Real Madryt jest jedynym zdrowo zarządzanym klubem z czołówki ligi hiszpańskiej, podczas gdy cała reszta musi sprzedawać, aby zmieścić się w regulacjach rozgrywek. Sevilla i Atletico planują sprzedaż gwiazd, mimo kolejnego awansu do Ligi Mistrzów, Valencia ma zablokowane wszystkie operacje, a Barcelona oraz Betis w popłochu szukają oszczędności, podczas gdy kluby z dołu tabeli Premier League przebierają w topowych piłkarzach. Albo największe kluby Hiszpanii są tak źle prowadzone, albo zasady Javiera Tebasa kręcą na siebie bat w kwestii rozwoju rozgrywek.
Jeśli rozgrywający wicemistrza Francji Boubacar Kamara odrzuca propozycję z Atletico Madryt oraz możliwość gry w Lidze Mistrzów, by trafić do 11. drużyny ligi angielskiej, to daje do myślenia. Gdy Sevilla sprzedaje swojego podstawowego stopera Diego Carlosa do tej samej zbrojącej się Aston Villi, zapala się lampka ostrzegawcza. Sama wizja gry w Champions League nie ma tej mocy co kiedyś, bo dziś niemożliwym stało rywalizowanie finansowe z Premier League. Świadczą o tym same wydatki i skala przeprowadzanych transferów. Inni mogą patrzeć z zazdrością, topiąc się we własnych problemach ekonomicznych.