- Kiedy polskie kino ma spory problem z wiarygodnym relacjonowaniem młodości, najbardziej celnych jej zapisów należy szukać właśnie na tych rzadkich rapowych krążkach - pisał na naszych łamach Filip Kalinowski w materiale poświęconym ostatniej płycie Bedoesa, Kwiat Polskiej Młodzieży. To zjawisko nie jest niczym nowym. Znaczna część hip-hopowego kanonu wpisuje się przecież w nurt coming-of-age.
Potrzeba dokumentacji dojrzewania to jeden z motorów napędowych dla artystów w szczycie ich kreatywności. Definicja coming-of-age w związku z tym jest na tyle pojemna, że mieści zarówno Buszującego w zbożu J.D. Salingera, jak i serię filmów American Pie.
Według Nielsen Music już dwa lata temu hip-hop stał się najpopularniejszym gatunkiem w Stanach Zjednoczonych. Jak pokazują wyniki ostatnich badań Narodowego Centrum Kultury - jest również muzyką pierwszego wyboru wśród polskiej młodzieży (25 procent osób w wieku 12-17). Jasna sprawa, że chodzi tu m.in. o pamięć i tożsamość (jak u Papieża) oraz zapotrzebowanie na wiarygodny zapis doświadczeń, towarzyszących wejściu w dorosłość. A tak się składa, że polscy raperzy wspinali się na wyżyny możliwości właśnie w tym newralgicznym dla każdego człowieka momencie, gdy powoli przestaje być małolatem.
