Moda na rebooty seriali z lat 90. wciąż trwa. „A komu to potrzebne, a dlaczego?”

Zobacz również:W mordę jeża! „Świat według Kiepskich” ma zejść z anteny po 23 latach
i tak po prostu.jpg
fot. archiwum dystrybutora

Scenariusz zwykle jest taki sam. Kiedy pojawia się pierwsza informacja o tym, że słynny tytuł powraca, ekscytacja sięga zenitu. Tyle że później, mało kto sięga po te seriale. A ci, którzy sięgają, zazwyczaj są nimi zawiedzeni.

Powód jest prosty: przy reboocie pewna część grupy odbiorców musi być niezadowolona. Jeśli twórcy będą kontynuować raz obraną stylistykę, padną zarzuty o zjadanie własnego ogona. A jeżeli dokonają zmian – ci, którzy liczyli na powtórkę z rozrywki, poczują, że ktoś zabrał im ulubione zabawki. Jakby nie patrzeć, obie grupy dość dobrze pogodził David Lynch. W trzecim sezonie Twin Peaks wykonał tak spektakularną woltę, że wszyscy byli i rozczarowani, i oczarowani.

Skąd właściwie szał na rebooty telewizyjnych hitów z ostatniej dekady XX wieku? Dziennikarka modowa Sarah Mower zwróciła uwagę na to, że antycypował je powrót mody z tamtych lat na wybiegi. Odzieżowe trendy zwykle powracają co 20 lat (oczywiście w zmienionej wersji, ale zawsze), a wraz z nimi – otoczka przywoływanej dekady. Ponadto ludzie działający w branżach kreatywnych są rozchwytywani, będąc pomiędzy 25 a 35. rokiem życia. A wiadomo, że przy procesie kreacji najmocniej rezonuje to, czym nasiąkaliśmy jako dzieci. Dziś są to odwołania do estetyki lat zerowych, kilka lat temu – do poprzedniej dekady.

Warto zwrócić też uwagę na to, że lata 90. były de facto ostatnią dekadą, w której poszczególne serialowe produkcje wchodziły do zbiorowej świadomości, stając się tytułami pokoleniowymi. Seriale oglądało się wtedy wyłącznie w telewizji, a nie rozproszone po dziesiątkach sieciowych platform, uwaga mas była zatem bardziej skonsolidowana. Gromadziły przed ekranami całe rodziny, w końcu przeciętne domostwo posiadało zwykle jeden odbiornik. Dlatego niektóre z wizualnych kodów były czytelne bez podziału na pokolenia. Pomarańczowe kostiumy ratowniczek Słonecznego patrolu. Furgonetka Drużyny A – to akurat tytuł starszy, ale wyświetlany w najntisach na potęgę. Logo Central Perk. Niezależnie od wieku każdy bezreFLEXyjnie potrafił skojarzyć je z konkretnym serialem.

twin peaks.jpg
"Twin Peaks", fot. archiwum dystrybutora

Szał na rebooty hitów z lat 90. wybuchł mniej więcej pod koniec pierwszej połowy minionej dekady. Wtedy David Lynch ogłosił, że powstanie trzeci sezon Miasteczka Twin Peaks, w dodatku aż ćwierć wieku po serii numer dwa. Ekscytacja była potężna, zwłaszcza mając w pamięci to, w jakich okolicznościach zakończył się drugi sezon; niezadowolona ze słabej oglądalności stacja ABC wymusiła na twórcach, Davidzie Lynchu i Marku Froście, dobrnięcie do finiszu serialu wcześniej niż było to planowane. Czy teraz historia zostanie dopowiedziana? Czy uda się zachować niepowtarzalny klimat klasyka? No i czy w końcu poznamy mityczną Diane? Pytań było wiele, tymczasem David Lynch zagrał va banque, serwując zszokowanym widzom dzieło zupełnie osobne, bliższe artystycznej instalacji (zwłaszcza słynny odcinek numer 8) niż czemukolwiek, co było dotąd pokazywane w telewizji. I chyba wygrał, bo poszedł zupełnie inną drogą niż wszyscy, którzy próbują przywołać na płaszczyźnie serialowej ducha dawno minionej epoki.

Dalej było już tylko gorzej. O ile 10. (czyli pierwszy po 14–letniej przerwie) sezon Z Archiwum X mógł bronić się jeszcze pastiszową otoczką i mrugnięciami okiem w stronę współczesnego widza (Reptilianie!), o tyle sezon jedenasty ocierał się o autoparodię. Twórca, Chris Carter, podszedł do słynnego tytułu z taką powagą, że nadęty balon pękł już przy pierwszym odcinku. Złowieszczy głos z offu był chwytem, który działał w latach 90., ale mamy współczesność i dużo świeższe seriale, które przepracowują tematykę paranormalną.

Kolektywnie schlastano też nową wersję Seksu w wielkim mieście, serial I tak po prostu. Powody? Przede wszystkim bezpowrotnie zagubiona progresywność i spłycanie życia bohaterek, mieszkanek Nowego Jorku, które właśnie przekroczyły pięćdziesiątkę, do rozważań o tym, czy warto farbować siwe włosy, czy niekoniecznie. Oraz, oczywiście, humor dużo niższych lotów. Podobne zgrzyty czuło się podczas seansów Roswell w Nowym Meksyku czy Czarodziejek. Niby znani bohaterowie, swojska sceneria, ale coś tu nie gra. Może to, że te produkcje idealnie pasowały do czasów sprzed trzech dekad, gdzie roswellowskie bzdurki łykaliśmy jak młode pelikany, bo byliśmy młodsi i dużo bardziej chłonni? A dziś – patrząc na to, że seriale są odbiciem potrzeb społeczeństwa – chcemy już czegoś innego? I że wysokojakościowe produkcje telewizyjne, do których preludium była Rodzina Soprano, a kontynuatorami choćby Breaking Bad, The Wire, House of Cards czy Fargo, przyzwyczaiły nas do określonego poziomu, którego nie zagwarantują nostalgiczne powroty do przeszłości?

bh90210.jpeg
fot. archiwum dystrybutora

Nie najgorzej broniły się za to odświeżone tytuły, których twórcy postawili na hipertekstualność, czyli związek tekstu aktualnego z wcześniejszym. Jak to wyglądało w praktyce? Bohaterami BH90210 byli aktorzy grający w Beverly Hills 90210, starający się o wznowienie serialu. Nie, to nie dokument, a regularna fabuła – i na tym polegał cały dowcip. Z kolei w pełnometrażowym Przyjaciele: spotkanie po latach, zrealizowanym dla HBO Max, cała szóstka aktorów spotkała się w kalifornijskim Burbank, gdzie w studiu Warnera kręcono oryginalny serial (być może niektórzy będą zaskoczeni, ale Przyjaciele nie byli realizowani w Nowym Jorku). I oczywiście wspominali stare, dobre czasy. Chociaż nie zawsze było wesoło, a mowa ciała i podprogowe sugestie Matthew Perry'ego jednoznacznie wskazywały na to, że serialowy Chandler nie jest z resztą w najlepszej komitywie.

Próżno jednak szukać wśród rebootów tytułów, które mogły cieszyć się stałą, oddaną publiką. Zazwyczaj widownia malała już po emisji pierwszego odcinka – fajnie zobaczyć Scully i Muldera po latach, ale to jednak nie jest to, więc wracamy do Sukcesji. I w tym zawiera się pytanie o sens realizacji projektów napędzanych motorem nostalgii. Młodych nie przyciągną, bo nie pamiętają wersji oryginalnych, starszych w większości rozczarują. Co nie powstrzymuje producentów przed odświeżaniem kolejnych hitów z najntisowego pawlacza; w kolejce czekają już rebooty Bajera z Bel–Air (tym razem na poważnie), Ally McBeal czy Beavisa i Butt–Heada. Tej siły wciąż nie powstrzymacie.

A swoje ulubione seriale, nie martwiąc się o uciekające GB, możesz oglądać bez limitu transferu danych w Orange Flex, czyli sieci komórkowej bez zobowiązań w aplikacji. W ramach usługi Video Pass oglądasz filmy i seriale w najpopularniejszych serwisach streamingowych, m.in.: Netflix, HBO GO, YouTube, czy Player.

Tekst powstał przy współpracy z marką Orange Flex

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0