W ukochanym mieście nie ma go od ośmiu lat. Ale spacerując po kolońskich ulicach trudno nie odnieść wrażenia, że najsłynniejszy wychowanek 1. FC Koeln tak naprawdę nigdy stamtąd nie wyjechał. I że nie musi tam wcale grać, by wszędzie czuło się jego obecność.
Uli Hoeness, podsumowując nieudany pobyt Lukasa Podolskiego w Monachium, wypowiedział słowa, które dobrze oddają całą karierę mistrza świata. - Dla niego liczy się tylko Kolonia, Kolonia i Kolonia. Marzy o Kolonii za dnia i w nocy – mówił były prezydent Bayernu. Patrząc na to, jak grał w reprezentacji Niemiec i co z nią osiągnął, trzeba by traktować gliwiczanina jako jednego z największych piłkarzy w historii niemieckiego futbolu. Reprezentacja gra jednak tylko raz na kilka miesięcy, a całe narody żyją nią tylko raz na dwa lata. Pomiędzy zgrupowaniami, Podolski nie był wielkim piłkarzem. Chyba że akurat grał w 1. FC Koeln. Tylko w koszulce tego klubu był prawdziwą gwiazdą futbolu. Wszędzie w Niemczech uwielbiają Podolskiego. Uli Hesse, znakomity kronikarz niemieckiego futbolu, określa go jako jedynego od czasów Uwego Seelera piłkarza, który jednoczył cały naród. Jednak tylko w Kolonii mają go za boga. A Podolski bardzo zręcznie to monetyzuje.
MIEJSKIE BIZNESY
Spacerując po kolońskim starym mieście, ciągle trafia się na ślady Podolskiego. Na lody można pójść do jego lodziarni Ice Cream United. Na szybki kebab wpada się do knajpy Mangal Doener. Potem wypija się piwo w piwiarni „Zum Prinzen”. A potem zagląda się do sąsiedniego butiku „Strassenkicker”, przymierzając miejską odzież sportową. Podolski wyjechał z Kolonii osiem lat temu i ruszył w tułaczkę po świecie. Był w Rio, był w Bajo. Trochę grał w Londynie, trochę w Mediolanie. Był w Stambule i w Kobe. Teraz gra w Antalyi. Ale tak naprawdę nigdy nie wyjechał z ukochanego miasta. Miasta, do którego miłość wyznał, występując w 2017 roku w teledysku do piosenki „Liebe deine Stadt”.
Podolski ani się w Kolonii nie urodził, ani nie stawiał tam pierwszych piłkarskich kroków. Od 1995 roku był jednak zawodnikiem najważniejszego klubu w mieście. Przeszedł drogę od dziesięcioletniego brzdąca marzącego o karierze, po bohatera pierwszego zespołu. Nawet odejście do Bayernu Monachium nie zniweczyło tego wzajemnego uczucia, w czym pomogło pewnie to, że w Bawarii Podolski nie zamienił się w maszynę do wygrywania, tylko zupełnie sobie nie poradził. Co pozwoliło mu zachować wizerunek chłopaka z sąsiedztwa. W Bayernie oczekiwali, że zaciśnie zęby, będzie zasuwał na treningach i naciskał konkurentów do miejsca w składzie. A on chciał po prostu grać w piłkę, od czasu do czasu huknąć lewą nogą w okienko i pójść do domu. Jego przyjaciel Bastian Schweinsteiger przystosował się do wymagań Bayernu na tyle, że coraz rzadziej mówiono o nim „Basti”, a coraz częściej Schweinsteiger. Podolski nigdy nie przestał być „Poldim”.
MĄDROŚCI GÓRSKIEGO
Kolońscy kibice zorganizowali więc akcję uwolnienia idola, zebrali pieniądze na jego powrót, a on znów został gwiazdą. W ostatnim sezonie przed wyjazdem za granicę strzelił dla „Kozłów” osiemnaście goli, co było znakomitym wynikiem, biorąc pod uwagę, że zespół w jego czasach zawsze tułał się gdzieś w drugiej połowie tabeli. W Kolonii, ale też w całych Niemczech, uwielbia się Podolskiego za to, że nigdy nie przestał być chłopakiem z sąsiedztwa. Że w wywiadzie po strzeleniu pierwszego w gola dwa razy w ciągu minuty użył słowa „scheisse”, choć nie musiał ani razu. Że gdy pytali go o wstydliwe nagrania Joachima Loewa, wytknął dziennikarzom, że 80 procent z nich drapie się czasem po jajkach. „Ja też!”. Że uosabiał futbol jeszcze sprzed czasów statystyk, analizy i taktycznej nowomowy. - Okrągłym trzeba trafić w prostokątne – opisywał piłkę. A kiedy indziej mówił, że w futbolu chodzi o to, by „kopnąć do środka i iść do domu”. Przywoływał tym wszystkim skojarzenia z mądrościami, które Polakom przekazywał Kazimierz Górski, a Niemcom Sepp Herbereger, selekcjoner mistrzów świata z 1954 roku. „Piłka jest okrągła, a bramki są dwie”. „Mecz można wygrać, przegrać lub zremisować”. Od pięćdziesięciu lat nikt już tak nie mówił o piłce. A potem przyszedł Podolski i zaczął przypominać te odwieczne prawdy.
POWRÓT PO KARIERZE
Kolejnego powrotu do Kolonii jako piłkarz już raczej nie zaliczy. On chciał, ale w klubie uznano, że jego obecność mogłaby być niewygodna. Są powody, by sądzić, że blisko 35-letni Podolski nijak nie pasowałby już do fizycznych wymagań Bundesligi. Zwłaszcza do futbolu drużyny Markusa Gisdola, bardzo silnie opartego na przygotowaniu fizycznym i walce. Kilku lepszych technicznie zawodników już wypadło z łask kosztem młodszych, szybszych i bardziej wytrzymałych. Jeden zasłużony piłkarz, który aktualnie już niewiele wnosi sportowo, czyli Anthony Modeste, już w kadrze jest. Lepiej nie dokładać kolejnego. Zwłaszcza że pojawienie się Podolskiego w mieście wywołałoby bardzo dużo szumu. A akurat w Kolonii bardziej niż za szumem, tęsknią za odrobiną spokoju. Dlatego w styczniu ogłosili, że Podolski wróci do klubu, ale dopiero, gdy zakończy karierę. Na razie ma jeszcze dorobić w Turcji, czy gdzie tam jeszcze będą go chcieli. Może wpaść do Zabrza, jeśli będzie miał ochotę. A Kolonia przyszykuje mu bezpieczną przystań, dopiero kiedy już się wyszaleje. Jeszcze nie wiadomo, w jakiej roli będzie pracował w klubie.
Podolski nie ma jednak zamiaru biernie czekać, jak zagospodaruje go klub i liczyć, że żaden działacz nie zmieni zdania. Sam wykorzystuje status, jakim cieszy się w nadreńskim mieście i biznesowo się tam rozrasta. Jego sieć lodziarń ma już w Kolonii sześć oddziałów. Kebabów też jest kilka. Zarówno lody, jak i kebaby jego produkcji można też zjeść na stadionie 1. FC Koeln. Oba produkty, choć może nie kojarzą się z profesjonalnym sportowcem, doskonale pasują do wizerunku „Poldiego”. - Jesz kebaby, gdy jesteś juniorem, gdy grasz zawodowo i gdy już skończysz grać w piłkę. To perfekcyjne rozwiązanie – zachwalał w sposób, na jaki tylko on mógł sobie pozwolić. Wprawdzie nie pije alkoholu, co trochę nie pasuje do jego obrazu chłopaka z sąsiedztwa, ale wie, że piwo to część niemieckiej kultury piłkarskiej. Dlatego piwiarni sam wprawdzie nie prowadzi, ale ją firmuje. W Kolonii nazywa się go księciem. Więc nazwa „U Księcia” nie pozostawia żadnych wątpliwości.
Koronnym biznesem Podolskiego jest jednak marka „Strassenkicker”, czyli dosłownie „uliczny kopacz”. Tęsknota niemieckiego kibica za piłkarzami wychowanymi nie w akademiach, lecz na podwórkach, znających osiedlowy kodeks honorowy i wszystkie rządzące tam zasady, jest przeogromna. Podolski w trakcie kariery zawsze ją zaspokajał i kultywował. „Strassenkicker” stało się określeniem, które do niego przylgnęło. Nie trzeba więc dziś nazywać marki jego imieniem i nazwiskiem, by wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi. Ubrania, które można u niego kupić, są proste, wygodne, luźne i sportowe. Takie, w jakich chodzi sam Podolski. To ma być moda chłopaka z ulicy, a nie kogoś z wielkiego świata. Bo choć Podolski zwiedził wielki świat, był jego częścią i nawet dał buziaka Rihannie, nigdy nie przestał być swojskim gościem w kapturze, który wie, co na boisku oznacza prawo Pascala.
