W półfinale Ligi Mistrzów zagra drużyna z miejscowości tak zaludnionej jak Ostrołęka czy Piaseczno. Na dzisiaj nie mają żadnych gwarancji, że zobaczymy ich w przyszłorocznych pucharach, ale cieszą się chwilą, bo Villarreal wrócił na to miejsce po 16 latach. Kiedyś miał Juana Romana Riquelme, Marcosa Sennę i Diego Forlana, dzisiaj Giovaniego Lo Celso, Daniego Parejo oraz Gerarda Moreno. Roberta Lewandowski wyłączył z gry 37-letni Raul Albiol, który po raz pierwszy odebrał statuetkę MVP. Na hiszpańskiej prowincji Unai Emery pokazuje, że na każdego giganta jest metoda. Bayern Monachium to tylko kolejne drzwi, do których zapukał trener zapraszający na godzinne odprawy z kubłem popcornu i wygodnymi poduszkami.
Na Allianz Arena zasiadło 70 tysięcy widzów, czyli o 20 tysięcy więcej niż zamieszkuje Villarreal. Gdyby całe miasto z regionu Walencji miało polecieć do Monachium, i tak nie zdołałoby wypełnić obiektu Bayernu Monachium. A jednak to Unai Emery triumfował nad Julianem Nagelsmannem, wprowadzając do półfinału Champions League klub z drugiego najmniejszego miasta w historii. Tylko Monaco z Kamilem Glikiem pochodziło z mniejszej miejscowości, ale w tamtym przypadku mówimy o niezależnym, luksusowym księstwie. Villarreal to głęboka prowincja, gdzie ponad dwie dekady temu stabilny, rozwojowy projekt wybudowała rodzina Roigów. Tam właściciele barów sprawdzają kalendarz Żółtej Łodzi Podwodnej, bo od tego zależy ich tygodniowy zarobek. Jeśli Villarreal gra o późnej porze, to kibice do małego piwka zamówią jeszcze kolację.
„Popełniliśmy naprawdę sporo błędów do 88. minuty” – przyznał po meczu Unai Emery. „Ale oni popełnili jeden zasadniczy błąd: utrzymali nas przy życiu do tego momentu. I za to ich ukaraliśmy” – dorzucił baskijski szkoleniowiec. Wszystko wskazywało dogrywkę, ale kapitalny kontratak i wykończenie wprowadzonego Samuela Chukwueze wprowadziło Villarreal w ekstazę. Jak w tym obrazku ze żniwiarzem, ponurą śmiercią, która puka do kolejnych drzwi – Emery tylko dopisuje do swojej listy renomowane marki, jakie rozpracował taktycznie i dał im się zapamiętać z najgorszej strony. Wyrzucił z rozgrywek Arsenal, a później wygrał finał Ligi Europy z Manchesterem United. W Superpucharze z Chelsea zatrzymały ich dopiero rzuty karne. W Champions League pożegnał Atalantę, Juventus, a teraz Bayern Monachium. I to lekcja, aby nigdy nie lekceważyć tego taktycznego maniaka.
„Kiedy wylosowali Villarreal, ich trenerowi zabrakło trochę respektu. Nie znam go zbyt dobrze, ale myślę, że był lekceważący, mówiąc że chcą załatwić sprawę już w pierwszym meczu. To brak szacunku nie tylko dla Villarrealu, ale w ogóle dla piłki nożnej. Jest takie powiedzenie: jeśli plujesz w górę, może spaść na ciebie deszcz” – komentował to mózg drużyny Dani Parejo. Co prawda on stracił piłkę przy wyrównującym rywalizację trafieniu Lewandowskiego, ale ten sam 32-latek wyprowadził decydującą kontrę w końcówce spotkania. To pokazuje jego poziom pewności siebie, że nie przestał ryzykować ani decydować się na najtrudniejsze zagrania. Poświęcenie Parejo widzimy w przebiegniętych kilometrach, bo dzisiaj nikt nie zrobił ich więcej w całej edycji Champions League niż środkowy pomocnik Hiszpanów.
Bohaterów tej rywalizacji było wielu, ale nagrodę zawodnika meczu odebrał Raul Albiol, który niedługo będzie świętował 37. urodziny. Nie dość, że weteran na przestrzeni całego sezonu przykrywa błędy Pau Torresa, to jeszcze wyłączył z gry w dwumeczu Roberta Lewandowskiego. Mało jakiemu obrońcy się to udaje, ale z Bayernem triumfował ten, który przez całą karierę wysłuchiwał, że jest zbyt wolny. „W końcu w takim wieku ktoś dał mi nagrodę dla MVP spotkania. Wyobraźcie to sobie. Nigdy nie jest za późno, aby osiągać wielkie rzeczy. To sprowadza się głównie do pracy, poświęcenia i pasji, jaka nas niesie. Nasza ekipa zdecydowanie to ma” – opowiadał rozradowany Albiol.
W taki sposób Villarreal wrócił do półfinału Champions League po 16 latach, bo raz już ich tam widzieliśmy w 2006 roku. Wtedy świat cmokał nad Juanem Romanem Riquelme, Juanem Pablo Sorinem, Marcosem Senną i Diego Forlanem. Dzisiaj Villarreal ma twarz Albiola, Parejo, Giovaniego Lo Celso, Gerarda Moreno czy Arnauta Danjumy. Ten ostatni jest przykładem czutki Emery'ego, bo przez kilka miesięcy dzwonił do niego i chodził po klubowych korytarzach, aby wyprosić ten transfer. Nikt na Estadio de la Ceramica nie chciał wykładać na Holendra ponad 20 milionów, lecz Emery ręczył, że się dopasuje. Dzisiaj to największy element magii w tej składance oprócz Argentyńczyka Lo Celso, który może nas postraszyć na mundialu w Katarze.
Rzadko kiedy Villarreal jest dla kogoś priorytetem. To drużyna, która wierzy w drugą szansę i wierzy w ludzi. Zbiera personalia o niesamowitym potencjale, ale takie, które często odbiły się od ściany albo potrzebowały udowodnienia swojej wartości. Unai Emery odbił się od PSG czy Arsenalu, stając się mem na rynku angielskim i francuskim. Niemniej na Półwyspie Iberyjskim cały czas udowadnia, że jest złotą rączką w budowie poważnych zespołów – tak jak Sevilla czy Valencia złapały jego sznyt, tak teraz Villarreal jest sygnowany pomysłami Emery'ego.
Duet środkowych pomocników Dani Parejo - Francis Coquelin wyjęli z sąsiadniej Valencii w szczycie formy za niespełna 10 milionów euro, bo większy i bardziej renomowany klub masowo szukał oszczędności. To sprawiło, że nie zatrudnił również Étienne'a Capoue, którego Watford wycenił na 2 miliony euro. Taki ekonomiczny środek wprowadził ich do najlepszej czwórki na Starym Kontynencie. Odrzutów z Premier League można naliczyć znacznie więcej niż tylko Capoue. Tottenham oddał Juana Foytha za 15 mln euro i wypożyczył Giovaniego Lo Celso, Serge Aurier był kolejnym ich odrzutem, a Arnaut Danjuma przyszedł z Bournemouth z Championship. Kto nie sprowadzał się w Londynie, tego wypatrywali w Żółtej Łodzi Podwodnej.
Unai Emery potrafi korzystać z dostępnych narzędzi i zasobów ludzkich. Odciął wszystkie możliwe drogi w środku, skumulował tam ludzi, a na bokach duet Foyth-Estupiñan zajęli się skontrolowaniem skrzydłowych, czyli Sane i Comana. Villarreal też jak mało kto potrafi promować piłkarzy, bo Pervis Estupiñan stał się dumą Ekwadoru. Co za niespodzianka, też wykupili go z angielskiego Watfordu. Raula Albiola Napoli oddało za 4 miliony euro, bo miał już swoje lata i chciał wracać do kraju, a Geronimo Rulliego wykupili za 5 mln euro z Realu Sociedad.
Piękne w tej historii jest również to, że kiedy rodzina Roigów postanowiła zaiwestować pieniądze w Villarreal, postawiła na stabilne fundamenty, czyli stworzyła jedną z najlepiej szkolących akademii w kraju. Pau Torres to ich wychowanek, który pozostał w regionie, mimo że już latem mógł zostać piłkarzem Manchesteru United. Yeremiego Pino, Manu Triguerosa, Alfonso Pedrazę czy Samu Chukwueze wprowadzili do dorosłej piłki. Pomylili się jedynie z oceną Gerarda Moreno, oddając go za 1,5 mln euro do Espanyolu, lecz w porę naprawili pomyłki i odkupili go za 20 mln euro.
Można dyskutować, czy Villarreal zasłużył bardziej niż Bayern, ale sposobem wyszarpał sobie ten półfinał Champions League. Przed oczami można mieć jedenastkę Riquelme z 2006 roku i chęć dopisania kolejnego rozdziału w tej cudownej opowieści z 50-tysięcznej miejscowości. Potrafią wychowywać, potrafią skautować, potrafią dopasowywać ludzi i dawać drugą szansę. Nie poddali się, kiedy spadli do drugiej ligi w 2012 roku, bo od razu błyskawicznie wrócili do elity. Niemniej dekadę temu grali na poziomie Segunda Division, by teraz zameldować się w najlepszej czwórce Europy.
Ten sukces jest sygnowany pasją i szaleństwem Unaia Emery'ego. „Przyjechaliśmy do Monachium, ale po konkrety. Nie po to, aby ludzie mówili, że jesteśmy sympatyczny, że jesteśmy fajni czy milutcy. Ani żeby opowiadali, że jesteśmy z małej wioski jak Asterix i Obelix. Stoi za nami poważny, prawdziwy, dopracowany projekt, którym zajmuje się rodzina Roig. Przyjechaliśmy po awans, a nie po dobre wspomnienia”. Oni nie wpadli do kociołka z eliksirem szczęścia. To opowieść o majstersztyku taktycznym, tytanicznej pracy i jakości piłkarskiej, która odbiła się od bogatszego świata. Wszyscy zebrali się na prowincji Walencji, aby znowu zagrać Europie na nosie.
