Kiedy w jednej z pierwszych scen Massimo niespodziewanie odmawia Laurze seksu, pojawia się iskierka nadziei – może tym razem będzie inaczej? Ale z serią 365 dni jest jak z Big Makiem: zawsze i wszędzie smakuje tak samo.
Chociaż jest drobna zmiana. Poprzednia część, Ten Dzień, o której swoją drogą pisaliśmy, że jest niemożliwa do przebicia w zestawieniu najgorszych filmów świata, była tak przepełniona seksem, że nawet karnetowicze klubu Bizariusz mogliby się zarumienić; każdy brał tam każdego gdzie popadnie. Tu od połowy jest trochę lżej, ba, pojawia się nawet wątek nieheteronormatywny – fantazjująca o swojej byłej i obecnej miłości Laura imaginuje sobie dwóch pięknych Włochów, którzy najpierw ją pieszczą, by następnie zainteresować się sobą i pójść w namiętnego ślimaka. Ale pierwsze pół godziny to już specjalność zakładu Blanki Lipińskiej: od przodu, od tyłu, od boku, na misjonarza, buzią – róg obfitości na pełnej.
Jest taka cudownie absurdalna scena, w której marząca o projektowaniu ubrań Laura odwiedza coś na kształt pogotowia krawieckiego deluxe w jednym z sycylijskich miast, a tam akurat jakaś pani kopuluje z kolegą. Ciekawe, czy wśród włoskich drobnych przedsiębiorców to norma.
Jednak tym razem sucharów jest trochę mniej niż w dwóch poprzednich częściach, bo Kolejne 365 dni napędza maksyma rzymskiego poety Owidiusza: miłość rodzi przesyt i nudzi, jak zbyt słodkie jadło. Raj zamienia się w piekło, gdy Laura przestaje tolerować apodyktycznego Massimo, który umarłby, gdyby nie miał kontroli nad tym, gdzie aktualnie znajduje się i co robi jego małżonka. Kłamczucho! – ryczy piękny mafioso, podejrzewając Laurę o zdradę, podczas gdy ta po prostu pojechała sobie z koleżanką na imprezę. Ale kiedy na horyzoncie znów pojawia się znany z drugiej części ogrodnik Nacho, nad małżeństwem zawisa chmura wiarołomności. O, właśnie – to też jest dobre, bo w obliczu globalnej recesji Nacho przebranżowił się, nie jest już ogrodnikiem, a mistrzem surfingu i właśnie wygrał jakiś konkurs w portugalskim Faro, gdzie zupełnie przypadkowo pojawiły się Laura z koleżanką. No niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie wpadł na swoją byłą miłość trzy i pół tysiąca kilometrów od domu. Inna sprawa, że Sycylia i wybrzeże Algarve w serii 365 dni prezentują się identycznie, ale kto by się tym przejmował. Włochy, Portugalia, jeden ch*j, i tu, i tu ciepło – z takiego założenia wyszli twórcy.
Kolejne 365 dni pojawiło się na Netfliksie ledwie cztery miesiące po poprzedniej części, bo autorzy po prostu nakręcili oba filmy za jednym zamachem. Dlatego raczej nie liczcie, że trójka drastycznie zmieni klimat opowieści. Innymi słowami – jest dokładnie tak samo. Akcja rozgrywa się albo w chłodnych, przyciemnionych przestrzeniach luksusowych domów, po których bohaterowie snują się niczym smutne cienie, albo w nader licznych, sycylijskich klubach go-go, gdzie do rozporka Massimo ustawia się kolejka jak pod Manekinem, ale chmurny Włoch ignoruje fanki, wciąż rozmyślając, co mu nie zatrybiło w małżeństwie, albo w instagramowych, sycylijskich plenerach, które wyglądają tak, że brakuje tylko Kizownika, który nagle wynurzyłby się z basenu i zaczął rapować. Ogólnie spodziewajcie się dwugodzinnej reklamówki ekskluzywnych wycieczek z biura turystycznego łamanej na wideo promujące klub ze striptizem. Aha, jest też wątek rapowy – kiedy na tradycyjnie stockowym soundtracku ni stąd, ni z owąd pojawia się jakiś rapujący koleżka, główny bohater zaczyna się masturbować. Chcielibyśmy powiedzieć, że to żart.
Nie no, jest to po prostu upiornie złe kino, a jakby tego było mało, z otwartym zakończeniem, co sugeruje, że Laura i Massimo mogą jeszcze straszyć nas długie lata, choć szczęśliwie druga część sagi, dystrybuowana już tylko na Netfliksie, przemknęła przez Polskę raczej niezauważenie. Patrząc na dość oszczędną promocję trójki, można zakładać, że platforma po prostu chciała już pozbyć się tego gorącego kartofla i mieć święty spokój. I niech ta tragiczna, wystawiająca środkowego palucha jakiemukolwiek poczuciu estetyki, społecznie szkodliwa seria zostanie raz na zawsze spłukana w kiblu niepamięci. To jest nie do wiary, że w czasach pokuty za narosłe przez dekady winy, związane z niesprawiedliwym, nierównym traktowaniem kobiet wobec mężczyzn, ktoś wykłada bułę na filmy, w których typ porywa sobie dziewczynę jak zabawkę ze sklepu, robi jej pranie mózgu, uzależnia od siebie, a na koniec rozkochuje i wszystko jest super, bo kobieta jest najlepszą ozdobą mężczyzny. Tym bardziej to smutne, że i za story, i za reżyserię odpowiadają właśnie kobiety.
Na szczęście ludzie chyba w porę ogarnęli, że gdy patrzysz w otchłań, ona patrzy na ciebie. Druga część 365 dni ma na Filmwebie blisko pięć razy mniej ocen niż pierwsza i szczerze liczymy, że ta tendencja także i w tym przypadku zostanie zachowana.
Komentarze 0