Chociaż Robert Lewandowski przenosi się do klubu gorszego sportowo, ekonomicznie i organizacyjnie, wcale nie muszą to być złe wieści dla jego kariery i statusu w świecie piłki. W Barcelonie kandydującej na króla okna transferowego powstaje fascynujący projekt, którego 34-latek zostanie twarzą. Wejdzie na zupełnie nowe, większe, hiszpańskojęzyczne rynki, znacząco zyska marketingowo, sprawdzi się w innych rozgrywkach, do tego popracuje z trenerem, którego podziwiał. I chociaż może mu być trudniej o same trofea, rzuci nowe światło na swoje nazwisko w ekipie grającej bardzo ofensywny futbol. Lewandowski potrzebował Barcelony, a ona jeszcze bardziej potrzebowała Polaka.
Korespondencja z Barcelony
Czysto teoretycznie kapitan reprezentacji Polski rzeczywiście przenosi się do gorszej drużyny, którą zresztą regularnie jako napastnik Bayernu Monachium ogrywał. Ostatnie bezpośrednie spotkania jednoznacznie pokazywały, jaka jest sportowa różnica między Katalończykami a Bawarczykami, lecz nie można patrzeć na ten transfer wyłącznie przez ten pryzmat. To że Lewandowski idzie do Barcelony i obniża zarobki wcale nie oznacza, że jego kariera rozpoczyna tendencję spadkową. To zamysł wykonania jednego kroku do tyłu, aby za chwilę zrobić dwa do przodu. Nawet jeśli na Camp Nou będzie zdobywał mniej bramek, jego nazwisko i tak może zyskać na sile w świecie futbolu. Ten ruch jest bardziej niż zrozumiały z wielu przesłanek wychodzących daleko poza boisko.
WIELKI SKOK W SOCIAL MEDIACH
Przede wszystkim Barcelona w świecie ma większe znaczenie i moc marki, niż Bayern Monachium. Bawarscy kibice mogą się oburzać, ale historia, jak i sama geografia stoi po stronie katalońskiej ekipy. Więcej osób na świecie rozmawia po hiszpańsku niż niemiecku, co też nie jest bez znaczenia w tym przypadku. Ilekroć Robert Lewandowski ścigał się w plebiscytach z Leo Messim, czuł, że odbiór jego nazwiska nie jest właściwy, a Argentyńczyk ma zbyt silną markę, aby rywalizować na równych zasadach. Stała za nim cała Ameryka Południowa i Środkowa, a przecież w Stanach Zjednoczonych, Afryce czy Azji również większą ekscytację wywołują mecze Barcelony.
Wystarczy szybki rzut oka na same liczby w mediach społecznościowych. Na Facebooku Barcelonę śledzi prawie dwa razy więcej osób (103,4 mln osób do 54,8 mln), na Twitterze to wręcz przepaść w zainteresowaniu (42,5 mln do 6,2 mln), na Instagramie tak samo (110 mln do 33,3 mln). Rosnący w zawrotnym tempie TikTok będący również najchętniej używanym medium przez młode pokolenie również pokazuje przewagę ekipy z Camp Nou (16,9 mln do 10,5 mln). Nie ma co się obrażać na rzeczywistość, ale w świecie LaLigę śledzi więcej osób niż Bundesligę, El Clasico jest chętniej oglądane niż Der Klassiker, a Barcelona wywołuje więcej emocji niż Bayern Monachium.
Szeroko pojęty „świat latynoski” potrafi też lepiej sprzedawać emocje i nadaje większe znaczenie każdej błahej sprawie. Robert Lewandowski przekona się o tym we współpracy z hiszpańskimi mediami, gdy każde jego potknięcie i spotkania bez bramki będą wyolbrzymiane. Ale również odczuje to w momentach chwały, gdy po pierwszych bramkach będą z niego robić największego bohatera i nowego zbawcę Barcelony. Gerard Romero to tylko cząstka tego świata, który rozkłada na czynniki pierwsze każdy ruch piłkarza. Bayern z pewnością go do tego przyzwyczaił, ale Barcelona pokaże mu ze zwiększoną siłą, jak bardzo będzie na świeczniku.
Najlepiej pokazywały to rywalizacje o Złotą Piłkę, bo akurat Hiszpanie potrafią doskonale „dbać” o swoje dobra. Kiedy dochodzi do momentów głosowania czy zbliża się czas decyzji, zarówno w Barcelonie, jak i Realu Madryt potrafią przeprowadzać doskonałe kampanie marketingowe, aby kibice czy dziennikarze odczuli, jak fantastyczne rozgrywki mają za sobą ich najlepsi zawodnicy. Karim Benzema czy Leo Messi wiedzą o tym najlepiej – jeśli oni wykonają swoją pracę na boisku, nie muszą się potem martwić o niesprawiedliwą ocenę czy brak docenienia. Real i Barcelona mają za sobą tak fanatyczne środowiska, że sami kibice zadbają o dobre imię ich największych gwiazd.
POWSTAJE POWAŻNY PROJEKT
Ten transfer jest również zrozumiały, bo w Barcelonie było tak źle, że teraz może być tylko lepiej. Robert Lewandowski trafia do środowiska z tendencją wzrostową, gdzie jest gigantyczna chęć odbudowania dawnej marki. To projekt, który z czasem powinien tylko zyskiwać. I nie są to obietnice bez pokrycia, co widzimy po skali inwestycji oraz samych ruchach transferowych. Kiedy Xavi stwierdził, że poziom drużyny jest zbyt słaby, a on jako trener może go wznieść na jedną albo dwie półki wyżej, Joan Laporta i Mateu Alemany zabrali się do roboty. Grają va banque, ale robią wszystko, aby nie trzeba było czekać na sukcesy, tylko zapewnić wysoki poziom sportowy już w rozgrywkach 2022/23. Transfery Raphinhii, Kessiego, Christensena, Pablo Torre, a przede wszystkim Roberta Lewandowskiego działają na wyobraźnię. Kolejni mogą być Jules Kounde, Cesar Azpilicueta oraz Marcos Alonso, więc Barcelona powinna być jeszcze silniejsza. Biorąc pod uwagę, że przez dwa miesiące wiosną za kadencji Xaviego była to najpiękniej grająca drużyna w Europie, Polak ma prawo wierzyć, że z lepszymi piłkarzami uda się utrzymać ten poziom i skuteczność przez dłuższy okres sezonu.
Mógł jednak naocznie przekonać się, że powstaje tam poważny projekt sportowy, a nowi szefowie nie sprzedają mu bajek i obietnic bez pokrycia. Rzeczywiście Barcelona chce mierzyć wyżej i chociaż jest w gorszym położeniu niż Real Madryt, z takimi wzmocnieniami musi już myśleć o trofeach i rywalizowaniu z każdym. Polak może tęsknić za współpracą z Thomasem Mullerem, ale też może przebierać nogami na myśl o nowych partnerach. Mając na skrzydłach Raphinhę, Dembele, Ferrana Torresa, Ansu Fatiego i Memphisa Depaya, w odwodzie Pierre-Emericka Aubameyanaga, a za plecami Pedriego, Gaviego, Busquetsa (i być może Frenkiego de Jonga, 34-latek może być spokojny o dobry serwis i mnóstwo sytuacji bramkowych.
BENZEMA VS LEWY
Dla przyzwyczajonego do skrajnie ofensywnej piłki i zmęczoną defensywną grą reprezentacji Lewandowskiego nowy klub będzie świetnym środowiskiem, aby się pokazać. Polak jest zaangażowany w kreację i często wycofuje się niżej nawet jako „10”, ale przede wszystkim żyje z podań partnerów i bazuje na doskonałym wykończeniu i umiejętnościach rasowego snajpera. Chociaż ostatni sezon Blaugrany miał wzloty i upadki, ta drużyna zawsze będzie nastawiona na ofensywne granie i tworzenie mnóstwa sytuacji. Nawet w czasach Ronalda Koemana, gdy tracili punkty, sama liczba kreowanych okazji była imponująca i do tego nie można było się przyczepić.
Chociaż Barca nie miała tak silnej i regularnej drużyny jak Real Madryt, okresami potrafiła zachwycać w ataku. Robert Lewandowski jest takim typem zawodnika, że po prostu potrzebuje sytuacji, aby zrobić swoje, czyli zdobywać bramki i czuć się dobrze. W każdym spotkaniu powinien dostawać na to szanse. Trafia do drużyny, która średnio przez 64,8% procent czasu utrzymuje się przy piłce i jest to najwyższy wynik w lidze hiszpańskiej. Ma jeden z najmłodszych składów w lidze (średnia z zeszłego sezonu to 26,2 lat), chce grać bezpośrednio i nowocześnie, bazuje na kreatywnych i świetnych technicznie graczach.
68 goli z poprzednich rozgrywek to jednak wynik rozczarowujący. Barcelona miała statystykę oczekiwanych goli xG na poziomie 62,1 (3. rezultat ligi za Realem i Villarrealem), więc w tym sezonie będzie chciała znacząco podnieść ten poziom. Brakowało jej właśnie takiego superstrzelca, bo najwięcej goli w jej ekipie zdobył Memphis Depay (12 trafień). A to daje do myślenia, kiedy lepszych strzelców w swoich szeregach miały drużyny pokroju spadkowicza Levante, Alaves, Getafe, Celty czy Espanyolu. Zimą przyszedł Aubameyang, który pozwolił zakryć braki na pozycji „9” i był nieocenionym wzmocnieniem, ale Gabończyk też ma swój sufit. Myśląc o największych sukcesach, trzeba było dokonać upgrade’u i odpowiedzią na to jest transfer Polaka. Biorąc jednego z dwóch najlepszych środkowych napastników świata, Barcelona dostaje gwarancję skuteczności w polu karnym i killera, który wykręci zadowalające liczby.
Lewandowski w Bundeslidze gwarantował 30-40 goli, a jego najgorszy sezon w Bundeslidze w barwach Bayernu Monachium to 17 trafień. Można zaryzykować, że nawet gdyby Polak zdobył połowę bramek, do których przyzwyczaił w Bawarii, i tak byłby na Camp Nou noszony na rękach jako symbol nowej ery. Samo wejście do LaLiga daje mu wielki rozgłos, ale rywalizacja z przyszłym zdobywcą Złotej Piłki Karimem Benzemą tylko dodaje temu pikanterii. Najbliższy sezon w Hiszpanii będzie reklamowany hasłem „Benzema vs. Lewandowski”, a to już daje wyższy poziom zainteresowania niż wyścig z młodym Erlingiem Haalandem.
POTRZEBA TRENERA IDOLA-KOLEGI
I chociaż Polak wyląduje na papierze w gorszej drużynie, sam klimat i atmosfera mogą być lepsze. Bo w Bayernie przyzwyczaił się do pewnych standardów, a te w Barcelonie cały czas powinny rosnąć. Sami kibice przyznają, że projekt Xaviego z młodymi talentami na czele wywoływał w nich więcej emocji i fascynacji, niż sezony gdy zdobywali mistrzostwo raz za razem z pragmatyczną grę Ernesto Valverde. Zawsze najbardziej porywa obserwowanie, gdy coś rośnie, rodzi się, powstaje na nowo, dlatego ten moment wzrostu dla podupadłej Barcelony może sprzyjać Lewandowskiego. Każdy w klubie czuje, że muszą gonić Real Madryt, ale widzą, że dostają ku temu narzędzia.
Przy 34 latach Lewandowski dostaje zupełnie nowe wyzwanie. Inny świat, inną ligę, nowe wyzwania. Dodatkowe powody, aby dalej się motywować i to nie tylko wewnętrznie. Nic nie dałoby mu bicie kolejnych rekordów Bundesligi, ale kiedy dostaje okazję jako jeden z najlepszych graczy świata sprawdzić się w Hiszpanii, to musi działać wyzwalająco na jego ambicję.
Współpraca z Xavim, z którym rozmowy zaczęły się w okolicach lutego, też powinna pozytywnie wpłynąć na polskiego napastnika. Skoro jest napastnikiem kompletnym, na tym etapie kariery nie potrzebuje trenera-inspiratora, który będzie go czegoś nauczał i pokazywał, jak ustawić się do piłki albo jak podejść do swojej kariery. Tego wszystkie nauczyli go Jurgen Klopp i Pep Guardiola, a uwydatnił Hansi Flick, gdy sięgali po Ligę Mistrzów. Xavi ma być typem trenera idola, ale kolegi. Podziwianego, szanowanego, a przy tym traktującego Lewandowskiego we właściwych, nieco luźniejszych relacjach. Być może Julian Nagelsmann na tym etapie jest znacznie lepszym szkoleniowcem niż Xavi, ale dla 34-letniego piłkarza na tym etapie bardziej pobudzająca jest współpraca z rozwojowym trenerem, którego podziwiał jeszcze jako rozgrywającego na boisku.
Lewandowski na tym ruchu na pewno nie będzie stratny. Jeśli obniżył roczne wynagrodzenie, wyrówna je sobie w inny sposób, wchodząc na nowe, hiszpańskojęzyczne rynki i sięgając po nowe kontrakty sponsorskie. Jeśli nagle zacznie zdobywać mniej bramek, to każdy strzelony przez niego gol może mieć większą moc w oczach globalnego kibica z racji samego trafiania dla Barcelony. Najważniejsza jest jednak chęć zmiany powietrza na nowe. I trafienie do środowiska, gdzie wszystko dopiero powstaje, więc entuzjazm jest znacznie większy niż w uporządkowanej, doskonale funkcjonującej korporacji, która znasz od 8 lat. W końcu każdy potrzebuje zmian. Być może na koniec sezonu w Bawarii puszczą oczko Lewandowskiemu, kiedy przyjdzie porównać rezultaty obu zespołów. I dorzucą: „A po co ci to było?”. Tam miał niemalże zagwarantowane mistrzostwo, tytuły i przynajmniej na papierze większą szansę na europejskie sukcesy. Ale w życiu chodzi też o to, aby ryzykować, doświadczać i szukać nowych wyzwań. Wizja zbudowania szybkiego pomnika w Barcelonie działa na wyobraźnię. I nawet jeśli to będą trzy sezony na Camp Nou, to wystarczająco, aby zapracować na swoje nazwisko i przyjeżdżać tutaj kiedyś w roli bohatera. Otwiera się hiszpański rozdział dla Lewandowskiego i absolutnie nie musi to oznaczać dla niego żadnej straty. Wręcz przeciwnie.