Z prędkością warpową Mata wyewoluował z ekscytującego newcomera w zdobywcę dwóch Diamentowych Płyt, znajdującego się w samym środku debaty publicznej i magla towarzyskiego. Kolejny materiał zastaje go na zakręcie po serii ruchów czasem zastanawiających, a czasem wątpliwych. Do tego w warunkach pożegnania z SBM-em.
Artykuł pierwotnie ukazał się 8 września 2023 roku
Wiele wydarzyło się u Młodego Matczaka na przestrzeni dwóch lat, które upłynęły, odkąd ukazało się wydawnictwo o takim właśnie tytule. I niejednokrotnie można było w tym czasie zachodzić w głowę czy to wszystko performans, autosabotaż, czy odklejka. Zostawiając na boku niedorzeczne alter ego – Skute Bobo czy kabareton z prezydenturą w 2040 roku, pompowany ambicją o podboju anglojęzycznych rynków utwór M. wskazywał, że coś się, coś się popsuło nawet przy wysokim budżecie i poważnym nastawieniu. Bo z trudem się tego słuchało bez włączonej wizji. Jakby mało było zawirowań, Mata ogłosił niedawno podczas SBM FFestivalu – wiszące od dawna w powietrzu – rozstanie z macierzystą wytwórnią. A jeszcze co do SBM FFestivalu – znacznie niższa niż podczas legendarnego Bemowa z 2021 roku – frekwencja wskazywała na to, że doszło do rzeczywistego ochłodzenia hype'u. Z drugiej mańki – może nie w takim natężeniu, ale pewnych wątpliwości nie brakowało również, gdy miały wychodzić 100 dni do matury i Młody Matczak, a koniec końców oba te tytuły przerosły oczekiwania, więc Mata zapracował na to, żeby udzielić mu kredytu zaufania, gdy przynosi Serce na dłoni.
O ile dotąd Michał konsekwentnie dokumentował na trackach swoje dorastanie, które rozgrywało się w warunkach szybującej w górę popularności – tym razem pisze już niejako z perspektywy Elvisa uwięzionego w Graceland. Przyrównuje swoją sytuację do bezwolnego dziecka w foteliku; albo skazańca (ELEKTRYCZNE KRZESŁO). Ma demony w głowie, upiory w garderobie i cwel napisane na grobie (ogród). Dał ci kokainę twój manager, żebyś zapierdalał dalej, ale nie jesteś robotem. Mają cię za idiotę, no i robią tobie fotę, kiedy jesteś na dnie – daje wgląd za kulisy machiny rozrywkowej w Kryształowej kuli. Nocami marzę, by umrzeć na scenie – otwiera goat. Czczą mnie jak kozę lub gorzej.
Rzuca te słowa w eter zgodnie ze starą zasadą Piotra Świerczewskiego: musimy na chaos. Mumble'uje i rwie wersy; nie żałuje tune'a. W konsekwencji – zaczyna く33 przypominać szkicownik; zapis strumienia świadomości. Momentami bywa cringe'owo, ale takie jest dobrodziejstwo inwentarza, bo też Mata świetnie wypada tu, gdy popuszcza cugli i wyrzuca z siebie kaskady głupot typu Książka Rick Rubina w Kindlu, chuja wiesz o Ryśku Riedlu albo W podstawówce byłem mistrzem w pinglu. Byłem sam, a wygrałem w deblu (PŁYTA NIE SIADA). Dezynwoltura i łobuzerska charyzma to przecież zawsze były jego największe atuty. Mata nie do końca dźwiga jednak entropię Serca, bo – stosując wciąż te same patenty – popada w monotonię i przewidywalność.
Do przewidzenia był również kierunek selekcji beatów, gdzie zachodzi logiczna kontynuacja kierunku z CBW MIXTAPE i singli poprzedzających premierę. Mata z wyczuciem spogląda za ocean – nie brakuje więc rage'ówy; klasycznie musiały na trackliście znaleźć się takie same gitarowe numery jak na każdym krążku z katalogu SBM-u (tired of love, Kryształowa kula); szacunek za niemal noise'owy eksperyment w postaci W; minus za rozliczne type beaty.
Trudno zrozumieć, dlaczego na album nie weszły utwory MŁODY PADEREWSKI i JESTEM POJ384NY, które stanowiłyby highlighty w tym zestawie. Ale i bez nich く33 siada. Tyle, że trochę. Marek Fall
Ta płyta właściwie z góry spisywana była na porażkę. Dało się wyczuć w powietrzu negatywne nastawienie i już po premierze trudno nie uznać, że instynkt nie zawiódł. Mata niejako w odpowiedzi rapuje, że album po czasie zostanie doceniony, ale można mieć co do tego duże wątpliwości.
Nie chodzi o zmianę stylistyki. Newschoolowy Mata to dobra informacja dla naszej sceny i naturalna część jej rozwoju. Fani domagający się starego Michała przypominają tych, którzy w 2017 roku sarkali na Taco Hemingwaya, że na Szprycerze używał autotune'a i nie nawijał wyłącznie o stołecznych imprezach. Problem <33 leży więc gdzie indziej. Gdzie? Postawmy sprawę jasno: ten krążek jest zwyczajnie nudny.
Słuchając wydanego wczesną wiosną CBW Mixtape przewidywano, że to przedsmak czegoś większego. Ale na pewno nie mogło chodzić o generyczne i niedopracowane <33, które znów brzmi jak mixtape. I to na dodatek gorszy od CBW. Tam przynajmniej mieliśmy muzyczne eksperymenty i oryginalne featy, którym towarzyszył przyjemny, ziomalski klimat. Nawet jeśli komuś nie spodobał się jeden czy drugi utwór, mógł chociaż docenić kreatywność. Tutaj z kolei jest opcja przelecieć całą tracklistę i nie zatrzymać się na żadnym kawałku. Mata przez 30 minut rzadko zmienia flow, jadąc na tych samych patentach. Ktoś na siłę spropsuje Michała za anglojęzyczne tracki, ale nie oszukujmy się – są jeszcze nudniejsze niż reszta.
Lekkie urozmaicenie zapewnia nam SZUKAM MENADŻERA osadzone w rage’owych klimatach. Ale z drugiej strony trudno przymknąć oko na warstwę liryczną, która brzmi jak inspirowana Dihem: Jestem na taborecie, 7 dziur na moim flecie. I jedna pod spodem. Musiało się to skończyć lodem. I dalej: Jadę szarym samochodem. Nie umiem skończyć prawa jazdy, bo instruktorka to jebany ogień. Trzy pedały w moim samochodzie, jak mogę być homofobem. To rozczarowujące, bo w przeszłości Mata nie raz udowadniał, że jest wprawnym tekściarzem.
Paradoksalnie najlepszym trackiem z całego albumu jest PŁYTA NIE SIADA. Na uznanie zasługują też Ken i Barbie czy goat, najbardziej dopracowana Kryształowa kula oraz tired of love, czyli kolejny niebanalny lovesong od Maty. Co ciekawe, na płycie nie ma Młodego Paderewskiego, 2 Izoteków i – leakowanej podczas wakacyjnych koncertów – piosenki z Okim. Może to sugerować, że prawdziwym daniem główny będzie kolejny projekt, który według zapowiedzi Maty wyjdzie jeszcze w tym roku. A wracając do <33, brakuje tu konkretnego motywu przewodniego czy pomysłu. Nagrać, wypełnić kontrakt, zapomnieć. Nie ma co hejtować, bo do kilku numerów będzie się wracać, ale nie jest to godne zwieńczenie trylogii pod szyldem SBM. Jędrzej Święcicki
Komentarze 0