W trzy lata zatrudnili siedmiu trenerów, którzy nie bardzo mieli kogo wystawiać, mimo że w drużynę wpompowano prawie dwieście milionów euro. Jedyna dobra informacja tego sezonu to, że największa w Niemczech maszyna do palenia pieniędzmi wciąż będzie grać w Bundeslidze.
Ostatnia trenerska misja Feliksa Magatha miała się zakończyć powodzeniem już trzy tygodnie temu. Hertha w 89. minucie prowadziła w Bielefeldzie, na boisku bezpośredniego rywala w walce o utrzymanie. Inny jej przeciwnik, ze Stuttgartu, w 88. minucie przegrywał z VfL Wolfsburg. Gdy zawodnicy Herthy wychodzili z kontrą dwóch na jednego, na dole ekranu wyświetliła się tzw. wirtualna tabela. Berlińczycy na dwie kolejki przed końcem mieli siedem punktów przewagi nad miejscem barażowym. Tyle że wirtualne tabele są pisane patykiem po wodzie. Gracze Herthy zmarnowali kontrę na 2:0, a kilkadziesiąt sekund później dali sobie strzelić gola. Równolegle wyrównał też Stuttgart. Z siedmiu punktów różnicy zrobiły się cztery. Które kolejny tydzień później stopniały do trzech. Aż całkiem wyparowały trzy minuty przed końcem sezonu, gdy Hertha przegrała, choć prowadziła w Dortmundzie, a Stuttgart siłą woli wepchnął piłkę do bramki w doliczonym czasie gry, spychając berlińczyków do baraży. Gdy w pierwszym meczu z HSV bezbarwny klub ze stolicy przegrał u siebie 0:1, zaczęło bardzo mocno grozić spektakularną katastrofą.
Rewanż pokazał jednak od pierwszych minut, dlaczego od przywrócenia baraży w 2009 roku II-ligowcy wygrywali tylko trzy razy. Hertha błyskawicznie wsiadła na HSV, wytrącając mu wszelkie atuty. Przez 45 minut hamburczycy nie oddali ani jednego strzału. Przegrywali od pierwszych akcji meczu. Nie mieli żadnych piłkarskich atutów, bo wyglądali jak drugoligowiec na tle pierwszoligowca. HSV nie przegrało tego awansu ze sobą, jak to ma w zwyczaju. Przegrało z rywalem o wyższych umiejętnościach. Bramka Marvina Plattenhardta po centrostrzale w drugiej połowie była rewanżem za bliźniaczego gola HSV sprzed kilku dni. I przypieczętowaniem pozostania Herthy w Bundeslidze. Z trzytygodniowym opóźnieniem Magath zameldował wykonanie zadania. Wyśmiewane rozwiązanie okazało się skuteczne, bo weteran trenerskich ławek tchnął w martwy zespół życie. Utrzymanie wywalczył w stylu najgorszym z możliwych, opartym na defensywie, stałych fragmentach gry i bieganiu, ale tak to się po prostu robi.

Choć oddech ulgi w niebieskiej części Berlina jest bardzo głęboki, tak naprawdę nie bardzo wypada to utrzymanie fetować. Bo już od dzisiaj powinna trwać rzetelna analiza, jak to się mogło stać. Hamburga w Bundeslidze nie będzie w piątym sezonie z rzędu, ale to, co po sobie zostawił z ostatnich lat pobytu, z elity nie zniknęło, przenosząc się do Herthy. Głośne nazwiska, dużo pieniędzy, inwestor, który ma duży wpływ, ale nie rządzi i kłóci się z władzami, ciągle wywołując szum, zmiany trenerów, dyrektorów sportowych i prezesów, drużyna notorycznie myśląca o Europie i co roku będąca coraz bliżej spadku. W Berlinie mogą się pocieszać, że baraże czasem działają otrzeźwiająco, bo Kolonia rok po tym, jak utrzymała się dopiero w ostatniej instancji, awansowała do europejskich pucharów. Ale przykład HSV czy Werderu jest odstraszający: jeśli regularnie igrasz ze spadkiem, w końcu spadniesz.
POCZĄTEK BIG CITY CLUB
To, co się dzieje w ostatnich latach w Berlinie, jeszcze długo będzie w niemieckich dyskusjach służyć za przykład, że przejmowanie klubów przez zewnętrznych inwestorów, niekoniecznie jest dla tamtejszej piłki dobrym pomysłem. Po spadkach z 2011 i 2013 roku Hercie udało się ustabilizować w Bundeslidze, bo była bardzo mało berlińska. W mieście, w którym wszystko ma być ciekawe, atrakcyjne, przyciągające, była przeciwieństwem blichtru i synonimem bardzo przyziemnego myślenia. Klub miał ambicje na poziomie Augsburga, SC Freiburg czy FSV Mainz, bo mniej więcej w tych rewirach leżały też jego możliwości finansowe. Futbol, jaki grał, miał być pragmatyczny i skuteczny, niekoniecznie efektowny. W ten sposób dwa lata z rzędu udało się awansować do pucharów, po których nastąpiły dwa miejsca w środku tabeli. Przez cztery pełne sezony z Palem Dardaiem Hertha nie miała nic wspólnego z walką o utrzymanie, a jej trener był najdłużej pracującym w lidze po Christianie Streichu z SC Freiburg. W 2019 roku pokazano mu jednak drzwi, bo wiał wiatr zmian. Hertha z dnia na dzień została bogaczem, bo setki milionów wpompował w nią nowy inwestor Lars Windhorst. Miała stać się efektowna, atrakcyjna, berlińska. Miała być, jak to określił, Windhorst, “Big City Club”. Jak PSG. Jak Chelsea. Od tego czasu minęły trzy lata. I nigdy nie udało się nawet zbliżyć do osiągnięć pragmatycznego Dardaia.
400 MILIONÓW W BŁOTO
Od czasu inwestycji Windhorsta w Hercie pracowało już siedmiu trenerów. Najdłużej wytrwał... Dardai, którego awaryjnie ściągnięto ponownie podczas kolejnej akcji ratunkowej w drugiej połowie poprzedniego sezonu. Ale i on tym razem nie wytrzymał na stanowisku nawet roku. Pozostali zwijali manatki znacznie wcześniej, zbliżając się coraz bardziej do dna tabeli. Miejsca Herthy w nowej erze to kolejno dziesiąte, czternaste, szesnaste. Kierunek i zwrot są jednoznaczne. A to wszystko mimo potężnych jak na niemieckie warunki, inwestycji. I to antycyklicznych, bo przecież większość klubów musiała w pandemii oszczędzać, więc Hertha, mając pieniądze, tym bardziej mogła skorzystać.
W pierwszym sezonie po zmianach wydała 110 milionów euro, czyli tyle, ile we wcześniejszych 17 latach razem wziętych. W drugim dorzuciła 31, a w trzecim 27. Łącznie blisko 170 milionów euro zostawionych na rynku transferowym, by ligowego średniaka zamienić w zespół drżący o ligowy byt.
A to tylko pieniądze wydawane na transfery, nie licząc pensji czy prowizji. Łącznie Windhorst wpompował w klub około 400 milionów.
PUSTA KASA
Gdy Fredi Bobić, dyrektor sportowy, który stawiał na nogi Eintracht Frankfurt i miał wielki udział w tym, że ten klub tak mocno w ostatnich latach urósł, dostał ofertę z Herthy, miał poczucie, że zastanie tam większe możliwości rozwoju niż pozostały mu we Frankfurcie. Zeszłego lata więc się przeprowadził. Najpóźniej od tego momentu wydawało się, że berliński projekt w końcu zacznie mieć ręce i nogi. Juergen Klinsmann już w głośnych pamiętnikach z czasów prowadzenia Herthy apelował, by większość tego klubu zaorać i postawić od nowa, a Bobić mniej więcej coś takiego miał uczynić. Zastąpił Michaela Preetza, dyrektora sportowego, który spadł z Herthą dwa razy i był jednym z uosobień berlińskiej stagnacji. Wymieniono też wiele osób w dziale sportowym. Gdy z powodów osobistych odszedł z klubu prezes, rola Bobicia znacząco wzrosła, czyniąc z niego jedną z najsilniejszych osób w klubie. Jednocześnie jednak działacz dowiedział się czegoś, co go zaskoczyło: Hertha to już nie kraina mlekiem i miodem płynąca. Pieniądze zostały przepalone. Tego, co dał Windhorst, już nie ma. Jeśli dyrektor chciał kogoś kupić, najpierw musiał przynieść pieniądze z rynku. Stąd pracę zaczął od sprzedania dwóch najlepszych napastników i wypchnięcia kolejnych dwóch na wypożyczenia. W pierwszym oknie w Berlinie zarobił dla klubu o 20 milionów więcej, niż wydał.
FATALNA KADRA
Efekty osłabiania zespołu, który rok wcześniej omal nie spadł, były jednak katastrofalne. Hertha straszyła w ofensywie wiecznie kontuzjowanym Stevanem Joveticiem, wiecznie naburmuszonym Daviem Selkem oraz Ishakiem Belfodilem, który w poprzednich dwóch sezonach nie trafił do siatki ani razu. Najlepszy strzelec zespołu zakończył sezon z sześcioma bramkami. W kluczowych meczach bronił bramkarz, który kilka miesięcy wcześniej był numerem pięć. Jedynym mentalnym liderem zespołu był grający jak oldboj Kevin-Prince Boateng. A w obronie wciąż biegał Peter Pekarik. Po wydaniu 200 milionów na transfery wciąż nie było lepszego kandydata do jedenastki niż stary, ograniczony Słowak, który do klubu trafił jeszcze w czasach II-ligowych. Zadanie Magatha było naprawdę trudne, bo kadra, jaką zastał, była sklejona fatalnie. Bez szybkości. Bez skrzydłowych. Bez kreatywności w środku pola. Bez napastnika. Bez bramkarza. Za to ze zgrają bardzo zbliżonych do siebie środkowych pomocników, którzy lepiej biegają, niż kopią. Magath naprawdę może sobie to utrzymanie wpisać do CV. Jeśli w ogóle jeszcze zamierza gdzieś pracować.
PORANIONY ZBAWCA
Bobić wychodzi z tego sezonu poraniony. Nikt już nie traktuje go jak zbawcy, zwłaszcza widząc, jak dobrze poradził sobie Frankfurt bez niego. Jego wybory personalne w Berlinie były wątpliwe od samego początku. Najpierw zaczął sezon z Dardaiem, choć nie miał do niego przekonania. Potem zastąpił go niepracującym od trzech lat strażakiem Tayfunem Korkutem, a gdy ten, zgodnie z przewidywaniami, nie wypalił, wymyślił Magatha. Efekt udało się osiągnąć, ale takimi decyzjami dyrektor sportowy sam wystawił się na strzał. W drugim sezonie musi lepiej trafiać z transferami – te sprzed roku to w większości porażki — i z trenerami, bo Magath pracował tylko do końca sezonu. Teraz pomyłki już być nie może. Inaczej Bobić będzie następny.
CZAS NA POLITYKĘ
Zanim jednak w Hercie będą zajmować się sprawami sportowymi, czeka ich trochę polityki. W tym tygodniu odbędę się walne zgromadzenie członków klubu. Do dymisji ma podać się wieloletni prezydent Werner Gegenbauer, którego odejścia domaga się Windhorst i któremu Klinsmann też poświęcił trochę miejsca w pamiętniku. Inwestor niby chciałby większej władzy, ale nie zamierza wystawiać żadnego kandydata. Scena kibicowska godzi kąsających się prezydenta i inwestora, apelując, by obaj trzymali się od Herthy z dala. Wszyscy mają już dość klachania Windhorsta o “Big City Club”, ambicjach, inwestycjach, których efekty coraz mniej widać. To, co wydarzy się na zgromadzeniu i wokół niego może mieć olbrzymi wpływ na to, w jakim kierunku pójdzie w najbliższych latach klub: w stronę zbliżenia z inwestorem, zmarginalizowania go czy też, jak dotąd, gdzieś pomiędzy. Brak jasno sprecyzowanego pomysłu na siebie to coś dla Herthy powtarzalnego i typowego. Ale zwykle kluby, które mają jasno określony plan, radzą sobie lepiej od tych, które po prostu dryfują. Kto nie wymyśli, na co, na jakich warunkach i w jakim celu wydawać pieniądze, ten zwykle prędzej czy później ląduje w czyśćcu 2. Bundesligi, by dopiero tam zastanowić się nad sensem życia. Jeśli jest jakakolwiek możliwość zrobić to przed spadkiem, a nie po nim, trzeba za wszelką cenę ją wykorzystać. Bo wraca się niełatwo. HSV przykładem.

Komentarze 0