„Moje zioło ma ten sam paszport co Van Persie”. Muzyka i futbol – światy, które nie umieją bez siebie żyć

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
gallagher guardiola.jpg
fot. Michael Regan/Getty Images

Co łączy Cracovię i Aston Villę? Kto uważa Hugh Granta za wielkiego znawcę piłki? Gdzie Stormzy zdissował Davida Moyesa? Jak „Blue Moon” zostało hymnem Manchesteru City? Oto historie, w których założyciel Iron Maiden gra w juniorach West Hamu United, Hugh Grant jest ogrodnikiem Fulham, a Eric Clapton sponsoruje wyjazd West Bromwich Albion na mecz w europejskich pucharach. W Anglii gole i puchary mieszają się z rapem, popem i rockiem bez względu na poziom rozgrywek. A jaka kapela rządzi w twoim mieście?

London Stadium to zdecydowanie najmniej piłkarski stadion w Anglii. Zbudowany z myślą o igrzyskach kolos daje widzowi poczucie, że podczas konstruowania akcji przez którąś z drużyn z boku wybiegnie ktoś z oszczepem albo nagle rozpocznie się konkurs skoku o tyczce. Gigantyczna odległość boiska od trybun „odkleja” od widowiska, ale w tym sezonie Łukasz Fabiański i jego koledzy robią wszystko, żeby ludzie – jak miało to miejsce w niedalekiej przeszłości – nie wychodzili po golu dla rywali do domu.

METAFORA MARZEŃ

Jeśli ktoś ma małe dziecko i chciałby zarazić je pasją do piłki – obiekt West Hamu United jest do tego idealny. Na stadionie olimpijskim, a wcześniej przez lata na Upton Park, przed pierwszym gwizdkiem kibice mogą podziwiać frunące ku niebu bańki mydlane. W ostatnich sezonach były one przykrą metaforą marzeń fanów o dobrych wynikach, ale to się zmieniło w poprzedniej kampanii. Dziś drużyna kontynuuje dobry kurs, walczy o Ligę Mistrzów, a w obecnej edycji Ligi Europy dała popis skutecznej gry.

Lecące bańki to element całości intro, razem z piosenką „I am forever blowing bubbles”. Do niedawna była to najstarsza melodia, jaką mogliśmy usłyszeć wśród hymnów w Premier League, jeśli chodzi o datę premiery utworu. Rok 1918! Teraz jednak, po powrocie Norwich City do elity, to utwór „On the Ball, City” jest bezkonkurencyjny. Pierwszy raz puszczono go na stadionie Kanarków w 1902 roku. Niestety, to jedna z niewielu rzeczy, jakimi może się dziś poszczycić Norwich, bo zespół gra bardzo słabo i jest jednym z kandydatów do spadku.

Ale wróćmy do Londynu. „I am forever blowing bubbles” napisał John Kellette, amerykański muzyk z Massachusetts do słów Jamesa Brockmana, Jamesa Kendisa i Nata Vincenta. Dwa lata później, w 1920 roku, była już melodią związaną z West Hamem, za sprawą puszczenia jej, zapewne z gramofonu, menedżerowi Charliemu Paytnerowi.

Tutaj małe weto mogą zgłosić fani Swansea City. Otóż walijski klub twierdzi, że to właśnie on używał „I'm forever blowing bubbles” sto lat temu, na początku lat 20-tych ubiegłego wieku, a West Ham przytulił piosenkę w 1922 roku, kiedy oba zespoły zmierzyły się w FA Cup. Spór jest dzisiaj nie do rozwiązania, szczególnie, że kibiców z tamtych meczów nie ma już wśród nas.

Fanem WHU jest dzisiaj m.in. raper Dizzee Rascal. Wychował się na Młotach, dorastał w Londynie, kibicując im od dziecka. Parę lat temu napisał na Twitterze: „dorastałem jako fan West Hamu ponieważ jestem East Boy”. To właśnie ten paradoks – West Ham tak naprawdę jest klubem z wschodniego Londynu.

Przed igrzyskami olimpijskimi w Londynie w 2012 roku Dizzee został zaproszony na obiekt, który potem miał stać się domem Młotów, oprowadzał po stadionie olimpijskim, opowiadał o tym, jak wychował się w tamtejszej okolicy. Tytuł kawałka „Money Right” najlepiej oddaje przyczyny przeprowadzki z kameralnego, ukochanego Boleyn Ground czy też Upton Park na Olympic Stadium.

BILIĆ I IRON MAIDEN

Ze wschodniego Londynu, konkretnie z Leyton, pochodzi kapela Iron Maiden. Wszyscy jej członkowie są zagorzałymi kibicami West Hamu. Założyciel zespołu, Steve Harris, został przed laty namierzony przez skauta Młotów i zaproszony do gry w młodzieżowym zespole WHU. Harris skupił się jednak na muzyce i to była pisana mu kariera.

Muzycy współpracują z klubem, na przykład w kwestiach odzieżowych, wypuszczając na rynek wspólne linie ciuchów. Harris ma herb klubu na swojej gitarze. Zresztą, najlepsze relacje zbudował z rockandrollową duszą Slavenem Biliciem, fanem metalu, zaprosił nawet Chorwata do wspólnej gry na scenie, bo muzyka nie jest obca menedżerowi, który długo musiał czekać, aż West Ham nawiąże swoją grą do najlepszych momentów z jego kadencji.

HUGH GRANT NA WAHADLE

Wszyscy dobrze znamy aktorski talent Hugh Granta, ale brytyjski gwiazdor to również znawca piłki i utalentowany wokalista. Klub, który wybrał sobie do kibicowania pochodzi z posh dzielnicy Fulham, a obecnie The Cottagers występują w Championship.

Roy Hodgson kiedyś powiedział, że Grant to jedna z nielicznych osób spoza świata piłki, które się na niej znają. Jako dziecko Hugh dorastał w pobliżu Craven Cottage, szybko stał się kibicem tego klubu. Kochał Fulham do tego stopnia, że w czasie studiów na uniwersytecie, by być bliżej drużyny, pracował jako asystent ogrodnika na Craven Cottage.

Sam Grant całkiem nieźle radził sobie z piłką, powiedział kiedyś, że był kimś w rodzaju wahadłowego, szybkiego, z dobrym podaniem. Na boisku miał pseudonim „Małpa”.

hugh grant fabio capello.jpg
Hugh Grant i Fabio Capello podczas meczu Fulham – Manchester United na Craven Cottage. Fot. Phil Cole/Getty Images

Regularnie pojawiał się na trybunach, nawet wtedy, gdy jego filmowy kalendarz był mocno napięty. Co ciekawe, Grant latał po kontynencie za drużyną, gdy ta ponad dekadę wstecz szalała w europejskich pucharach, dochodząc aż do finału Ligi Europy. Tam dopiero uznała wyższość Atletico Madryt. Menedżerem The Cottagers był wówczas Roy Hodgson.

Jako dzieciak Grant grywał i w piłkę nożną, i w rugby, jest też zagorzałym fanem Rangersów, ale nie chodzi o QPR, lecz szkocki klub piłkarski z Ibrox Park. Po ukończeniu college’u długo grywał z kumplami w Sunday League – niedzielnej lidze na południowym-zachodzie Londynu. Uwielbia tenis i snokera. Trudno uwierzyć, ale przeuroczy chłopak z filmu „Cztery Wesela i Pogrzeb” jest już po sześćdziesiątce.

Hugh Grant i Drew Barrymore przed laty zagrali razem w filmie „Prosto w serce”. To opowieść o dziewczynie, która podlewa kwiatki w domu u zapomnianej gwiazdy pop, próbującej rozpaczliwie odzyskać dawną sławę. Znakomita brytyjska komedia, jak niemal każda z Grantem. Jednym z kawałków ze ścieżki dźwiękowej do „Prosto w serce” jest „The Way Back Into Love”. Napisał go Adam Schlesinger, który niestety zmarł na koronawirusa w weiku zaledwie 52 lat. Za swoją twórczość nominowany był do Oscara, Emmy, Grammy i Złotego Globu. Śpiewają Grant i Barrymore.

RASHFORD, KOCHAMY CIĘ!

Stormzy nigdy nie krył sympatii do Manchesteru United. Sam raper pochodzi z Londynu, ale uważa, że klub z Old Trafford ma w sobie coś takiego, czego nie możesz kupić.

Trudno znaleźć kogoś, kto tak znakomicie łączy świat rapu i futbolu, jak Michael Ebenazer Kwadjo Omari Owuo Jr., bo tak brzmi pełne nazwisko brytyjskiej gwiazdy. Kiedy podpisywał nową płytę w jednym ze sklepów muzycznych w Londynie, osobną część spotkań z dziennikarzami poświęcił mediom klubowym Manchesteru United i przepraszał, że w związku z pracami nad ostatnim projektem dawno nie było go na Old Trafford. Wykrzykiwał do kamery: – Rashford, kochamy cię, jesteś najlepszy!

Stormzy-Pogba-1.jpg
fot. Karwai Tang/WireImage

Chwalił młodzież, w szczególności Masona Greenwooda. Parę lat wcześniej dał koncert w klubowym sklepie Czerwonych Diabłów, rozgrzewając mocno publiczność, a wcześniej spotkał się z kilkoma zawodnikami z pierwszego zespołu. W United wiedzą, że jego wsparcie jest istotne, dlatego gdy ściągali Paula Pogbę, poprosili Stormzy’ego, by ten pomógł im ogłosić spektakularny transfer, do nawijki rapera Francuz tańczył jak w teledysku prosto z hip-hopowych klipów.

TO NIE LUKAKU

Kiedyś irlandzki „The Herald” napisał: „Lukaku jest gotów do pracy”. I dalej: „Napastnik jest pewien, że może zająć pozycję Zlatana”. Artykuł o przenosinach Belga Romelu Lukaku z Evertonu do Manchesteru United zilustrowano zdjęciem Stormzy’ego. Najprawdopodobniej zadziałał mechanizm fatalnie połączonych naczyń. Klub nie wpuścił w obieg zdjęć Lukaku w nowych barwach, fotoedytor szukał jakiejś dobrej fotki napastnika Evertonu, znalazł źle opisanego w bazie Stormzy’ego, który pojawił się u boku Davida Beckhama na imprezie, gdy prezentowano nowy strój wyjazdowy United. Nie zauważył, że miało to miejsce rok wcześniej. I nieszczęście gotowe. Raper ubrany w koszulkę Czerwonych Diabłów i podpis: „Nowy nabytek Manchesteru United Romelu Lukaku”.

Sam Stormzy bardzo chętnie wypowiada się na tematy związane z klubem i często jego głos nadaje na tych samych falach co brzmienie trybun. Tak było, kiedy nagrał kawałek „Know Me From”. Ze sceny podczas festiwalu w Glastonbury popłynęły wersy z nowej płyty Stormzy’ego, a wśród nich wers: „Przyjdę do twojego klubu i rozpierdolę wszystko – jestem David Moyes”. Tym samym Szkot, którego przygoda na Old Trafford okazała się kompromitacją, znalazł się w doborowym towarzystwie polityków, z których muzyk często szydzi.

W swojej muzyce Stormzy stara się być do bólu szczery, na scenie jest trochę taki jak w szkole. Przyznaje, że był dzieckiem niegrzecznym, sprawiającym kłopoty i szukającym rozrywki dla siebie samego, ale zdyscyplinowanym w kwestii egzaminów, na których zbierał dobre oceny. Często podkreśla, że grime to jego życie, choć spokojnie mógł wybrać inne, o czym nawija w kawałku „Rachael’s Little Brother”: „Mógłbym być lekarzem, mógłbym być prawnikiem, mógłbym być bokserem, jak Oscar De La Hoya”.

Boks także bardzo lubi, wystąpił nawet przed walką Anthony’ego Joshuy z Dillianem Whytem, wykonując kawałek „Shut Up”.

POMYSŁ NEVILLE’A

United to wielki klub i wiele osób przyznaje się do kibicowania Czerwonym Diabłom, ale – zostając przy muzyce – na pewno warto zwrócić uwagę na The Stone Roses. To ich kawałek jest grany przed każdym wyjściem zespołu na murawę Old Trafford. Na początku stulecia wymyślił to Gary Neville. To jedna z ulubionych piosenek byłego obrońcy MU.

Opowiada o dziewczynie, którą pochłonęły demony i ma biblijne odniesienia, nie ma natomiast nic wspólnego z futbolem, może poza faktem, że wokalista Ian Brown jest długoletnim fanem klubu i teraz, gdy zabiera synów na trybuny, wciąż nie może uwierzyć, że kawałek, który nagrali kilkanaście lat wcześniej, a który to znalazł się na płycie The Stone Roses w 1990 roku, skończy na piłkarskim stadionie, jednym z najpiękniejszych obiektów sportowych na świecie, oldskulowym, pachnącym historią.

Kawałek powstał w 1985 roku, ekipa The Stone Roses została zamknięta przez producenta w pokoju i powiedział on, że nie mogą wyjść, dopóki czegoś nie spłodzą. Potem przeszła modyfikację. Tak śpiewa człowiek, którego rodzina kibicowała City, on się jednak wyłamał i oddał serce United.

TO BYŁ OGIEŃ!

Zanim Leicester City zostało sensacyjnie mistrzem Anglii, miasto to dało światu bardzo dobry zespół tyle że muzyczny – Kasabian. Geneza tej nazwy akurat średnio mi się podoba, nie jestem fanem czczenia morderców, a kapela z Leicester chciała trochę zatopić się w zbrodniczo-rzeźnickich klimatach, bo zmieniła początkową nazwę Saracuse na Kasabian od nazwiska Lindy Kasabian zamieszanej w zabójstwo Sharon Tate, żony Romana Polańskiego, a także od popularnego ormiańskiego nazwiska Qasab, oznaczającego rzeźnika.

Bardzo szybko zyskali popularność w Wlk. Brytanii, ale na świecie znani są najbardziej dzięki kawałkowi, który był tłem muzycznym do intro z transmisji Premier League. Czyli „Fire”. Dobrze rozpalał ogień, dobrze pozwalał wejść w mecz. To były sezony od 2010-11 do 2012-13. Kibicom bardzo ta dynamiczna muza przypadła do gustu, na King Power Stadium jest puszczana po golach.

REDKNAPP NIE ROZPOZNAŁ ADELE

Tottenham ma wielu naprawdę znanych sympatyków, wśród nich jest m.in. Adele. Aż trudno uwierzyć, ale jej debiut miał miejsce już ponad dekadę temu, ten głos skradł serca wielu fanów na całym świecie. Nagrody, szczyty list przebojów, to stało się chlebem powszednim wokalistki urodzonej w dzielnicy Tottenham, córki 19-letniej wówczas dziewczyny i hydraulika z Walii, dla której start nie był łatwy, ale sława zdobyta później – wręcz niewiarygodna.

Adele ujęła swoich ziomków z Londynu naturalnością. Ostatnio wokalista przeszła sporą metamorfozę fizyczną, jakby wzięła udział w kilku zgrupowaniach Antonio Conte. Nie zmieniła się natomiast jej miłość do Tottenhamu. Zawsze kibicowała Spurs, kiedyś nawet wyciągnęła flagę Kogutów na jednym z koncertów. Innym razem próbowała się spotkać z piłkarzami w jednym z hoteli w Liverpoolu, ale menedżer Harry Redknapp nie miał pojęcia, kim jest ta dziewczyna i ofuknął ją tylko. – Byłam bez makijażu, pewnie dlatego mnie nie poznał – śmiała się.

Kiedy nominowana była pewnego razu do aż pięciu nagród Grammy, londyński klub pogratulował jej tego sukcesu i chyba nie trzeba dodawać, jak w mediach społecznościowych fani innych drużyn zaczęli sobie używać, bo wiadomo – z trofeami w Tottenahmie jest krucho.

– Nie jestem fake’ową dziewczyną Tottenhamu, jestem stąd – wyznała przed paroma laty.

Adele ma w swojej garderobie koszulkę Tottenhamu z napisem Duchess i numerem 19 na plecach. Wzięło się to stąd, że znajomi tak na nią mówią, na cześć postaci z serialu „East Enders”.

Swojego czasu chciała nawet, by kawałek „Hometown Glory" był piosenką klubową, coś jak YNWA w Liverpoolu.

FAŁSZYWA DZIEWIĄTKA

Che Wolton Grant, czyli AJ Tracey, czy też Looney, 27 lat, chłopak, który dorastał w Zachodnim Londynie, w Ladbroke Grove, urodził się w dzielnicy Brixton. Tata – raper z Trynidadu, mama – didżejka z Walii, AJ Tracey zaczął rapowe próby jako sześciolatek i miał być policjantem, ale wybrał muzykę. Wybrał sobie również klub – Tottenham, z którym jest na dobre i na złe, widzi nawet podobieństwa w ich losach, uważa, że kilka bardzo dobrych lat Spurs to również jego wzlot.

Działali razem przy ścieżce dźwiękowej do wypuszczenia przez firmę Nike koszulki Kogutów – to był rok 2017. AJ Tracey nagrał wtedy kawałek „False 9”, czyli po prostu fałszywa dziewiątka. Na Tottenham był skazany od urodzenia, kiedy tylko przyszedł na świat, ojciec od razu założył mu strój tego klubu. Po latach Spurs zaczęli grać jego kawałki przed meczem i w przerwie, a kiedy razem zrobili wspomnianą kampanię dla Nike, to na telebimie pojawiło się wielkie zdjęcie, na którym AJ Tracey był ubrany w koszulkę Tottenhamu. Tata oszalał ze szczęścia.

Raper nie mógł uwierzyć, kiedy puszczono „False 9” w przerwie meczu z Realem Madryt w Lidze Mistrzów, w obecności 85 tysięcy ludzi na Wembley.

PO TYCH KLUBACH ŻONGLERKA

Kibicem Spurs jest również jeden z najbardziej znanych polskich raperów Taco Hemingway, który na co dzień mieszka w Londynie. Taco sam całkiem nieźle radzi sobie na boisku i szybko biega, uwielbia Tottenham, nagrał nawet kawałek „Dele”, a dużo wcześniej udzielił jednego z nielicznych wywiadów o piłce, rozmawiał z nim Tomek Zieliński i padło oczywiście pytanie o klubowe sympatie.

– Przejdźmy do Tottenhamu. Dlaczego właśnie im kibicujesz? Jawi się to trochę jako hipsterski wybór.

– Już jak byłem dzieckiem, to oglądałem Premier League. Już wtedy Tottenham wpadł mi w oko, ale niezbyt go zapamiętałem. Później, w czasach dominacji Manchesteru United zacząłem tułać się piłkarsko. Oglądałem trochę ligi hiszpańskiej, Serie A, choć nigdzie się nie zadomowiłem. Powód dla którego na dobre zostałem z Tottenhamem jest prosty – mecze z Interem Mediolan w 2010 r. Tym meczem, przegranym 3:4 na Giuseppe Meazza, gdy hat-tricka zdobył Gareth Bale, przyciągnęli wielu nowych fanów. Gdy już mieszkałem w Londynie, to chodziłem do pubów i oglądałem ich mecze.

– Tottenham to twoja późna miłość – miałeś 20 lat, jak zacząłeś im kibicować.

– Późna, ale cieszę się, że w końcu to do mnie dotarło, dzięki nim jestem wyznawcą Premier League i uważam, że to najlepsza liga świata.

ZMYŚLONY BÓL GARDŁA

Frontman legendarnego zespołu Led Zeppelin Robert Plant co prawda urodził się w West Bromwich, ale to Wolverhampton jest najważniejszym klubem w jego sercu. Tato zabrał go na Molineux, kiedy chłopak miał 5 lat. Dziś jest jednym honorowych wiceprezesów klubu, stara się nie opuszczać meczów Wilków, świętował z piłkarzami awans do Premier League no i doczekał się mocnej ekipy.

Od 2009 roku pełni tę zaszczytną funkcję, pozwolono mu nawet na honorowy kick off przed meczem z West Hamem United 11 lat temu

– Zakochałem się w Wolves, kiedy jako dzieciak usiadłem na trybunach Molineux i pomachał do mnie Billy Wright i naprawdę do mnie machał – opowiadał.

Billy Wight to kozak, legenda Wilków, 105 meczów w kadrze Anglii, 490 ligowych spotkań w koszulce Wolves. Nic dziwnego, że tak to poruszyło młodego chłopaka, który z tatą poszedł obejrzeć mecz.

Już jako dorosły mężczyzna był naocznym świadkiem takiego zdarzenia jak Puchar Ligi z 1974 roku, przyznaje, że z Wembley do domu jechał trzy dni i niczego nie pamięta z tej podróży, wiadomo – rockman. To ostatnie trofeum, jakie wywalczył klub z Molineux.

Zdarzało mu się, do czego przyznał się w jednym z wywiadów, odwołać koncert, wykręcić bólem gardła, bo Wilki grały ważny mecz.

Z MIŁOŚCI DO LEEDS

W Leeds nie ma żadnych wątpliwości – jest tylko jedna kapela, która aż tak mocno kojarzy się z samym miastem, ale która – co ważne – samą nazwę ma związaną z klubem z Elland Road, choć nieco okrężną drogą trzeba przyznać.

W 2000 roku powstał zespół Parva, który jednak trzy lata później, będąc na skraju rozpadu, bez kogokolwiek, kto mógłby pokierować ich karierą (niezbyt udaną, nie ma się co tutaj czarować), postanowił zmienić nazwę.

Jako że członkowie tej kapeli jak jeden mąż uwielbiali zespół piłkarski Leeds United, a jego symbolem był z kolei niezłomny kapitan, środkowy obrońca Lucas Radebe z RPA – każdy znał doskonale jego historię, czyli przyjście z Kaiser Chiefs, mozolne przebijanie się na szczyt. Czuli z nim po prostu, tak po ludzku, więź emocjonalną, postanowili więc nazwać się tak jak afrykański klub. Kaiser Chiefs.

GALLAGHER PLUS CANTONA = WYBUCH

Jeśli kiedykolwiek oglądaliście transmisję z meczu Manchesteru City, dobrze wiecie, jakim motywem muzycznym zaczynają się spotkania na Etihad Stadium. W 1934 roku Richard Rodgers i Lorenz Hart, który napisał tekst, stworzyli wspólnie kawałek „Blue Moon”. W sezonie 1989-90 zaczął go używać, jako klubowego hymnu, Manchester City. Klub z niebieskiej części miasta nie był jednak pierwszym w Anglii, który puszczał tę melodię na stadionie. We wczesnych latach 80. brzmienia te można było usłyszeć na obiekcie Crewe Alexandra.

Przez te wszystkie dekady kolejni didżeje na stadionie The Citizens grali różne wersje tego utworu, w wykonaniu The Doves, Supra, The Marcels, Sha Na Na, Beady Eye.

Nawet średnio interesujący się ligą angielską kibice wiedzą dobrze, że najmocniejsza więź muzyki z Manchesterem City to oczywiście kapela Oasis. Tak się składa, że na newonce.sport duży tekst o związkach braci Gallagherów z klubem pisał Michał Gutka, podkreślając, że były kiedyś czasy, w których Oasis rozsławiało Manchester jako miasto zdecydowanie mocniej niż klub.

Lata 90. należały do Oasis, to wielka fala popularności zespołu z Manchesteru. Pierwsza płyta zespołu, „Definitely Maybe” z 1994 roku, tuż po premierze dostała się na pierwsze miejsca list przebojów w Wielkiej Brytanii i była również najszybciej sprzedającym się debiutem w historii tamtejszej dyskografii. Co ciekawe – w tym samym czasie, zaledwie parę miesięcy wcześniej, Manchester City uniknął spadku z Premier League o trzy punkty.

Zacytuję zresztą fragment tamtego tekstu Michała sprzed miesięcy:

„Mijające się ścieżki na szczyt Oasis i Manchesteru City dobrze oddają nie tylko początkowe lata funkcjonowania zespołu, ale również jego schyłkowe. W XXI wieku Gallagherowie nie znaczyli już tyle, co wcześniej, a kolejne albumy z 2000 i 2002 roku poza przebłyskami w postaci pojedynczych utworów rozczarowały. Na tronie brytyjskiej muzyki rozsiadali się inni. I zgodnie z prawidłowością, skoro Oasis szło coraz gorzej, The Citizens się odbijali. Udało się wrócić do Premier League i zagrać nawet w Pucharze UEFA, z którego wyrzucił ich po pamiętnym dla polskich kibiców dwumeczu Groclin Grodzisk Wielkopolski. Ale o jednych i drugich nie dało się powiedzieć, że są królami w swojej dziedzinie – dla Oasis zbliżał się właśnie koniec, a City dopiero miało wejść na szczyt”.

Bracia Gallagher, którzy dziś praktycznie ze sobą nie rozmawiają, wychowali się w Burnage na południowo-wschodnich obrzeżach miasta.

– Mój ojciec zabrał mnie na pierwszy mecz w 1971 roku. Na Maine Road przyjechało Newcastle United. I już. City stało się moim klubem – wspominał w 2000 roku na łamach „Guardiana” Noel. Miał wtedy ledwie 4 lata, ale przeżycie zrobiło na nim takie wrażenie, że zostało z nim już na zawsze.

Rodzina kibicowała United, praktycznie cała familia to Irlandczycy. Ojciec muzyków zrobił wszystkim na złość i wybrał City. Oprócz tego, że zaszczepił w nich miłość do piłki, miał też niestety dużo gorszą, ciemną stronę, znęcał się nad chłopakami, był uzależniony od alkoholu, bił matkę, Peggy. Zniszczył im życie, w końcu się od niego uwolnili. Razem z mamą uciekli od tyrana.

Muzyka okazała się terapią, bracia oczywiście wywoływali jeden skandal za drugim, ale też tworzyli wielkie hity. Wśród nich jeden jest przepiękny, to „Champagne Supernova”, opowiadający o specyficznym trunku, podawanym w szkle, którego brzegi są obsypane kokainą, bardzo popularnym dwie dekady temu w kręgach londyńskiej bohemy.

Głosno było o klipie do kawałka „Once”, w którym wystąpił Eric Cantona, przed laty wielka gwiazda Manchesteru United. Francuz kocha eksperymentować. Stał się ikoną na Wyspach Brytyjskich, nie tylko z powodu cudownych goli. Z taką samą swobodą operował piłką, jak i rzucał filozoficznymi kwestiami, czy kopał z wyskoku kibica, kiedy nie spodobało mu się jego zachowanie. Przez lata uwielbiał prowokować. Był przekleństwem dla swoich przełożonych, ale darem dla mediów, goniących za sensacją. Tak jak bracia Gallagher.

Krewcy muzycy, znani z wielu wyskoków, od lat utożsamiali się z Manchesterem City, nigdy nie kryli, że ich serce bije dla klubu z niebieskiej części Manchesteru. Liam wyznał nawet kiedyś, że w latach 90. jego życie legło w gruzach po tym jak Czerwone Diabły sięgnęły po potrójną koronę. No i ten sam muzyk zaangażował Cantonę do teledysku nakręconego do kawałka – przepięknego zresztą, jak cholera – „Once”.

Kimże może być w nim Eric jeśli nie królem? Gallagher w klipie pojawia się osobiście – jako sługa i szofer Cantony, popijającego wino, ubierającego się w szaty władcy, zakładającego koronę i wsiadającego do limuzyny. Jest zatem w tych dwóch krótkich migawkach, jak i w samej idei zaangażowania Francuza do takiej właśnie roli, coś podwójnie prowokacyjnego. Fani City są zdruzgotani i nie mogą wybaczyć jednemu z braci Gallagher takiej obelgi.

Manchester City miał w ostatnich latach wielkich piłkarzy, wybitnych pod względem umiejętności – Sergio Aguero, Kevin De Bruyne, czy wcześniej Vincent Kompany. Absolutni mistrzowie w swojej dziedzinie. Ale gracze, których dekady wstecz pokochał cały świat, którzy sprawili nie tylko swoją grą, ale również rock and rollową postawą poza murawą, występowali w Manchesterze United. Ani Aguero, zabójca w polu karnym, lecz wybitnie nieciekawy jako człowiek, ani De Bruyne, powtarzalny do bólu w swoich niesamowitych asystach, który nigdy nie wywołuje skandali i przemawia tylko poprzez futbol, ani grzeczny i piekielnie inteligentny Kompany, nigdy nie mogli osiągnąć statusu, jaki posiedli George Best czy Cantona.

WĘGRY, BROADWAY I ANFIELD

Jeśli powiemy Liverpool, to pomyślimy: mistrz Anglii. Klopp. Salah, Firmino, Mane. Van Dijk. Geggenpressing. Anfield. No i oczywiście – YNWA. Zanim jednak o tym, zróbmy miejsce dla bogów muzyki.

Nie ma drugiej tak wyrazistej – oprócz drużyny piłkarskiej – wizytówki miasta doków, jak The Beatles. MIliony sprzedanych płyt, gigantyczna popularność, a jednak to nie żaden z ich wielu hitów jest hymnem LFC.

W jednym z tekstów na portalu Goal.com autor opisuje związki Beatlesów z piłką nożną. Podkreśla on, że sukcesy piłkarskie przyszły później niż te muzyczne i najpierw miasto rozsławiali Paul McCartney, John Lennon, George Harrison i Ringo Starr, dopiero w latach 70. piłkarze.

Mówiło się przed laty, że Paul McCartney kibicował potajemnie Evertonowi, raz nawet został namierzony na trybunach podczas meczu The Toffees w Pucharze Anglii, przeciwko WBA, to był finał FA Cup. Ostatecznie McCartney przyznał, że trzymał kciuki za obie ekipy, ale w derbach serce mocniej biło dla Evertonu. W radiu Merseyside powiedział, że cała jego rodzina kibicowała drużynie z Goodison Park. Natomiast potem zaprzyjaźnił się z Kennym Dalglishem i polubił Liverpool.

John Lennon nie przepadał za futbolem w ogóle. Jego ojciec natomiast chodził na Anfield. George Harrison podkreślał, że są trzy zespoły w Liverpoolu i on wybiera zdecydowanie ten trzeci – czyli Beatlesów. Ciekawym przypadkiem jest jednak Ringo Starr, który pokochał Arsenal, o Kanonierach w następny poniedziałek. Jego ojczym pochodził z Londynu i zabierał Ringo na Anfield i Goodison, kiedy Arsenal przyjeżdżał do miasta grać mecz.

Kiedy w 1965 roku Liverpool grał w finale Pucharu Anglii legendarny dziś menedżer Bill Shankly wysłał do Beatlesów list z prośbą, by ci trzymali kciuki za drużynę. Muzycy odpisali, ten telegram wisi w Shankly Hotel w Liverpoolu. „Chłopaki, najlepszego, będziemy oglądać w telewizji! John, Paul, George i Ringo”.

Kiedy kilka lat temu pisałem książkę „Zapiski z Królestwa”, zafascynowała mnie historia hymnu klubowego LFC. Poświęciłem cały rozdział tym rozważaniom. Skąd wziął się hymn Liverpoolu „You Will Never Walk Alone”. Niesamowite okazało się to, że trop wiedzie do Budapesztu. Tak jest. Piękny to jest tekst, jeśli ktoś nie zna: (choć wątpię)

(chór)

Kiedy idziesz poprzez burzę

Trzymaj głowę swą wysoko

I nie bój się ciemności...

Na końcu tej burzy

Jest złote niebo

I słodka, srebrna piosenka skowronka

Więc idź, poprzez wiatr

Więc idź, poprzez deszcz

Nawet, gdy twoje marzenia zostaną zniszczone i rozwiane...

Dalej krocz, dalej krocz

z nadzieją w swym sercu

Bo nigdy nie będziesz szedł sam

Nigdy nie będziesz szedł sam

Oto najistotniejszy fragment opowieści o poruszającej pieśni:

Jest rok 1909, Ferenc Molnar, znany dramaturg (w Polsce głównie z „Chłopców z Placu Broni”), napisał musical „Liliom”. Poruszającą opowieść o tym, jak chłopak obsługujący karuzelę w wesołym miasteczku zakochuje się w dziewczynie o imieniu Julie. Ich romans jest bardzo burzliwy. Ona zachodzi w ciążę, on jest oczywiście szczęśliwy, ale nie ma pieniędzy na wychowanie potomka. Postanawia więc wziąć udział w napadzie rabunkowym. Jego partner zdoła uciec, ale on - nie chcąc zostać schwytanym - popełni samobójstwo. Trafi do czyśćca i szesnaście lat później dostanie szansę, by wrócić na ziemię na jeden dzień i spotkać się z córką Louise.

Zawiedzie jednak w tej próbie, której stawką jest pójście do nieba, co sprawi, że jego przeznaczeniem stanie się piekło. A wszystko przez to, że kiedy daruje córce skradzioną z niebios gwiazdę, ta - nie wiedząc, kim on jest - odmówi przyjęcia prezentu. Za to Liliom uderzy ją w twarz - stąd nieunikniona kara, ale córka powie potem matce, że to wcale nie bolało, lecz było jak pocałunek kogoś bliskiego.

Historia nie wzbudziła wielkiego zachwytu wśród Węgrów. Ale ponad dekadę później dostała kolejną szansę na nowe życie. Już w latach 20-tych ubiegłego stulecia Amerykanie wiedzieli, jak na Broadwayu zrobić show z czegoś, co ma dobrą fabułę. Benjamin Glazer podjął się tłumaczenia na język angielski i tak oto powstała nowa wersja musicalu.

Trwały prace nad udoskonaleniem fabuły. „Carousel” („Karuzela”) - to był prawdziwy strzał w dziesiątkę. W latach 90-tych ubiegłego stulecia magazyn „Time” wybrał go najlepszym musicalem XX wieku. Utwór „You Will Never Walk Alone” pojawia się tam w drugim akcie dwukrotnie, w tym w scenie finałowej. „Karuzelę” stworzyli muzyk Richard Rodgers i Oscar Hammerstein II, który napisał słowa. Sprawa adaptacji ciągnęła się dość długo, zanim w połowie lat 40-tych odbyła się wreszcie premiera. Zamiast Lilioma był Billy, a za Budapeszt robiło Maine.

Rodgers i Hammerstein musieli się początkowo nieco przepychać z Molnarem. Oni chcieli zmian w treści, on – niekoniecznie. Oni opromienieni byli sukcesem „Oklahomy!”, on wierzył, już po obejrzeniu tego musicalu, że z „Liliomem” zrobią to samo. Jest mnóstwo wersji dotyczących współpracy amerykańsko-węgierskiej, a jedna z nich mówi, że Molnar obserwował prace duetu nad adaptacją i kiedy Rodgers z Hammersteinem zobaczyli jak stoi w kącie podczas prób, mieli opuścić teatr tylnym wyjściem, będąc przekonanymi, iż wścieknie się, widząc na własne oczy co zrobili z jego dziełem. On natomiast był zachwycony, szczególnie zakończeniem. A w nim ukochana kobieta i córka dołączają do chóru, śpiewającego „You Will Never Walk Alone”. Billy idzie do nieba.

To wręcz niewiarygodne, że utwór z amerykańskiego musicalu dotarł do Merseyside, gdzie jego losy splotły się z klubem piłkarskim i tak mocno wryły w jego historię. YNWA niosło zawodników The Reds jak na skrzydłach, przez wiele lat, w tym podczas pamiętnego finału w Stambule, gdzie Liverpool odrabiał trzybramkową stratę z Milanem, by zostać najlepszą drużyną Europy.

W 1963 roku Bill Shankly dostał od Gerry’ego Marsdena, wokalisty liverpoolskiej grupy „Gerry and the Pacemakers” singiel. Gerry i jego kumple przerobili znany w Ameryce kawałek musicalowy „You Will Never Walk Alone” na swoją modłę. Sporo broadwayowskich produkcji trafiało wówczas na prężnie działającą scenę muzyczną nad rzeką Mersey. Shankly’emu bardzo spodobał się utwór.

Piosenka utrzymywała się przez cztery kolejne tygodnie na szczycie listy brytyjskich singli. Jak zatem trafiła do serc fanów Liverpoolu? W dużej mierze za sprawą prasy. W sezonie ogórkowym, pomiędzy rozgrywkami, dziennikarze nie mieli o czym pisać. Grający wtedy W LFC Tommy Smith przyznał później, że podróżowali oni z zespołem, kiedy trwał okres przygotowawczy i to właśnie oni pisali teksty o tym, że klub z Anfield przyjął piosenkę jako hymn.

- Gerry, mój synu, dałem ci klub piłkarski, a ty nam dałeś pieśń - miał powiedzieć Shankly. Drużyna sama chętnie śpiewała utwór, robili to również kibice. DJ, który puszczał muzykę na Anfield, miał w zwyczaju grać szeroko pojętą „komerchę” i zazwyczaj kawałek będący najwyżej na aktualnej liście przebojów, był prezentowany tuż przed pierwszym gwizdkiem.

YNWA po jakimś czasie wypadło z list, ale słów nie zapomnieli fani. Nadał śpiewali o tym, że „nigdy nie będziesz kroczył sam”. Komentator Kenneth Wolstenholme uznał, że to jest ich hymn klubowy, gdy tysiące gardeł rozśpiewały się po wygranej z Leeds w finale Pucharu Anglii w 1965 roku. Liverpool i YNWA zostały parą już na zawsze.

Nawet jeśli ktoś Liverpoolu nie lubi, to i tak zawsze ma gęsią skórkę.

BIAŁO-CZARNY STING

Wallsend to takie miasto w Anglii, w hrabstwie Tyne and Wear, dystrykt North Tyneside, położone w pobliżu Morza Północnego, około 6 kilometrów od centrum Newcastle. Od ponad stu lat funkcjonuje w tym mieście klub, który dał światu kilku niezłych grajków: Peter Beardsley, Steve Bruce, Michael Carrick, Lee Clark, Fraser Forster, a przede wszystkim Alan Shearer.

Dlaczego więc wzmianka akurat o Wallsend, znanego z przemysłu stoczniowego? Kiedy bowiem ten upadł, niejaki Sting napisał o tym musical. Znany dziś na całym świecie muzyk urodził się w tym mieście, spędził w nim dzieciństwo i postanowił stworzyć opowieść o Gideonie Fletcherze – człowieku, który rezygnuje z życia w stoczni i rusza w podróż po świecie.

Sting to fan Newcastle United, wciąż nosi w sercu biało-czarne barwy. Kiedy cztery lata temu razem z synem odwiedzili BBC, by pogadać z Markiem Lawrensonem o futbolu, muzyk powiedział: – Piłka nożna odegrała w moim życiu wielką rolę, zwłaszcza podczas dorastania w Wallsend, ostatnim trofeum, jakie zdobył klub, było Fairs Cup w 1969 roku, byłem wtedy na wielu meczach. Kapitanem i moim idolem był Bobby Moncur.

LEON BEST

Wielkim fanem Srok jest również raper, który rzuca wersami w stylu „my weed has the same passport as van Persie”, czego chyba nie trzeba tłumaczyć. Nie jest doceniany w Anglii, przynajmniej na tyle, na ile zasługuje, bo to duży talent. Nazywa się CASISDEAD.

Jego totalną zajawką są piłkarskie koszulki i nawet ludzie z Classic Football Shirts zrobili z nim nawet rozmowę na ten temat. Ulubione stroje to te domowe z lat 1995-97 reprezentacji Anglii i NUFC, rzecz jasna. Ulubiony piłkarz – Peter Beardsley. CASISDEAD wspomina o tym, jak po treningu jako dziecko poszedł z mamą do Burger Kinga i w radiu powiedzieli, że do klubu za rekordową sumę transferową przychodzi Alan Shearer. To były piękne dni dla fanów Srok.

Nagrał kawałek, którego tytuł to nazwisko byłego piłkarza The Magpies, Leona Besta. Trudne do dźwigania na plecach, a Leon nie zrobił wielkiej kariery, ale ten dorastający w mrocznym otoczeniu w Nottingham chłopak dla wielu kibiców był przykładem, że sport może ratować przed patologią. Koledzy w więzieniach, on zaś na boiskach Premier League. Może to w jakiś sposób wydało się znajome i dlatego CASISDEAD tak nazwał kawałek.

Na koniec klimatu wokół Newcastle, jeszcze kilka słów o utworze granym na St. James’ Park przed meczami. Chodzi o „Going Home” Marka Knopflera. To piosenka, która pojawiła się na debiutanckim albumie twórcy, ścieżce dźwiękowej do filmu „Local Hero”. Ciekawe jest to, że jakiś czas temu były zawodnik Srok, Mick Quinn nawoływał do fanów, by „Going Home” zmienić na coś innego, wszak ten kawałek nie jest w stanie wystraszyć żadnego z rywali, jednak jego apel nie został wysłuchany. To był 2007 roku i faktycznie utwór na moment zniknął z repertuaru stadionowego, ale kibice się wściekli i nakazali go przywrócić.

Inni znani ze świata muzyki ludzie, którzy kochają Newcastle United i otwarcie tę miłości przez lata wyznawali to charyzmatyczny wokalista grupy AC/DC, który twierdził nawet, że przekonywano go, by został honorowym członkiem zarządu klubu z St. James’ Park, jeszcze w latach 80., ale też przeurocza Cheryl Cole, była żona znanego angielskiego obrońcy m.in. Arsenalu i Chelsea, Ashleya. Ponad dziesięć lat temu, kiedy klub miał spore problemy finansowe, powiedziała: – Gdybym miała tak dużo pieniędzy, to kupiłabym Newcastle United.

BRIGHTON – LEK NA ZŁAMANE SERCE

W Brighton sprawa jest dość oczywista. Najbardziej znanym muzykiem, który uwielbia klub z The Amex jest Norman Cook, a jeśli wam to nic nie mówi, to może Fatboy Slim? Oddany, wierny fan klubu, kupił 12 procent udziałów w 2002 roku, jako dzieciak kibicował Crystal Palace, ale po przenosinach do college'u zakochał się w Mewach. Twierdzi, że z nimi nigdy nie jest nudno, bo to ciągła walka, jak nie o awans, to o przetrwanie. Ciekawa historia, mówił o tym w Guardianie – rzuciła go ukochana, kumple, w ramach pocieszenia, zabrali na mecz, a on poszedł na każdy kolejny, bo tak związał się z Brighton. Futbol leczy złamane serca.

CHELSEA PO CZESKU

The Blues zawsze uchodzili za klub bohemy, podobnie jak Fulham, to prestiżowa dzielnica, wspaniała lokalizacja i mnóstwo znanych ludzi, którzy przyznają się do ściskania kciuków za Chelsea. Wśród nich są oczywiście aktorzy, szeroko pojęci celebryci, mamy totalny miks – Gordona Ramsaya czy Jeremy’ego Clarksona, ale nie brakuje również muzyków.

Mocnym fanem The Blues jest Damon Albarn z formacji Gorillaz, przez lata miał całosezonowy karnet na Stamford Bridge. Wcześniej Albarn był w zespole Blur, który rywalizował o popularność ze wspominanym już tutaj Oasis, co sprawiło wielki wzrost zainteresowania Britpopem.

Do kibicowania ekipie z Londynu przyznaje się także Ellie Goulding. Wśród tych, którzy regularnie sprawdzają wyniki drużyny jest również kilku raperów.

Oczywiście mówiąc o Chelsea nie wolno zapominać o kawałku „Blue is the Colour”, czyli znanej w całej Anglii przyśpiewce stadionowej fanów The Blues. W 1972 roku nagrała ją drużyna, w której składzie byli wtedy m.in. Ron Harris czy Peter Osgood. Kawałek dotarł nawet na piąte miejsce UK Charts.

Wciąż zajmuje ważne miejsce w sercach fanów londyńskiego klubu. Co ciekawe, były też próby przerobienia tego kawałka na różnorakie modły, m.in. zrobił to czeski piosenkarz František Ringo Čech – tytuł brzmiał: „Zelená je tráva” i – uwaga – stała się ona popularną piłkarską piosenką w Czechosłowacji. Takie bywają muzyczne koleje losu. YNWA z Węgier przez Broadway do Liverpoolu, a „Blue is the colour” z Londynu do Pragi.

SNOOP I TURF MOOR

To najtrudniejszy przypadek, ale zarazem wiodący do ciekawej konkluzji. Otóż znalezienie muzyka kibicującego The Clarets jest bardzo trudne, graniczy wręcz z cudem.

Historia ta wiedzie z Burnley do Los Angeles, gdzie znany raper Snoop Dogg zbudował parę lat temu nowoczesne studio nagraniowe, a jako że to angielskie miasto słynie z firmy dostarczającej znakomite audio, ludzie z Burnley wylądowali w gościnie u Snoopa.

Raper, który chętnie na koncertach zakłada futbolowe koszulki, otrzymał prezent – trykot ekipy z Turf Moore i bardzo mu się spodobał. Snoop Dogg ma zresztą wielką kolekcję koszulek piłkarskich, ale ta znalazła się wyjątkowym miejscu, bo właśnie w studio w LA.

Miejmy nadzieję, że kibicom Burnley nie przeszkadza, że raper wcześniej prezentował na sobie stroje Cardiff City czy Norwich City. W sumie The Clartes to nie żaden gigant i nie może wybrzydzać, a kogoś takiego jak Snoop przyjęto do rodziny z Turf Moor z otwartymi ramionami.

ŚWIĘTY Z COLDPLAY

„Gdyby Matt Le Tissier dostał prawdziwą szansę gry w reprezentacji Anglii, mógł być tak dobry jak Leo Messi” – to słowa muzyka, zagorzałego fana Southampton, Craiga Davida. Ten wokalista i tekściarz od dziecka jest fanem ekipy z St. Mary's. Urodził się w Southampton i jak każdy człowiek stamtąd czci bóstwo Le Tissiera, w istocie świetnego piłkarza, dryblera, strzelca cudownych goli z rzutów wolnych.

To nie koniec muzycznych wątków w portowym mieście na południu Anglii, na które – co tu dużo kryć – zerkamy z zaciekawieniem ze względu na osobę Jana Bednarka, obrońcy zespołu. Perkusista znanej na całym świecie kapeli Coldplay, Will Champion, dorastał w Southampton i jest naprawdę takim hardcorowym kibicem, posiadaczem sezonowego karnetu na St. Mary's.

JAY-Z ZAKOCHANY W HENRY’M

Był taki czas, że znany wszystkim artysta Jay-Z chciał kupić udziały w Arsenalu, a wszystko za sprawą Thierry’ego Henry’ego – to dzięki grze francuskiej gwiazdy tego klubu zakochał się w Kanonierach.

– Uważam, że Thierry miał długofalowy wpływ na ten klub – mówił w jednym z wywiadów Jay-Z.

Realizatorzy wyławiali czasem w czasie transmisji rapera w loży VIP. Jay-Z ma agencję sportową, która zajmuje się interesami gwiazd, kocha oczywiście futbol amerykański, o soccerze – jak mówią za oceanem na piłkę nożną – nie wie aż tak dużo, ale śledzi regularnie spotkania, szczególnie Premier League.

Kilku raperów kibicuje Arsenalowi, wśród nich są m.in. Wretch 32, który zakochał się w The Gunners ze względu na grę Iana Wrighta, którego jako dzieciak naśladował na podwórku, dorastając w północnym Londynie, YGG, który uwielbia Arsenal, a jego idolem był Santi Cazorla, czy Swarmz, który – tak jak Jay-Z – zachorował na Arsenal za sprawą geniuszu Henry’emu.

MoStack to także wierny fan Kanonierów, mogliśmy go zobaczyć w jednym z teledysków, całującego herb klubowy.

MOCNA SCENA W SHEFFIELD

Przeskakujemy teraz na Bramall Lane. Drużyna Sheffield United po awansie do Premier League spisywała się świetnie, dużo powyżej oczekiwań wobec beniaminka, potem jednak zakończyła wszystko mocnym powrotem do rzeczywistości i spadkiem z ligi. W Sheffield jest jednak bardzo dobra scena muzyczna, wielu artystów związanych zaś z The Blades.

Arctic Monkeys, Joe Cocker, Moloko czy Pulp – to tylko niektóre kapele z Sheffield. Ale oczywiście nie wszyscy oni są fanami The Blades, np. Arctic Monkeys kibicują ich lokalnemu rywalowi – czyli Wednesday.

Najbardziej znanym i oddanym fanem Sheffield United wśród gwiazd kina i muzyki jest Sean Bean. Aktor ma nawet tatuaż: 100% Blade. Zainwestował też w klub przed laty, losy drużyny Chrisa Wildera są dla niego jedną z najważniejszych rzeczy w życiu.

A jak to wygląda w świecie muzyki?

Joe Elliott z Def Leppard – rockman jest z drużyną na dobre i złe. Wyniki Sheffield United były zawsze jedną z tych rzeczy, z którymi musiał być na bieżąco.

Flea, basista Red Hot Chili Peppers w wywiadzie udzielonym przed laty zaskakująco wyznał, że jego drużyna to Sheffield United. Powiedział, że kocha ten sport i wie dobrze, że piłka nożna w Europie a soccer w Ameryce to dwie zupełnie różne historie. Szanujemy takich fanów.

GALATASARAY NA KOSZT CLAPTONA

West Brom także nie zdołał się utrzymać w Premier League, ale to klub ważny z polskiego punktu widzenia, bo na The Hawthorns grali przecież Kamil Grosicki, a wcześniej Tomasz Kuszczak i Grzegorz Krychowiak. Jeśli ktoś myśli, że The Baggies nie mają znanych fanów, może się zdziwić.

Członkowie legendarnej kapeli Judas Priest to kibice tego zespołu, podobnie jak Eric Clapton. Jego miłość do klubu rozkwitła w latach 70. W 1978 roku na tylnej okładce płyty Backless znalazł się szalik The Baggies. Pomagał też finansowo klubowi – np. sponsorował wyjazd drużyny na mecz z Galatasaray w 1978 roku, w europejskich pucharach.

LINEKER NIE DOSTAŁ AUTOGRAFU

Na Goodison Park chętnie przychodzą gwiazdy muzyki. Na liście fanów The Toffees są takie nazwiska, jak Ian Astbury, wokalista grupy The Cult czy Peter Gill, perkusista Frankie Goes to Hollywood. Sharon Corr, czyli jedna z tych uroczych sióstr z irlandzkiej grupy The Corrs, może pochwalić się wujem, który grał w Evertonie, to Peter Corr.

Piosenkarka z popularnego girlsbandu Atomic Kitten, Liz McLarnon, tak mocno związana jest z Evertonem, że pewnego dnia odmówiła autografu... Gary’emu Linekerowi. Oznajmiła bowiem, że nie może wybaczyć mu odejścia tego z klubu, kiedy jeszcze był piłkarzem.

W SERCU VILLA I CRACOVIA

Gitarzysta Black Sabbath Geezer Butler to wielki kibic Villi. Od siódmego roku życia związany z tymi barwami, wiele razy jako dzieciak wbiegał na boisko po meczach. Ta miłość trwa już kilkadziesiąt lat.

Mega fanem The Villans jest skrzypek urodzony w Brighton, Nigel Kennedy. Nawet podczas koncertu w Symphony Hall przed trzema laty miał na sobie koszulkę tego klubu. Zły Chłopiec Klasyki – tak na niego mówią, bo przedefiniował nieco muzykę poważną, nadając jej punkowy kierunek.

Kennedy ma silne związki z Polską. Skrzypek grający Bacha i Vivaldiego, ale również Jimmy’ego Hendrixa i The Doors słynie z różnych niekonwencjonalnych zachowań – na scenie potrafi stanąć tyłem do publiczności, popijać piwko z puszki i opowiadać kawały.

Chodzący do Filharmonii Krakowskiej dobrze znają jego twórczość. Bywał często w krakowskich klubach jazzowych, gdzie spontanicznie grał improwizowane jam sessions. Co ciekawe, Nigel Kennedy w Polsce upodobał sobie Cracovię, w Krakowie ma zresztą mieszkanie na ul. Floriańskiej.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.