Rap nigdy nie był gałęzią kultury, która najmocniej kojarzyła się z tym miastem, natomiast rys, jaki odcisnął na krajowym poletku jest na tyle silny, że nie wypada pominąć Łodzi jako jednego z bardziej istotnych środowisk na scenie.
Co swoją drogą często się dzieje – bo wiadomo, Warszawa, Poznań, Śląsk, natomiast Łódź bywa sprowadzana głównie do działalności Ostrego. Niesłusznie, bo choćby ze względu na swoją historię to miasto ma wszystko, żeby być ważnym punktem na rapowej mapie.
Porównywanie Łodzi do Detroit jest krzywdzące, skoro amerykański gigant przemysłowy w 2013 roku doszedł do stanu, w którym ogłosił bankructwo, tymczasem Łódź funkcjonuje na normalnych zasadach. Ale są punkty zbieżne. I Detroit, i Łódź były przemysłowymi potęgami, zatrudniającymi w fabrykach dziesiątki tysięcy ludzi. Druga połowa XIX i pierwsza XX wieku to czasy inwestycji przedsiębiorców, niebywale napędzających tamtejszą gospodarkę; zresztą bardzo dobrze pokazuje to słynny film Ziemia obiecana. Dopiero w drugiej połowie XX wieku fabryki, które dawały prace łodzianom, zaczęły chwiać się w posadach; opierające się na przemyśle włókienniczym miasto nie było wspomagane przez PRL-owskie rządy, bo wtedy inwestowano w przemysł ciężki. Nie pomogła także transformacja ustrojowa i dopiero w ostatnich latach można zauważyć, że Łódź wychodzi na prostą, że tamtejsza gospodarka rusza. Podobno nie pomagała bliskość Warszawy; wieku łodzian uciekało do pracy właśnie tam.
I właśnie w takich postindustrialnych, przeżywających lata świetności za sobą miejscach jest przestrzeń na rodzenie się kontrkultur. W Łodzi była to przede wszystkim scena alternatywna, gitarowa (działalność m.in. Cool Kids Of Death) czy elektroniczna; to tam w latach 90. odbywały się słynne Parady Wolności. Rap? Istniał, choć nie był dominujący, jak w Warszawie czy Poznaniu. Ale o tym za moment.
Nie byłoby tego materiału, gdyby nie Łódź Summer Festival, ogromny, trzydniowy festiwal muzyczny, który odbędzie się w dniach 28-30 lipca przy alei Kościuszki blisko skrzyżowania z ul. Radwańską. Cztery sceny, kilkudziesięciu wykonawców i wykonawczyń, zagraniczni headlinerzy – Tom Odell i formacja Franz Ferdinand. Z Polski zagrają tam m.in. Pezet, OIO, Bedoes 2115, Margaret, Igo, Artur Rojek, Natalia Szroeder, Dawid Kwiatkowski, Margaret, Bryska... Co ważne – festiwal jest całkowicie bezpłatny! Więcej info łapcie na oficjalnej stronie imprezy.
Tak wielkiej imprezy Łódź nie widziała od dawna. Ale w tamtejszym muzycznym tyglu od lat buzuje. My przyglądamy się stricte rapowym wydawnictwom, z których to miasto może być dumne.
Nieco zapomniany, acz legendarnym już składem, który kładł podwaliny pod łódzki rap. Romantyzowanie tej historii kazałoby dobitnie zaznaczyć, że Spinache i Czizz kumplowali się już w zerówce,najważniejsze, że na przełomie podstawówki i liceum do ich codziennych, małolackich zajawek dołączyło tworzenie muzyki. Dodajmy – wraz z ojcem tego drugiego, który zaczął działać w grupie pod pseudonimem, jakżeby inaczej, Senior. Najważniejszym wydarzeniem w historii składu okazał się jednak późniejszy o dwa lata Lek, wydany pod szyldem B.E.A.T. Records. Dla sceny album był nie do końca zrozumiałym novum (pamiętajmy, że wówczas prym w rapowym światku wiodły mocno uliczne klimaty), dla chłopaków zrozumiałą kontynuacją obranego kursu. Duet bawił się rymami i flow na jazzujących bitach, a do tego zapraszał do współpracy chociażby Krystynę Prońko. I do dziś słucha się tego dobrze.
Ależ to była bomba, chociaż – tak zupełnie szczerze – wtedy, pod koniec 2001 roku, chyba nikt, włącznie z samym Ostrym, nie spodziewał się, że ta kariera okaże się tak epicka. Stare media przyrównywały Ostrego do Kazika, zwłaszcza przez wyjątkowo agresywną publicystykę (ABC), młode media zachwycały się tym, że mamy rapera kompletnego, tak samo dobrze radzącego sobie na wolno (zresztą to dzięki freestyle'owi O.S.T.R. zwrócił na siebie uwagę szefa Asfalt Records, Tytusa, który później wydał Masz to jak w banku), co w studiu, bezpardonowo atakującego celebrytów i kreślącego, z niby inną, ale na swój sposób podobną wrażliwością co Pezet na Muzyce klasycznej, realia wchodzenia w dorosłość w erze przełomu mileniów. No i bez Masz to jak w banku nie byłoby najważniejszego łódzkiego rapera w historii.
Pamiętacie? Bo my tak. Trudno nie przywołać tutaj jednego z najbardziej niedocenionych składów w historii naszej sceny. Mieli umiejętności, pomysły i świetne albumy, nie mieli takiego grona słuchaczy, na jakie zasługiwali. Może dlatego, że trafili na gorszy okres w historii polskiego rapu? Warto przypomnieć, że na swoim drugim/trzecim krążku nagranym we współpracy z Metro (ma tu flavor jak Madlib!) Afronci dostarczyli pięknie przegadany, hiperaktywny, zawadiacki, chamski i bezczelny, a równocześnie wysublimowany rap z jakąś niebywałą chemią między dwoma MC’s i producentem. Coraz Gorzej to jest pieprzony pociąg ekspresowy relacji Teofilów – Detroit – pisał Marek Fall, umieszczając Coraz gorzej na liście najważniejszych rapowych polskich płyt w historii.
Był już Thinkadelic, ale trzeba wspomnieć też o pozazespołowych dokonaniach Spinache'a. No i tak – jasne, można byłoby dać najbardziej znanego Spinache'a (2014), można 799919 (2019), czyli ten album, na którym raper nagrał teksty pod własne instrumentale z końca lat 90., ale wybieramy Spinache'a mniej refleksyjnego, a bardziej imprezowego, laidbackowego, zwłaszcza, że towarzyszy mu Red, który przecież przez wiele lat współtworzył łódzką scenę rapową, zaś jednym z gości jest Łukasz Lach z łódzkiego, rockowego składu L.Stadt. Poza tym ten wydany przez My Music krążek dokłada kolejną cegiełkę do mocno niejednorodnej dyskografii Spinache'a; ten facet naprawdę chwytał się w rapie za bardzo wiele rzeczy i zwykle wychodził z tych poszukiwań obronną ręką. No i niech pierwszy rzuci kamieniem ten, komu nie zdarzyło się zawyć refrenu Chcę poznać twoją matkę.
Najbardziej znany i chyba jednak najlepszy krążek Zeusa; jakimś cudem ta depresyjna zawiesina pozwoliła mu wykręcić platynę, co tylko świadczy o tym, jak łodzianin potrafi przemieszać gorycz z... mainstreamem. Ale to też ten wyszczekany gość, który w ODP. potrafił pocisnąć zbyt namolnym fanom, a Śnieg i lód był jak pięść wymierzona między oczy rapowych dinozaurów, które poleciały na łatwy hajs. To był zdecydowanie peak jego kariery., natomiast jak wjeżdża się tak mocarnymi singlami jak Hipotermia i Strumień, to jest to zwyczajny pokaz siły. Aha, no i plus minus wtedy, w 2012 roku, zrobiło się głośno o wieloletnim konflikcie na linii Ostry – Zeus; poszło o beat Zeusa, którego autorstwo O.S.T.R. miał przemilczeć we wkładce do albumu 7.
Jest w czym wybierać, bo ci goście to jedni z najrówniejszych twórców na scenie, to my stawiamy na Pokolenie X2 – za to, że to chyba najbardziej zróżnicowana płyta w dorobku Sławów. Dwa Sławy nie nagrały dotąd również bardziej up-to-date, przebojowego i efektownego (żeby nie napisać efekciarskiego) krążka. Nie chodzi bynajmniej wyłącznie o to, że dobór beatów jest jak wernisaż w rapowej galerii sztuki współczesnej, ale o wyraźne parcie na masowe rażenie; love songi, nośne refreny czy bangery w rodzaju JBC (prod. P.A.F.F.), będące w linii prostej nawiązaniem do Pengaboys.
Oni faktycznie wjeżdżają z tym na pełnej piździe #creampie, choć akurat piszący te słowa - jako reprezentant redakcyjnej frakcji geriatrycznej i zgorzkniałej - lepiej odnajduje się w piosenkach, gdzie grown man music przeważa nad stand-upem. Nawet on jednak nie może narzekać na niedosyt, skoro Pokolenie X2 wydaje się muzycznym ekwiwalentem piłkarskiej kompilacji z najlepszymi zagraniami, która ma na celu uwypuklenie najważniejszych atutów i wszechstronności gracza – pisał w 2020 roku Marek Fall i jakby tak posłuchać tego krążka po latach, to nic się w odbiorze Pokolenia X2 nie zmienia.
Jedna z najbardziej spektakularnych karier ostatnich lat; warto dodać, że wykręcona oddolnie, bo dopiero w 2022 roku, przy okazji Paru głów dalej, White Widow podpisali się z Warnerem. I może słuchacze poprzednich sześciu przywołanych przez nas łódzkich wydawnictw przy konfrontacji z White Widow przeżyliby kulturowy szok, to... tak po prostu wygląda współczesne, chamskie, patotrapowe podziemie. A ekipa White Widow jest w tym leceniu po bandzie na wskroś autentyczna, co zresztą dobrze oddaje szaleństwo na ich koncertach; mało kto umie przenosić taką energię z płyt na live, a im jakoś się udaje. Ulice tego słuchają.
I jeszcze najmłodszy z przedstawicieli łódzkiej sceny, którzy mogą pochwalić się legalnym wydawnictwem. Trudno nie ulec wrażeniu, że Mowa węży to na razie rozbiegówka przed poważną karierą, bo asster, choć technicznie bardzo sprawny, nieprzesadnie wybija się przed szereg młodej fali trapu. Na ile wsparcie Malika Montany okaże się wystarczające? Nie wiadomo, ale nie można pominąć tego chłopaka przy opowiadaniu o tym, jak zmieniał się łódzki rap na przestrzeni dekad.
Komentarze 0