Zakończenie Gry o tron obrosło wręcz memiczną niesławą, że przypomnimy choćby rysunek konia obrazujący dynamikę serialu. Mogło się więc wydawać, że planowane spin-offy z uniwersum George'a R. R. Martina są z góry skazane na porażkę. Zwłaszcza, gdy Amazon wyłożył rekordowe pieniądze na Pierścienie władzy, dając potencjalnie mata konkurencji, jeśli chodzi o fantasy. Ale epizod otwierający Ród smoka pozwala poczuć się jak na początku ubiegłej dekady, kiedy na kolejne odcinki Game of Thrones czekało się z zapartym tchem.
Na początku serii widzimy Targaryenów u szczytu świetności rodu. Mają wszystko, co straciła Daenerys Targaryen. Nasza opowieść jest o tym, dlaczego to mocarstwo upadło. Mamy nadzieję, że po całym sezonie „Rodu smoka” widzowie inaczej spojrzą na Daenerys, patrzącą tęsknie przez Wąskie Morze. Będą wiedzieli, co ona ma w głowie – tłumaczył w jednym z wywiadów Ryan Condal, showrunner i scenarzysta superprodukcji. Niezwykłość prozy Martina polega na tym, że historia samych Targaryenów warta jest eksploracji. To aż trzysta lat dziejów jednego rodu. Oni mają smoki i na pozór są nie do pokonania. Chyba, że przez samych siebie – dodawał.
Akcja Rodu smoka rozpoczyna się 200 lat przed wydarzeniami znanymi z Gry o tron, gdy Targaryenowie cieszą się potęgą, niczym Jagiellonowie na początku XVI wieku. Nie oznacza to jednak, że król Viserys (Paddy Considine) nie ma powodów do zmartwień. Doczekał się córki – Rhaenyry (Milly Alcock), ale desperacko pragnie męskiego potomka, który mógłby objąć po nim władzę. Królowa Aemma Arryn (Sian Brooke) spodziewa się dziecka i Viserys jest przekonany, że na świat przyjdzie właśnie chłopiec, więc organizuje turniej rycerski w Czerwonej Twierdzy. Tymczasem aspiracje do władzy zaczyna zdradzać brat króla – Daemon (Matt Smith), budzący kontrowersje ze względu na skłonność do okrucieństwa.
Pierwszy odcinek House of the dragon to wprowadzenie do podziałów w rodzie Targaryenów i politycznych intryg, które – jak wiadomo z Ognia i krwi – mają doprowadzić do wojny zwanej Tańcem smoków.
Ryan Condal i Miguel Sapochnik (co-showrunner i reżyser) ewidentnie grają sentymentem za złotą erą Gry o tron. Motyw muzyczny Ramina Djawadiego prowadzi bezpośrednio dekadę wstecz; w jednej ze scen pada klasyczne Dracarys!; bezpardonowo eksponowana jest przemoc i seks; ponownie fantastyczne realia to zaledwie pretekst do snucia szekspirowskiej opowieści o władzy.
Gra ścioraną talią kart była jednak wpisana w prequel Game of thrones. Na podobnych prawach kontynuacji – kadry z traileru Pierścieni władzy przypominają to, co z trylogią J.R.R. Tolkiena zrobił Peter Jackson. Ród smoka nie miał raczej prawa okazać się sytuacją typu history in the making, jak wtedy, gdy wyemitowany został epizod Winter Is Coming. Ale i tak dowieziono potężne sekwencje – jak te z turnieju rycerskiego, które bez problemu znalazłyby się wśród highlightów z Gry o tron.
Wiele obiecywać sobie można po nakreślonych wątkach, napędzanych przez niejednoznacznych bohaterów i złożone relacje między nimi. Do tego dochodzi wspaniały casting – zdominowany przez brytyjskich aktorów i pozbawiony wyeksploatowanych twarzy, co stanowiło także o sile ekranizacji Pieśni lodu i ognia. Nie sposób nie zwrócić uwagi na przekroczenie Paddy'ego Considine'a, który jako poczciwy i ugodowy Viserys stawia władzę ponad człowieczeństwo, będąc postawionym przed ekstremalnym wyborem; niewiele ponad dwudziestoletnia – Milly Alcock dysponuje niebywałym magnetyzmem i przed nią pewnie wielka przyszłość; Matt Smith kradnie dla siebie niemal cały spektakl, zgłaszając akces do tytułu najbardziej intrygującego antagonisty (?) w uniwersum.
Jest jedno ale. Wiadomo, że w trakcie sezonu nastąpi częściowa zmiana obsady. Szczerze mówiąc, było to dla nas największe wyzwanie. Trudno mi znaleźć inny serial, w którym udałby się podobny zabieg. „The Crown” zrobiło to bardzo dobrze, ale między sezonami. U nas szósty odcinek jest niczym pilot kolejnej serii. Ale to wyzwanie rzucone także widowni. Odważnie zmieniamy biegi, tempo akcji – zapowiadał Condal we wspomnianej wcześniej rozmowie.
Wciąż pozostaje więcej pytań niż odpowiedzi, ale nie ma co marudzić, gdy – po pierwsze – w przypadku Gry o tron twórcom zajęło jednak ładnych kilka lat, żeby położyć ten serial, a – po drugie – Ród smoka zapowiada się póki co na epickie i świetnie napisane fantasy. Let's Party Like It's 2011!
Komentarze 0