Kraj Basków miał świętować. Finał Pucharu Króla na balkonach

Zobacz również:846 dni czekaliśmy na Polaka w LaLiga. Czego nauczyła nas pierwsza kolejka?
AthleticSociedad.jpg
Fot. David S. Bustamante/Soccrates/Getty Images

Wczoraj miał odbyć się finał Copa del Rey między Athletikiem a Realem Sociedad. Piłkarski kalendarz nadal stoi, a Baskowie żyją nim tak jak się da – na swoich tarasach.

To miał być wyjątkowy finał Pucharu Króla. Bez Barcelony, Realu Madryt czy Atletico, po prostu sentymentalne derby Kraju Basków. Prezydent hiszpańskiej federacji Luis Rubiales obiecał, że w przyszłości na pewno się odbędą, ale czym są jego słowa wobec aktualnej sytuacji. Obiecuje wiele, mówi niesamowicie dużo, byle tylko utrzymywać wokół siebie uwagę i walczyć o głosy do zbliżających się wyborów na kolejną kadencję.

Na ten termin, sobotę 18 kwietnia, w Sewilli nie było już wolnego pokoju hotelowego. Trzeba było zapłacić fortunę, aby gdziekolwiek się ulokować. Rynkowe stawki nie wchodziły w grę, zapomnijcie o AirBNB. Tyle znaczył dla Basków ten finał – zarówno dla kibiców Athletiku, jak i Realu Sociedad. Mieli się zjeżdżać do stolicy Andaluzji całymi rodzinami, kilkoma generacjami, ale to na razie tylko sny na erę post-pandemiczną.

W wyznaczonym terminie zostało im wyjście na balkony. By ustrzec się mandatów, wywieszenie tysięcy flag, puszczenie klubowych hymnów, wzięcie się za zbiorowy doping i wspólną zabawę. Nagle mnóstwo tarasów w Bilbao oraz San Sebastian zaczęło żyć swoim życiem, na dystans, ale jak na jednej imprezie, pokazując, że tęsknota za futbolem jest gigantyczna. Zorganizowali swój finał bez końcowego rezultatu, umilając sobie oczekiwanie na lepsze czasy. Ludzie nadal śledzą kalendarz, wzdychają do niego. O, dzisiaj zagralibyśmy u siebie z Realem Madryt. To działa na sentymenty.

Oczekiwanie na ten finał tym bardziej podsycała rywalizacja z największym rywalem, a nie jednym z krajowych gigantów. Każdy wierzył, że wróci z Sewilli jako król, jako zwycięzca. Lepszej okazji na świętowanie nie było na horyzoncie, lecz takich przerwanych nadziei pewnie jest mnóstwo. Gdzieś na uratowanie się przed spadkiem, gdzieś na wymarzony transfer, gdzie indziej na mistrzostwo kraju. Tak jak chociażby w Rzymie tęskniącym za życiem i przerwanymi rozgrywkami.

To też miał być wyjątkowy finał, bo w Kraju Basków największy rywal oznacza co innego niż u nas. To konkurent, owszem, któremu nie życzy się najlepiej, ale jednak spogląda na niego jak na brata. Twój sąsiad może kibicować Realowi Sociedad, a ty spotykasz się z nim regularnie na wino. Gdy dochodzi do derbów, kibice z Bilbao i San Sebastian potrafią iść przytuleni na stadion. Ramię w ramię, szalik w szalik, w zdrowej, wręcz godnej podziwu atmosferze rywalizacji. Nikt nie pomyślałby o tym, że przechadzanie się pod czyimś obiektem w barwach wroga może być niebezpieczne. Totalnie inna kultura kibicowska. Na zdrowych zasadach. Dlatego właśnie ten finał zapowiadał się tak wspaniale.

Oba kluby wydały nawet wspólne wideo, na którym zawodnicy – siedząc w domach – uzupełniają swoje zdania i wysyłają wspólne życzenia siły oraz cierpliwości do kibiców obu ekip. „Po raz pierwszy, po ponad stu edycjach Pucharu Króla, Real Sociedad i Athletic miały zobaczyć się w finale” – zaczął Iker Muniain. „Kolory są ważne, to zabawa, ale gramy do jednej bramki” – dodawali kolejni. Właśnie za takimi rywalizacjami można tęsknić. I marzyć o nich, kiedy już dane nam będzie wrócić do normalności albo przynajmniej dotknąć tej namiastki piłki z limitami.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.