Personalia trenera Eintrachtu tak bardzo zwracają uwagę, że przyćmiewają osobę, która za nimi stoi. A Austriak wszędzie, gdzie się pojawi, przynosi sukces. Pomaga mu w tym trener mentalny, który ćwierć wieku temu był jego sąsiadem.
Jeśli urodzony po drugiej wojnie światowej Austriak, mający na nazwisko Huetter, dostaje od rodziców imię Adolf, jego personalia stają się ważniejsze od samej osoby. Dlatego, gdy były trener Young Boys Berno obejmował półtora roku temu Eintracht Frankfurt, najpierw musiał się wytłumaczyć niemieckim mediom z tego, jak został nazwany. - Można sobie wyobrazić, że gdy dostaje się takie imię, nie jest się w stu procentach szczęśliwym. Jako dziecko jeszcze się tego nie odczuwa, ale w którymś momencie człowiek rozumie, że jego nazwisko budzi nieprzyjemne skojarzenia z przeszłością – mówił w radiu FFH. Niefortunną zbitkę forsowała babcia. - Gdy przyszedłem na świat, rodzice chcieli oczywiście dać mi inne imię. Jednak brat mojego ojca w wieku dwudziestu siedmiu lat zginął pod osuwiskiem. Od tego czasu babcia chciała koniecznie mieć w rodzinie jeszcze jednego Adolfa i przekonała moich rodziców, by tak mnie ochrzcili. Wszyscy od początku mówili jednak do mnie „Adi” - opowiadał Huetter. Półtora roku jego dobrej pracy we Frankfurcie sprawiło, że w Niemczech nikt już nie publikuje nagłówków o Adolfie H. Z Eintrachtu, jak było na początku. Austriak musi być jednak przygotowany, że w jakim kraju nie podjąłby pracy, będzie musiał odpowiadać na to samo pytanie.
NA RADARZE WIELKICH
A tego, że 50-latek jeszcze zrobi większą międzynarodową karierę, nie można wykluczyć, bo w Bundeslidze, słynącej z dobrych trenerów, wyrobił sobie znakomitą renomę. W zeszłym roku ponad pół miliona czytelników (!) biorących udział w głosowaniu Bilda, wybrało go Trenerem Sezonu w lidze niemieckiej. Zgodzili się z nimi także piłkarze. O tym, że ma go na radarze, informował dziennikarzy Uli Hoeness, były prezydent Bayernu Monachium. Nazwisko Austriaka padało też w spekulacjach medialnych, gdy nowego trenera poszukiwał jesienią Arsenal. Wszystko dzięki najlepszym od lat występom Eintrachtu na arenie międzynarodowej. Frankfurtczycy mają nadzieję zacząć w czwartek drugą z rzędu znakomitą pucharową wiosnę. Ich rywalem będzie klub, w którym kariera Huettera nabrała przed laty rozpędu.
PROBLEMY Z GWIAZDĄ
To w Salzburgu Austriak musiał okiełznać najlepszego piłkarza, jakiego jak dotąd prowadził. Sadio Mane w Liverpoolu nie uchodzi za skandalistę ani za zawodnika trudnego w prowadzeniu. Senegalczyk rozstawał się jednak z Austrią w dość nieprzyjemnych okolicznościach, za co później zresztą przepraszał. Tuż przed meczami z Malmoe w eliminacjach Ligi Mistrzów, znakomity skrzydłowy stwierdził, że nie jest w stanie skupić się na treningu i po kilku minutach postanowił opuścić boisko. Trener polecił mu poczekać w szatni na rozmowę. Gdy Huetter zszedł z boiska, zawodnika już nie było. Nie odebrał telefonu i nie odzywał się przez kilka dni. W dniu odlotu do Szwecji nagle zadzwonił, by przekazać, że przezwyciężył już problemy mentalne i chce pomóc drużynie w ważnym spotkaniu. Huetter odmówił najlepszemu piłkarzowi. Jego drużyna znów nie dała rady dostać się do fazy grupowej Ligi Mistrzów.

MOTYWUJĄCA GÓRA
Pomijając to, co działo się w Europie, obecny trener Eintrachtu odniósł jednak w mieście Mozarta sukces, zdobywając w Austrii wszystko, co się dało. Krajowy potentat zaproponował mu pracę po tym, jak dokonywał cudów z wiejskim klubem SV Groedig z przedmieść Salzburga. Najpierw awansował z nim do Bundesligi, a później jako beniaminka doprowadził do trzeciego miejsca, co dało pierwszy w historii awans do europejskich pucharów. Członkowie tamtej drużyny wspominali często chwyt motywacyjny, zastosowany przez trenera. Ze stadionu oraz boiska treningowego małego klubiku w oddali widać alpejski szczyt Untersberg. Huetter wydrukował wielkoformatowe zdjęcie masywu, na każde wyżłobienie terenu nakładając herby kolejnych ligowych rywali. Miało to pomóc zawodnikom wizualizować drogę na szczyt, którym była Liga Europy. Grafikę, z podpisem Przenosimy góry, wywiesił na cały sezon w szatni. Każdy kolejny mecz przybliżał ich do celu. A odbywając każdy kolejny trening i rozgrywając mecz, ciągle mieli nad głowami szczyt, przypominający, dokąd zmierzają.
KONIEC „JANGBOJSZCZENIA”
Z Salzburga Huetter odszedł, nie mogąc się dogadać z Ralfem Rangnickiem, dyrektorem sportowym Red Bulla, zaglądającym mu ciągle przez ramię i forsującym notorycznie grę opartą na bezpośrednich atakach, bez ćwiczenia elementów dłuższego utrzymywania się przy piłce, na czym zależało trenerowi. Austriak dostał pracę w Young Boys Berno, gdzie nie zaniechał specyficznych technik motywacyjnych, mających zbudować jedność w grupie. W stolicy Szwajcarii zastał klub, który od ponad trzech dekad nie mógł zdobyć mistrzowskiego tytułu. A do tamtejszej odmiany języka niemieckiego wszedł już czasownik veryoungboysen, czyli zjangbojszczyć, co oznacza zaprzepaścić w ostatnim momencie znakomitą szansę.
WIZJA TROFEUM
W Bernie Huetter nie miał w okolicy odpowiednio charakterystycznej góry, dlatego na pierwszym obozie polecił zawodnikom narysować siebie z podniesionym nad głowę trofeum mistrzowskim – czy to jeszcze na boisku, tuż po zakończeniu sezonu, czy to w miejskim ratuszu, czy też w innych okolicznościach. Zostawił to kreatywności piłkarzy, którzy później prezentowali przed całym zespołem efekty pracy. Rysunki zostały zawieszone w szafce każdego zawodnika. Dziesięć minut przed meczami domowymi Huetter wysyłał każdego z graczy do szatni, by spojrzał na obrazki i zastanowił się, jakie uczucia temu towarzyszą. Chciał, by zawodnicy wychodzili z nimi na boisko. Dla wzmocnienia efektu przygotowywał też czasem bransoletki z motywacyjnymi napisami. A przy innych okazjach, zapraszał piłkarzy do wspólnego zastanawiania się nad własnymi i kolegów silnymi stronami oraz nad tym, jak mogą one pomóc w realizacji celu. Young Boys pod jego wodzą po trzydziestu dwóch latach wreszcie zdobyli mistrzostwo.
ZESPÓŁ Z GLOBALNEJ WIOSKI
Już w połowie tamtego sezonu byłego reprezentanta Austrii chciał ze Szwajcarii wyrwać Werder Brema. Huetter nie chciał jednak odchodzić w połowie zadania i do Niemiec trafił dopiero opromieniony tytułami w dwóch sąsiednich krajach. Zastąpienie Nika Kovaca, który odszedł do Bayernu Monachium, wydawało się bardzo trudnym zadaniem. Zwłaszcza że odeszli też Lukas Hradecky, podstawowy bramkarz, Omar Mascarell i Kevin-Prince Boateng, liderzy drugiej linii oraz skrzydłowy Marius Wolf. Drużyna, którą zastał w heskiej metropolii, była mieszanką kilkunastu nacji, kultur i języków. Nie minęło jednak kilka miesięcy, gdy „Sueddeutsche Zeitung” pisało o frankfurckiej drużynie: Wprawdzie tworzą ją piłkarze z siedemnastu krajów, ale na boisku zachowują się, jakby wychowali się w tej samej wiosce i w dzieciństwie kopali razem na podwórku.
INTEGRACJA PRZEZ ŻOŁĄDEK
Osiągnięcie tego wymagało nie tylko sprawności taktycznej, którą trener niewątpliwie także posiada, ale przede wszystkim, jeśli chodzi o prowadzenie grupy. Podobnie jak w Bernie, pracę we Frankfurcie Huetter rozpoczął nie od treningu, lecz od wspólnego śniadania, podczas którego zawodnicy co kilka minut wymieniali się przy ośmioosobowych stolikach. W ten sposób każdy miał okazję porozmawiać z każdym, o tym, jak mu minął urlop i jak spędził tygodnie dzielące ich od ostatniego spotkania. Kulinarną integrację Austriak stosuje zresztą regularnie. Gdy urodziny miał Makoto Hasebe, cały zespół jadł japońskie potrawy. Na własne urodziny trener ufundował wszystkim po Wienerschnitzlu. W ten sposób wielokulturowy zespół ma okazję bliżej się poznawać.
TRENER MENTALNY ZA ŚCIANĄ
Procesy grupowe stały się konikiem trenera, odkąd dwadzieścia pięć lat temu poznał Joerga Zeyringera, cenionego w Austrii trenera mentalnego, specjalistę od komunikacji i psychologa motywacyjnego, którego sąsiedzi wynajęli mieszkanie Austrii Wiedeń. Huetter, jako jej ówczesny piłkarz, wraz z żoną Sabine i córką Celine, się do niego wprowadził. Od ćwierć wieku łączy ich przyjaźń, a jej efektem są dwa wspólnie napisane podręczniki: „Jedenaście zasad motywacji w zawodowym futbolu” oraz „Duch drużyny”. To z nich można się więcej dowiedzieć o motywacyjnych technikach, które stosuje w szatniach swych zespołów. Wszystkie, łącznie z wystąpieniami na konferencjach prasowych, czy podczas rozmów o pracę, są szczegółowo konsultowane z Zeyringerem. Choć Huetter nie sprawia wrażenie speca od atmosfery w szatni, na jakiego wygląda choćby Juergen Klopp, w każdym klubie potwierdza, że nim jest.
SERBSKA GWIAZDA
W pierwszym sezonie w Niemczech jego Eintracht dotarł do półfinału Ligi Europy, choć po kilku tygodniach sezonu bukmacherzy najmniej płacili obstawiającym, że to trener zespołu z Frankfurtu jako pierwszy w lidze straci pracę. Huetter sprawił, że kibice błyskawicznie przestali tęsknić za Kovacem, bo wyniki wcale się nie pogorszyły, a styl wręcz poprawił. Jeszcze ważniejszy jednak od wspaniałej europejskiej przygody, czy ponownej kwalifikacji do pucharów przez ligę, był rozwój indywidualny poszczególnych zawodników. Za Lukę Jovicia, Sebastiena Hallera, czy Antego Rebicia Eintracht skasował ponad sto milionów euro, co jest klubowym rekordem i wzniosło drużynę z Hesji na inną finansową orbitę. Kolejnym, który przyniesie do Frankfurtu deszcz pieniędzy, będzie wahadłowy Filip Kostić, uchodzący w Hamburgerze SV za transferowy niewypał, a u Huettera zachwycający. Serb, który nigdy się nie zatrzymuje, strzelił w Eintrachcie już dwadzieścia jeden goli i zaliczył dwadzieścia pięć asyst. W półtora sezonu.
WCIĄŻ NA TRZECH FRONTACH
Po utracie trzech najlepszych zawodników oraz konieczności rozegrania jesienią ponad trzydziestu meczów Eintrachtowi znów wróżono arcytrudny sezon. Zespół Huettera wpadł wprawdzie w zadyszkę pod koniec minionego roku, ale wcześniej zmiażdżył Bayern 5:1, pieczętując zwolnienie Kovaca. A pod koniec lutego wciąż walczy na wszystkich frontach. Wyszedł z grupy Ligi Europy, wygrywając choćby na wyjeździe z Arsenalem, awansował do ćwierćfinału Pucharu Niemiec, eliminując Rasenballsport Lipsk, a w lidze zdobył na wiosnę dziesięć punktów, ustępując tylko Bayernowi, Borussii Dortmund i Bayerowi Leverkusen. To sprawia, że strefa spadkowa, która straszyła go zimą, dziś jest już bardzo daleko z tyłu, a na horyzoncie znów zaczyna być widać miejsca pucharowe. Niewykluczone zresztą, że Huetter już dawno wydrukował je zawodnikom w szatni na jakimś efektownym plakacie.
