Liverpool wyrusza na wojnę o obronę korony. Teraz to on będzie zwierzyną, ale czy drapieżną?

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Liverpool-1.jpg
Andrew Powell/Liverpool FC via Getty Images

Nowy sezon Premier League zapowiada się ekscytująco. Kilka bardzo mocnych zespołów celujących w tytuł mistrzowski i jego obrońca – Liverpool FC, który zdeklasował resztę stawki w poprzedniej kampanii. Dziś na newonce.sport rozbieramy aktualnego mistrza na czynniki pierwsze.

The Reds zaczynają sezon na Anfield od bardzo frapującego starcia – z Leeds United powracającym do elity po 16 latach, wielkim klubem, bardzo ważnym na piłkarskiej mapie Anglii. To pierwsze spotkanie da nam odpowiedź na kilka ważnych pytań, w tym na najczęściej pobrzmiewające: czy piłkarze Juergena Kloppa wciąż są głodni sukcesów po zdobyciu mistrzostwa, wygraniu Ligi Mistrzów i sięgnięciu po klubowe mistrzostwo świata?

TRANSFEROWY LIFTING

Menedżer LFC twierdzi, że absolutnie tak. Niemiec ma jednak świadomość, jak trudno będzie powtórzyć poprzedni, niezwykle wyjątkowy dla jego ekipy sezon. Wie również, jak dużym wyzwaniem na przestrzeni ostatniej dekady była obrona tytułu mistrzowskiego. Zrobił to Manchester City, a dziesięć lat wcześniej – i to dwukrotnie – Manchester United.

Analiza pierwszych spotkań Liverpoolu z poprzednich rozgrywek wskazuje na to, że mocny start The Reds dał im genialny rozpęd na cały sezon. Nawet słabsza końcówka i kilka zgubionych punktów nie miały już znaczenia dla ostatecznych rozstrzygnięć. Piłkarze z Anfield mogli sobie na taką słabość pozwolić.

Nie zobaczymy mistrza po wielkim liftingu – przeciwnie, to będą te same, znajome twarze, ale Klopp przyzwyczaił kibiców, że dokonuje korekt, wymiany części, nie silnika i nadwozia jednocześnie. Oczywiście przyjście Kostasa Tsimikasa, greckiego obrońcy, nie będzie miało tak wielkiego wpływu na zmianę gry całego Liverpoolu, jak w przypadku transferów Virgila van Dijka i Alissona Beckera, ale to z pewnością chłopak z dużym potencjałem.

Ostatnim letnim oknem transferowym, w którym Liverpool zaszalał na rynku, był 2018 rok. Potem to rywale z Big Six zbroili się mocniej i oczywiście drożej. Gdybyśmy zebrali do kupy cztery poprzednie okienka, Liverpool byłby w tym rankingu wydatków na ostatnim miejscu w klasyfikacji wielkich klubów. Na Anfield wydano tylko 23 mln funtów, dla porównania taka Chelsea 302 mln, a Manchester United 255 mln.

tsimikas-1.jpg
fot. Andrew Powell/Liverpool FC via Getty Images

DEFENSYWA TO PODSTAWA

Liverpool mógł kończyć poprzedni sezon z podniesioną wysoko głową – pokonał każdego z rywali z Premier League, ale to co zaimponowało najbardziej, to fakt, jak szybko zaczął rządzić w lidze. Zespół wskoczył na fotel lidera 17 sierpnia i coraz wygodniej się tam rozsiadał, by wreszcie zakładać koronę mistrza najszybciej w historii, na siedem kolejek przed końcem ligi.

Złożyło się na to wiele czynników, ale za najważniejszy uważam defensywę. Wszyscy zachwycamy się ofensywnym trio Salah, Firmino, Mane, jednak to tyły są wielką bronią. Najlepsza linia obrony w Premier League poprzedniego sezonu, do tego różnorodność z przodu, bo przecież Liverpool miał aż 17 różnych zdobywców bramek – widać, że to jest zespół kompaktowy, uniwersalny, na dodatek obdarzony bardzo mocną psychiką, bo mnóstwo meczów wygrał na styku, zaledwie bramką różnicy.

Strzelanie goli to zresztą jest dla Liverpoolu kolejny dzień w biurze. Mecze bez bramki Liverpoolu w Premier League to białe kruki. Piłkarze Kloppa przez blisko rok, w 36 kolejnych spotkaniach, trafiali za każdym razem.

Na Anfield są potworem, Marcelo Bielsa i jego piłkarze mogą spodziewać się najgorszego – w swojej świątyni mistrz po raz ostatni nie zdobył bramki w zremisowanym 0:0 meczu z Manchesterem United w... październiku 2018 roku. Czterech spotkań u siebie brakuje The Reds do wyrównania rekordu z lat 60. ubiegłego stulecia.

klopp-e1599731785220.jpg
fot. Laurence Griffiths/Getty Images

NAJWAŻNIEJSZY POCZĄTEK

Dla Liverpoolu otwarcie sezonu meczem przeciwko beniaminkowi jest dobrą informacją, przynajmniej ze statystycznego punktu widzenia. W historii Premier League mistrz zaczynał kampanię starciem z beniaminkiem sześć razy – zawsze był górą. Klopp nie zamierza się zresztą na nikogo oglądać. W oczach ekspertów Liverpool będzie teraz zwierzyną, na którą pozostali wielcy zapolują w walce o mistrzostwo, ale Niemiec zapowiada nie obronę tytułu, lecz atak na niego. Menedżer LFC uczula swoich piłkarzy na czujność od samego początku, pod jego wodzą te inauguracje były bardzo ważne, ale też efektowne – 4 mecze i 15 strzelonych goli w pierwszych kolejkach sezonu robi wrażenie. Rozpoczęcie od porażki komplikuje życie, a teraz, w okolicznościach, w których sporo osób twierdzi, że Liverpool może być wypalony, a karty Kloppa zgrane, szczególnie.

ASY Z TALII KLOPPA

A cóż mamy w tych kartach? Znane twarze, wciąż wielkich piłkarzy, których wspólne doświadczenia i sukcesy z pewnością scementowały. Przypomnijmy, że aż pięciu z nich trafiło do jedenastki sezonu.

W bramce spraw pilnować ma oczywiście Alisson Becker, 27-letni Brazylijczyk, który wciąż może być jeszcze lepszym zawodnikiem. Ma też indywidualny cel: zdobyć Złotą Rękawicę. Tę rywalizację – głównie przez leczoną kontuzję – przegrał z Edersonem i Nickiem Popem. Jednak 13 czystych kont w 28 rozegranych meczach wciąż stanowi bardzo dobry wynik.

Wciąż nie wiadomo, przynajmniej na tę chwilę, czy sezon zaczną z kapitanem Jordanem Hendersonem w składzie. Pomocnik leczy uraz kolana, taka sama kontuzja wykluczyła go z końcówki poprzednich rozgrywek. Wrócił do treningów i stanie na głowie, by zagrać. To piłkarz kluczowy u Kloppa. Bez niego Liverpool nie ma silnika, a oprócz charyzmy, która wykształciła się u niego w ostatnich latach, The Reds mają także inne korzyści – gole i asysty. Tych liczb wcześniej mu brakowało, co stanowiło oręż w rękach krytyków porównujących go do Stevena Gerrarda.

48 asyst, to nie liczba z katalogu Kevina De Bruyne czy innego kreatywnego geniusza z ligi, ale dorobek dwóch wahadłowych Liverpoolu od sierpnia 2018 roku – Andy’ego Robertsona (23) i Trenta-Alexandra Arnolda (25). Zresztą, tylko wspomniany KDB pobił obu obrońców Liverpoolu w poprzednim sezonie pod względem liczby kluczowych podań.

Z przodu – wiadomo. Mohamed Salah, egipski król goli, który czwarty raz z rzędu zapoluje na bramkę w meczu inaugurującym sezon. Od debiutu na Anfield Salah miał udział w 101 trafieniach The Reds, to jest kosmos. Roberto Firmino ma jasny cel na nowy sezon – poprawić skuteczność w meczach u siebie. Ale i tak, chociaż z 12 goli w poprzednim sezonie ligowym aż 10 strzelił na wyjazdach, Klopp nie wyobraża sobie bez niego życia. 28-letni Brazylijczyk zagrał u tego menedżera 237 spotkań, zdobył w nich 78 bramek i jest nietykalny. Świadczy o tym poprzednia kampania – wystąpił we wszystkich 38 kolejkach Premier League.

Kompletu armat dopełnia Sadio Mane. Senegalczyk dał się nieznacznie wyprzedzić w klasyfikacji strzelców poprzedniego sezonu Salahowi (18:19), ale i tak prezentuje niesamowitą regularność. Dla Liverpoolu zdobył co najmniej 20 bramek w trzech kolejnych sezonach, taki snajper to skarb.

Wszystko zaczyna się jednak od Virgila van Dijka. Zostawiłem go na koniec, bo w głowie mam migawki z kilku meczów z finiszu poprzedniego sezonu, w których nie poczynał sobie już jak robot, popełniał ludzkie błędy, dawał się przepchnąć, okiwać, co wcześniej leżało w sferze marzeń rywali. Niektórzy mogli to uznać za pierwsze pęknięcia na monolicie defensywnym LFC, tym fundamencie, na którym wybudowano drogę po trofea.

Ale warto pamiętać, że Holender praktycznie się nie zatrzymuje. W Liverpoolu zadebiutował w styczniu 2018 roku. Zagrał w 90 meczach ligowych w podstawowym składzie. Z 91 możliwych. Nikt nie jest maszyną, choć z pewnością VVD zdradza takie symptomy. Środkowy obrońca LFC jest wszędzie – strzelił pięć goli w poprzednim sezonie, a potem szybko, ale z gracją wracał na swoje miejsce i sprzątał bałagan. Anglia chyba nigdy nie widziała gracza z linii defensywy, który tak czysto i z taką łatwością odbierałby piłkę przeciwnikom.

W jego przypadku jest sporo liczb, które rzucają na kolana, natomiast jedna z pewnością szokuje – otóż w ostatnich 72 meczach Virgil van Dijk zobaczył jedną żółtą kartkę. W tej statystyce jak w lustrze odbija się Liverpool, którego nie interesuje przeszkadzanie i faulowanie, tylko podania, pressing i gole. Dzięki nim obrona, przepraszam, atak na obronę tytułu ma być realny.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.