Na raperów rzucamy swoje różne wyobrażenia, często ignorując rzeczywistość. To może rodzić kłopoty, o czym przekonała się część fanbase’u Szpaka.
Hip-hop to dziś tak szeroki gatunek, że praktycznie każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Emo rap, cukierkowe trapy, truskulowa szkoła liryzmu, ulicznicy z opowieściami z bloków - przeszliśmy długą drogę od tego, kiedy ilość dobrych składów można było policzyć na palcach jednej i pół ręki. Zmieniła się też sama publiczność: początki hip-hopu były pod tym względem trudne, zamknięte w niszy i zaszczute przez niezbyt przychylne i ignoranckie media. Dzisiaj rap ma nie tylko swoje media, ale i przychylność opinii publicznej, praktycznie z każdego rozdania.
Przykład? Nikt nie spodziewał się, że Rafał Woś, dziennikarz ekonomiczny, któremu chłopomania wjeżdża czasami zbyt mocno, będzie współpracował przy pisaniu scenariusza do filmu o Chadzie, ale jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. To wszystko jest dowodem na niesamowitą moc hip-hopu i na to, że potrafi rezonować niemal z każdym, niezależnie od pochodzenia społecznego. Oczywiście, tego typu popularność i wszechobecność gatunku prowadzi do kuriozalnych nieporozumień i rozchodzenia się oczekiwań części publiczności z samą muzyką. Hip-hop w wielu obszarach funkcjonuje w konkretnym kontekście, mimo chodliwości jest zjawiskiem środowiskowym i po stronie artystycznej skupia specyficzny typ ludzi. Kiedy odbiera się tę muzykę poza naturalnym kontekstem, łatwo o nieporozumienia.
Niezalowcy pokochali Szpaka...
Szpaku stał się niespodziewanym bohaterem takiej omyłki - jego muzyka, z powodów, o których zaraz, stała się uwielbiana przez modną publikę, którą prędzej można spotkać na OFF-ie czy Unsoundzie, aniżeli driftującą na parkingu pod centrum handlowym. W zasadzie trudno się dziwić: surowy, bezkompromisowy i bezpośredni styl rapera stanowi zupełne przeciwieństwo owijanej w trzy warstwy ironii stylówy, jaką dzisiaj stosują aspirujący do statusu cool ludzie. Przerabialiśmy to zresztą już przy Hewrze i Mobbyn, chociaż tam przyciągał absurd i spora dawka abstrakcji w wersach.
Wśród takiej publiki, nazwijmy ją niezalową (polski odpowiednik indie, a czy szczęśliwy bądź trafny, to temat na inny dzień) wysokie noty zyskują rzeczy nietypowe, czasem może koślawe, a przynajmniej dobrze skonceptualizowane. Dlatego TUZZA może wystąpić na OFF Festivalu i nie będzie to ani szokujące, ani naszpikowane dysonansem poznawczym. Co ciekawe, szczerość Szpaka została odczytana jako właśnie taki koncept, co w zasadzie jest zabawne i wiele mówi o tym, co wszechobecna ironia zrobiła z ludźmi. Owszem, Szpaku ma niebywały talent do zapadających w pamięć linijek, ale jest bezwzględnie artystą ulicznym, który raczej nie zważa na to, co myśli o nim publika, a już szczególnie ta, którą z braku laku można nazwać hipsterską (wybaczcie używanie tak mało konkretnych słów). Sam patrzyłem na to wszystko z lekkim rozbawieniem, bo wystarczy pobieżna lektura tekstów rapera, by skumać, że za moment woke publiczność zwróci się przeciwko niemu. Potrzebny jest tylko dobry pretekst.
Ale na krótko
A ten znalazł się w formie zwrotki na huśtawce chillwagonu, gdzie używa n-wordu. Co prawda w formie nawiązania do Bobby’ego Shmurdy, ale rozpalony komentariat takie potknięcia rozlicza bezwzględnie. To wszystko jest dosyć zabawne, bo rozliczanie Szpaka z braku wrażliwości kulturowej jest jak oczekiwanie, że piłkarze będą uczciwie płacić podatki, czyli piekielnie naiwne. I tak, biały człowiek nie powinien korzystać z tego mocno obciążonego historią określenia (jego przejęcie przez czarną społeczność raczej nie daje nam pozwolenia na użytek własny), tym niemniej od razu zaczął krążyć hasztag #szpakuisoverparty, co pewnie skończyło się srogą beką ze strony rapera. Dodajmy, że owa nieszczęsna zwrotka zaczyna się od wersu Mam jajka pełne spermy / mam łapy pełne krzepy.
Całość rozeszła się po kościach, nie licząc kilku złamanych niezalowych serduszek, które dość selektywnie podchodziły do twórczości rapera. Z pewnością znajdą jakiegoś kolejnego szczerego chłopaka i rytualny taniec zacznie się na nowo.
#szpakuisoverparty is over
Jaka jest lekcja z tej sytuacji? Mniej internetu dla każdego, to na pewno. Ale odstawiając żarty na bok, warto pomyśleć o podejściu, z jakim przychodzi się do danej kultury. Hip-hop w ostatnich latach był orientalizowany, traktowany jak fascynująca egzotyka, często także bufet, z którego można wybierać tylko lubiane potrawy. I oczywiście, każdy ma do tego prawo - w końcu muzycznymi wyborami rządzą głównie emocje i słuchamy tego, co trafia nam w serce i dotyka duszy. Ale kontekst jest ważny, podobnie jak rozumienie, komu tak naprawdę składamy hołd. Jeśli nie jesteśmy gotowi na kuriozalne i czasem ofensywne linijki, najczęściej zrodzone przez ignorancję i specyficzne społeczne tło raperów i raperek, to lepiej słuchać czegoś innego, a nie później przeprowadzać tekst na wokeness i uruchamiać cancel culture, które pasuje tutaj jak pięść do nosa.
Co ciekawe, wobec amerykańskiego, a nawet brytyjskiego hip-hopu ten mechanizm jest zrozumiały o wiele bardziej. Publiczność ma spore pokłady tolerancji i wyrozumiałości wobec równie, o ile nie bardziej, wątpliwych tekstów i zjawisk. Fajnie, jakby to podejście przenieść również na rodzimy grunt. Oszczędzimy sobie wtedy dość słabych widowisk w rodzaju #szpakuisoverparty.
