M.I.K.I: Wytatuuję sobie Piszczka na ramieniu. Zostanie ze mną na zawsze (WYWIAD)

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
Borussia Dortmund
Alexandre Simoes/Borussia Dortmund via Getty Images

- Łukasz przeżył tutaj całą erę. Był przykładem. Nigdy nie stał w centrum uwagi, ale zawsze był maszyną. Nie mówił wiele, lecz zawsze widać było, jak mocno żyje tym klubem. A tak się w Dortmundzie zostaje legendą — mówi M.I.K.I, niemiecki raper, który poświęcił polskiemu piłkarzowi jeden ze swoich najnowszych kawałków.

Wielu zawodników Borussii darzyłeś na tyle dużą sympatią, by poświęcić im piosenkę? Z polskiej perspektywy wydaje się, że prawie każdego, bo kilka lat temu rapowałeś o Kubie Błaszczykowskim, a ostatnio o Łukaszu Piszczku.

M.I.K.I: - Ale tak naprawdę tylko z nielicznymi piłkarzami Borussii czuję na tyle silny emocjonalny związek, by o nich nawijać. Zrobiłem kawałki o Romanie Weidenfellerze, Kevinie Grosskreutzu, Dedem, no i dwóch Polakach. Skupiam się nie na tych, którzy najlepiej grali w piłkę, ale na takich, z którymi czuję się blisko związany jako kibic. Łukasz słyszał mój utwór. Udostępnił go na swojej stronie na Facebooku, a później napisał do mnie prywatną wiadomość, by podziękować. Często dostaję zresztą pozytywne sygnały z Polski. Ludzie piszą, że wprawdzie nie rozumieją ani słowa, ale mogą przynajmniej przeczytać napisy i cieszą się, że o ich rodakach tak ciepło się w Dortmundzie myśli.

No, właśnie, jak powszechny jest taki szacunek wobec Łukasza Piszczka? Ty przedstawiasz go w utworze jako wielką legendę, ale sam też zauważasz, że to nigdy nie był zawodnik, o którym wiele się mówiło. A o legendach zwykle mówi się sporo.

- Łukasz był u nas w czasie, gdy zdobyliśmy pierwsze od wielu lat mistrzostwo. Dla wielu ludzi, w tym dla mnie, było to pierwsze świadomie przeżywane mistrzostwo. Różnie się potem potoczyły losy członków tej drużyny, bo piłkarze mają różne priorytety. Nuri Sahin pierwszy uciekł z okrętu. Mario Goetze miał potencjał, by zostać legendą, ale potem wplątał się w romans z Bayernem, co oznacza, że pieniądze i sława były dla niego ważniejsze. Mats Hummels opowiadał, że jedno mistrzostwo w Dortmundzie znaczy dla niego więcej niż kilka gdzie indziej, a później odszedł. I to jako kapitan, choć uważam, że kapitan powinien odchodzić ostatni, nie pierwszy. Nie mam z nim problemu, akceptuję to, że wrócił, uważam, że rozgrywa super sezon. Ale piosenki bym o nim nie nagrał. Łukasz w tamtych latach też przecież zwracał uwagę jeszcze większych klubów. Jednak dla niego ważniejsze było, że w Dortmundzie czuł się jak w domu, był związany z klubem i nigdzie nie chciał się ruszać. Darzy się go za to olbrzymim szacunkiem.

Masz z tych jedenastu lat jakieś szczególne wspomnienie związane z Piszczkiem?

- To nigdy nie był zawodnik od niesamowitych momentów. Żeby go w pełni docenić, trzeba było oglądać drużynę regularnie, przez lata. Dopiero wtedy można było zobaczyć, jak jest nieprawdopodobnie stabilny. Stworzył tutaj całą erę i zawsze był przykładem. Maszyną na boisku. Dawał dla Borussii wszystko, co miał. Nawet dziś, gdy ma 35 lat, dalej biega przy linii jak szalony. Nigdy nie słyszałem w Dortmundzie nikogo, kto by powiedział, że Piszczek się nie nadaje. A naprawdę potrafimy narzekać na piłkarzy. Thomas Meunier przyszedł z Paris Saint-Germain, dostał wysoki kontrakt, a w niczym nie jest lepszy od starego Piszczka. Gdybym miał wskazać jeden niesamowity moment związany z Łukaszem, pewnie byłby to ten najświeższy finał Pucharu Niemiec. W jego łzach jeszcze raz było widać, jak wiele serca włożył w ten klub.

Piłkarze o statusie legend często są też głośni. Mówią wiele, mają zdanie na każdy temat, chętnie się nim dzielą. Piszczek tego nie robił. To chyba sprawiło, że jeszcze trudniej było go dostrzec?

- Także dlatego został w Dortmundzie legendą. Bo tu niekoniecznie ceni się ludzi, którzy błyszczą i są w centrum uwagi. W Zagłębiu Ruhry nie kocha się Neymarów, czy jeżdżących Porsche Aubameyangów. To był oczywiście super piłkarz, ale nigdy nie będzie w Dortmundzie legendą. Pierwsze kryterium zostania legendą w Dortmundzie to twarde stąpanie po ziemi. Kuba i Piszczek byli spokojni, ale mieli w sobie tutejszą “robolską mentalność”. Nie mówieniem zdobywa się szacunek, lecz robotą. Pewnie dlatego nigdy nie został głównym kapitanem drużyny. Ma odpowiednią charyzmę i doświadczenie, ale kapitan jednak musi często być głosem zespołu. A Łukasz nie lubił pchać się na pierwszy plan. Opaska nie czyni jednak legendą. Na to większy wpływ ma czasem wejście “z bara”, czy wślizg w odpowiednim momencie. Sto procent walki.

W którym momencie Piszczek był twoim zdaniem piłkarsko najlepszy?

- W pierwszych latach, które spędził u Kloppa. Wtedy był chyba fizycznie na najwyższym poziomie. W okresie 2011-2013 naprawdę był czołowym zawodnikiem świata na tej pozycji. Z kimkolwiek graliśmy w Lidze Mistrzów, zawsze potrafił wyłączyć tego, z kim rywalizował na skrzydle. Ale potem, nawet gdy już miewał problemy ze zdrowiem, dodawał do gry nowe elementy. Coś tracił, lecz coś także zyskiwał. Można było na nim polegać. Zresztą widać to nawet w tym sezonie. Rozgrywa ostatni rok w karierze, ma 35 lat, a z jedenastu meczów, które rozegrał, Borussia nie przegrała żadnego. To nie jest przypadek.

Masz poczucie, że właśnie definitywnie kończy się w Dortmundzie era Kloppa? Marcel Schmelzer już od dawna nie odgrywał żadnej roli, Hummels jest, ale stracił status legendy. Piszczek był ostatnim żywym wspomnieniem tamtych lat.

- Muszę przyznać, że to bardzo smutne. Kończy się bardzo ważny etap w życiu każdego z nas. Każdy kibic Borussii ma z tym związaną jakąś osobistą historię. Prawie dla każdego to był najpiękniejszy czas w życiu. Ja miałem dwadzieścia lat. Tamte trzy lata, z dwoma mistrzostwami i finałem Ligi Mistrzów, to była ciągła euforia. Jeździłem na mecze, świętowałem, czułem, że żyję. Teraz się to definitywnie kończy. Po tym, że Piszczek odchodzi, czuję, że czas przemija i że sam staję się starszy. Dlatego chcę sprawić, że ten okres całkowicie nie odejdzie i planuję wytatuować sobie Piszczka na ramieniu. Zaraz obok Kuby. W ten sposób zostanie ze mną w Dortmundzie na zawsze.

Nie czujesz lekkiego rozczarowania, że Piszczek nie zostanie jeszcze w klubie w jakiejś roli?

- W wywiadach wielokrotnie mówił, że jest już całkowicie wypruty. I ja mu wierzę. Być Piszczkiem, to znaczy zawsze grać na tysiąc procent. Kiedy on mówi, że jest zmęczony, to znaczy, że naprawdę tak jest. Na każdego w końcu przychodzi czas i fajnie, że może odejść na własnych zasadach. A już to, że wraca do Polski, by grać w III lidze w swojej miejscowości, czyni go w moich oczach jeszcze bardziej niezwykłym. Jeszcze raz dokładnie pokazuje, z jakim człowiekiem mamy do czynienia. Nie ja będę o tym oczywiście decydował, ale wierzę, że drzwi w Dortmundzie zawsze będą dla niego otwarte i jeśli za kilka lat chciałby wrócić do klubu w jakiejś roli, pewnie będzie miał taką możliwość. Szkoda tylko, że jego ostatni sezon przypadł akurat na czas pandemii. Gdyby w Berlinie mogli być kibice, sceny po finałowym zwycięstwie byłyby jeszcze bardziej efektowne, gdyby kilkadziesiąt tysięcy ludzi krzyczało jego imię. Gdy tylko wszyscy będą już mogli wchodzić na stadiony, Borussia na pewno zorganizuje dla niego godne pożegnanie.

Wraz z Piszczkiem kończy się także polska era w Dortmundzie. Zapoczątkował ją piętnaście lat temu Euzebiusz Smolarek, kontynuował Jakub Błaszczykowski i Robert Lewandowski, kończy Piszczek. Masz swój osobisty ranking Polaków w Borussii?

- Piszczek zająłby w nim drugie miejsce. Ulubiony był jednak Kuba. Od razu, gdy przyszedł, wszystkich kiwał, świetnie się go oglądało. Na klubowych koszulkach zawsze miałem właśnie jego imię. Piszczek tuż za nim, a na trzecim Ebi Smolarek. Lewandowski od początku był znakomicie zaprogramowaną maszyną, lecz ja wolę piłkarzy, którzy bardziej identyfikują się z klubem, w którym grają. Ale liczę, że polska era jednak się nie skończy i w lecie klub ściągnie kogoś nowego z waszego kraju. Może Wojciecha Szczęsnego? Bramkarza z Polski jeszcze nie mieliśmy.

Przez te wszystkie lata miałeś kiedyś okazję osobiście poznać Piszczka?

- Kiedy Błaszczykowski otwierał w Opolu Kubaturę (nazwa centrum rozgrywki prowadzonego przez piłkarza — przyp. MT.), zostałem zaproszony, by tam wystąpić. Był tam też Piszczek i wtedy mieliśmy okazję porozmawiać. Nie byłem zaskoczony, że okazał się bardzo miłym, fajnym, normalnym gościem. Cieszyłem się, że miałem możliwość go poznać. Poznałem też całą rodzinę Kuby i spędziłem tam bardzo fajny wieczór. Niestety, nie miałem okazji napić się z Łukaszem piwa, choć zawsze miałem poczucie, że świetnie by się do tego nadawał. Prawdopodobnie był do tego zbyt profesjonalny. Może teraz, gdy skończy karierę, będę miał taką możliwość? Rozmawiał Michał Trela

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.