Przy jednej z kolejnych premier od Grubego Mielzky'ego narzekałem, że nigdy nie spełnił obietnicy wielkości, złożonej w pamiętnym numerze Ortegi Cartel. Ale to było dawno i nieprawda, bo raper z Pomorza wreszcie zrealizował materiał na miarę swojego potencjału. Na Do wesela się zagoi dał z wątroby jak Jacek Bednarz po skrzydle w najlepszych latach; jakby ciężar tego albumu dźwigał na barkach przez całe życie.
Życiówka Mielona wisiała w powietrzu. Pewne przesłanki pojawiły się już przy Komiku z depresją. Znalazł się wtedy na ustach wszystkich za sprawą singla Nowy klasyk, miał potężne momenty jak deklaracja nieodjebywalności we Wróci do mnie, natomiast mogło mierzić, gdy wcielał się w rolę dziadka z Muppet show i narzekał, że welur Akademiks wyszedł z mody. W kolejnych latach bywał nieobecny, pojawiały się niepokojące informacje o jego stanie zdrowia, wspominał o powrocie na terapię. Nie chodzi tu już nawet o granie koncertów, a po prostu o normalne życie. Ale jak nagrał #Hot16Challenge2, to z podziwu nad maestrią wersów Bez kapoka walę banię; prawie Hasselhoff/Kleję zdanie jak najlepsi gracze: Nas, L, Hov nie mógł wyjść Taco Hemingway. Tomek pojawił się potem u niego na płycie Jarmark pod koniec sierpnia, a w lutym dołączył do wytwórni 2020, co dobrze rokowało na najbliższą przyszłość.
Można by tu przywołać myśl Franka Rijkaarda, który o meczach towarzyskich powiedział kiedyś: Pavarottiego nie rozlicza się za to, jak śpiewa pod prysznicem - tylko, że za tymi ruchami poszła zapowiedź albumu i od razu stało się jasne, że coś się dzieje jak na parafii w Grzechyni. Mielzky w Celu napisał własną Moją walkę Knausgårda; porwał się na boleśnie szczere wejrzenie we własną przeszłość.
I to jest właściwość, która towarzyszy mu na całej długości Do wesela się zagoi. Kiedyś w Teksasie nabijał się z samego siebie: Ziomuś - pozwól, że Ci streszczę swoją płytę/Alko, matka, ziomki, prawda - chuj, bywa, takie życie. Tym razem właściwie również nie wykracza poza domyślny zakres tematów, ale każdy wers zamienia w świadectwo dojrzałości, a pod względem rapowego rzemiosła jest silny jak nigdy.
Wszystko się jebie, a ja klaszczę w dłonie. Bujam się do rytmu i patrzę, jak płonie. Ten fragment jednego z utworów w jakiś sposób definiuje cały materiał. Podobnie jak sam tytuł krążka, który jest równie symboliczny, jak poprzednio. Komik z depresją. Mielzky na oczach szerokiego audytorium wybebesza się na trackach. Wyrzuca z siebie słowa, od których trzeszczą fundamenty codzienności. Życie jest po to, by udawać. Uśmiechać się do obcych na wejściu cmentarza. Nagrywa breakup song, w którym przyznaje się, że od roku śpi w salonie pustego domu i stalkuje swoją byłą (Złoty pałac). Wraca myślami do piekła przemocy domowej w rodzinnym domu (Jak wyśnię), pisze o stanach lękowych, o liście pożegnalnym (Cel). I to budzi niepokój czy wstyd, jakby skroiło się kumplowi pamiętnik, ale ostatecznie nie brakuje też światła. Mielon wyraża nadzieję, że niebo w końcu dla nas będzie błękitne; przyznaje sobie prawo do porażki: nieważne, co się w życiu zdarzy - mam dwie dłonie, żeby łzy ocierać z twarzy. Jest w tym jego poszukiwaniu równowagi i spokoju naprawdę głęboka mądrość.
Tylko żeby nie było, że Do wesela się zagoi to wyłącznie godzina na kozetce. Mielzky pozostaje Mielzkym okopanym na pozycjach rapowych ideałów, gdy razem z Miłym ATZ wylicza, co jest i zawsze będzie hip-hopem (Co to ten rap); oddaje hołd Returnersom (Przyjaciele); wysyła archiwalną pocztówkę z osiedla (Zapamiętaj te słowa); w konceptualnym numerze o grach przerzuca się punchline'ami ze Słoniem (W co ty grasz); dostarcza modelowego letniaczka w postaci utworu Balans, gdzie epatuje humorem i błyskotliwymi linijkami: Jak nie dopijasz, twoi starsi to Trevor i Cory, man/W chacie słuchaj Mezo, Cleo i Bony M; kręci z Undziarzami nowe Drin za drinem (Poprawiny).
Do wesela się zagoi to przy tym rzecz zupełnie nieprzystająca do bieżących trendów i mód. W dużej mierze dzieje się tak w związku z produkcjami i skreczami spod sztancy The Returners, bo Little i Chwiał dostarczają zestaw podkładów, który równie dobrze mógły być datowany na dekadę wstecz. Trafiają się im co prawda natchnione pętle, ale w normalnych warunkach dawałoby to podstawy do kręcenia nosem na stagnację. Tylko nie ma to większego znaczenia skoro naznaczony charyzmą i doświadczeniem raper koresponduje z ich muzyką w tak poruszający sposób. Jakby jednak nie patrzeć, Mielzky zbydował wielkość tej płyty trochę na przekór beatowym okolicznościom. Inna kwestia, że jest to ten rzadki przypadek, gdy zagrało wszystko inne. Bo już choćby refreny - z Jak wyśnię na czele - to ciary z automatu.
Gruby Mielzky dokumentuje na Do wesela się zagoi zabliźnionie rany i daje świadectwo oddania brzmieniu, które zdaje się odchodzić w zapomnienie. Cholera wie, czy udaje mu się uchwycić prawdę uniwersalną, ale dla części pokolenia to będzie po prostu ważny statement. Trzeba jednak wcześniej przetargać pewien bagaż, żeby się z nim zmierzyć.