Wprawdzie ostatnie tygodnie w lidze angielskiej naznaczone są przełożonymi meczami i nie każdy klub ma za sobą równo połowę sezonu, to na rozkładzie jazdy formalnie minęło już 19 kolejek. Wszelkim podsumowaniom sprzyja też fakt, że kończy się rok, a skoro w Premier League jesteśmy na półmetku, to można sprawdzić, jak wypadłą miniona „runda”. Rozdajemy nagrody w siedmiu kategoriach i będzie miejsce zarówno na pochwały, jak i te niechciane wyróżnienia.
To nie będą laurki za cały rok, a tylko za pierwszą połowę obecnych rozgrywek. Cykl roczny jest w piłce mniej naturalny niż sezonowy, stąd taki wybór, choć pewnie w kilku kategoriach wyróżnienia byłyby takie same niezależnie od tego, czy mówilibyśmy o całych 12 miesiącach, czy jedynie o okresie od początku sezonu 2021/22.
Zanim przejdziemy do poszczególnych kategorii, warto zwrócić uwagę, jakie tendencje widać na tym etapie sezonu. Owszem, niektórzy będą nadrabiali zaległości, co spowoduje pewne przetasowania, jednak zanim COVID-19 zaczął na nowo mieszać w stawce i wpływać na poszczególne kolejki, było już widać, kto będzie walczył o poszczególne cele.
Na szczycie wyraźnie odłączyła się trójka zespołów. Manchester City, Liverpool i Chelsea wykazują największą gotowość do rywalizacji o mistrzostwo Anglii. Od pierwszy tygodni widać, że to one mają albo najdłuższe ławki i największą głębię składu, albo na tyle mocnych liderów, że trudno będzie innym do nich dołączyć.
Przed sezonem w tym gronie miał być także Manchester United. Czerwone Diabły mają jednak za sobą jesień pełną problemów oraz wzlotów i upadków, co skończyło się długo odkładanym w czasie zwolnieniem Ole Gunnara Solskjaera. Na tę chwilę wydaje się więc, że MU bliżej do walki o TOP4, a tutaj też jest bardzo ciekawie. Walka za plecami czołowej trójki jest niezwykle zacięta. Poza ekipą z Old Trafford są tu jeszcze Arsenal, Tottenham i West Ham. Dla kogokolwiek z tej trójki czwarte miejsce stanowiłoby wielki sukces, za to dla Manchesteru United to minimum przyzwoitości. Tuż za nimi są Wolverhampton, Brighton, Leicester City i Aston Villa, które mogą sprawić, że interesująca będzie również rywalizacja o pozostałe miejsca pucharowe.
Koneserzy ligi angielskiej zacięrają też ręce na walkę o utrzymanie. Czy Norwich City znów pożegna się z ligą po jednym sezonie? Czy projekt wielkiego Newcastle rozpocznie się od Championship? Czy Burnley znów się wydostanie, jak robiło to często w ostatnich latach? Na co stać nieprzewidywalny Watford? Jak poradzi sobie z kryzysem Marcelo Bielsa i jego Leeds? Co muszą zrobić Everton i Southampton, by nie zsunąć się pod kreskę?
To wszystko powoduje, że szykuje nam się potencjalnie bardzo interesująca druga połowa sezonu. Dawno nie mieliśmy wyścigu aż trzech koni o tytuł, dawno nie widzieliśmy też tylu solidnych ekip i średniaków z ambicjami sięgającymi Europy, a w dolnej części tabeli stawka po raz kolejny jest bardzo wyrównana.
Pierwsza połowa sezonu napisała więc kilka ciekawych scenariuszy. A kto zasłużył na pochwały albo krytykę?
Tu nagroda mogła być tylko jedna, niezależnie od tego, czy mowa o pierwszej połowie sezonu, czy o całym roku 2021. Manchester City uciekł nieco Chelsea i Liverpoolowi, a ostatnio strzela mnóstwo goli i pręży muskuły. Leeds? 7:0. Newcastle United? 4:0. Leicester City? Proszę bardzo, 4:0 po 27 minutach i ostatecznie wygrana 6:3. The Citizens pobili rekord Premier League w liczbie punktów i bramek na przestrzeni kalendarzowego roku i znów wydaje się, że rywale będą musieli wspiąć się na szczyt swoich możliwości, by zabrać im tytuł.
Drużyna Pepa Guardioli potrafi zdominować przeciwnika jak mało kto. On sam zapytany o mecz-wzór swoich piłkarzy w pierwszej połowie sezonu, pewnie nie wskazałby na demolkę Leeds czy inny efektowny wynik, a na zwycięstwo 2:0 na Old Trafford. Manchester United nie miał w tym spotkaniu nic do powiedzenia, a Manchester City kontrolował przebieg gry i wręcz droczył się z derbowym przeciwnikiem. To była perfekcyjna harmonia ruchów na boisku i nic dziwnego, że kataloński menedżer niemal wzruszał się z zachwytu w pomeczowej rozmowie.
W połowie poprzedniego sezonu coś przeskoczyło w grze The Citizens i dzięki niezwykłej regularności pomknęli po mistrzostwo Anglii oraz do finału Ligi Mistrzów i teraz widać to samo. Jest duża różnorodność strzelców, jest najsilniejsza w lidze ofensywa i obrona, która dopuszcza do najmniejszej liczby sytuacji. To bez wątpienia najmocniejsza obecnie drużyna w stawce.
Tu również nie ma o czym debatować. Owszem, można wskazać na Joao Cancelo lub na Bernardo Silvę, gdybyśmy szli według klucza, że MVP musi być z najlepszej drużyny, ale Mohamed Salah jest poza zasięgiem i to może być w Premier League jego sezon życia. Wyhamować Egipcjanina, podobnie zresztą jak cały Liverpool pod jego nieobecność, może tylko Puchar Narodów Afryki. Z uwagi na ten turniej Salaha zabraknie w styczniu, jednak o to, że ktoś doścignie go w statystykach gwiazdor The Reds nie ma się co martwić.
Po połowie sezonu Salah ma już 15 goli i 9 asyst (a Liverpool ma przecież zaległe spotkania, więc rozegrał ich 18), co daje mu prowadzenie w obu klasyfikacjach. Jest na dobrej drodze, by wyrównać osiągnięcie Harry'ego Kane'a z poprzednich rozgrywek i zostać jednocześnie królem strzelców oraz asystentów. Notuje udział przy 1.33 gola w każdym ligowym meczu i fakt, że już teraz niemal osiągnął double-double, rzuca na kolana. Jeżeli utrzyma takie tempo, jego osiągnięcie w sezonu 2017/18, kiedy strzelił w lidze 32 gole i miał 10 asyst, zostanie spokojne przebite.
Do Salaha należy też najładniejsza akcja pierwszej połowy sezonu, kiedy poprzekładał kilku obrońców Manchesteru City i zdobył bramkę na Anfield w zremisowanym 2:2 spotkaniu. Prawdziwy faraon Premier League.
Wybór był trudny, bo choć z jednej strony można byłoby wskazać Guardiolę lub innego trenera z wąskiej czołówki, to wychodzę z założenia, że przy tego typu nagrodach warto oddać szacunek tym, którzy wyciskają ze swoich ekip maksimum potencjału albo nawet jeszcze więcej. Stąd wybór Davida Moyesa, który pokazuje, że poprzedni sezon to nie był przypadek i że West Ham ma realną szansę, by walczyć o miejsce w czwórce.
Szkot stworzył z Młotów zespół trudny do pokonania i bardzo dobrze zorganizowany. Do momentu, w którym nie wysypali się Angelo Ogbonna, Kurt Zouma i Aaron Cresswell, czyli trzy czwarte wyjściowej defensywy, londyńczycy grali naprawdę bardzo dobrze. Te ubytki sprawiły jednak, że ostatnio forma West Hamu jest gorsza, ale jeżeli mamy uczciwie oceniać pierwszą połowę sezonu, to nie możemy całkowicie sugerować się tylko paroma ostatnimi tygodniami.
Na korzyść Moyesa przemawia też fakt, że udanie połączył Premier League z Ligą Europy, gdzie West Ham wyszedł z grupy, a przede wszystkim postawa w meczach z elitą. Młoty pokonały Liverpool i Chelsea (po 3:2), a z Manchesterem City przegrały nieznacznie (1:2). Nikt jak do tej pory nie punktował lepiej z tą trójką. Jeżeli szkocki menedżer opanuje kryzys w defensywie, powinien być mocnym kandydatem, by taką nagrodę dostać na koniec sezonu.
Gdyby ktoś przewidział w momencie tego transferu, że na półmetku rozgrywek Arsenal będzie za niego tak chwalony, to wielu popukałoby się po czole. Dominowało bowiem przeświadczenie, że The Gunners marnują pieniądze na bramkarza, który ma za sobą dwa spadki z Premier League w dwa lata, a przy tym nie wyróżniał się za bardzo w Bournemouth i Sheffield United. Ponadto dziwiła kwota (24 mln funtów) przy jednoczesnym posiadaniu w zespole Bernda Leno, który prezentował całkiem solidny poziom.
Dziś optyka zmieniła się całkowicie. Ramsdale to jeden z najlepszych bramkarzy pierwszej połowy sezonu Premier League, Leno wylądował na bocznym torze, a Anglik nabrał niesamowitej pewności siebie. Efektowne parady, pewne wyjścia na przedpole, kierowanie obrońcami, pozytywna bezczelność – to wszystko cechuje Ramsdale'a i sprawia, że Arsenal znalazł bramkarza na lata. Mikel Arteta osobiście naciskał na jego sprowadzenie i wyszło na jego. Okazało się, że menedżer Arsenalu zna się lepiej niż chór krytyków i wybrał odpowiedniego kandydata do przebudowanego, odmłodzonego bloku defensywnego. 9 czystych kont w 16 występach w lidze mówi samo za siebie.
Ramsdale wygrywa też w tej kategorii, bo hitowe transfery na razie nie wypaliły. Ktoś wprawdzie miałby prawo zaproponować tu kandydaturę Cristiano Ronaldo i moglibyśmy dyskutować, ale poza tym najgłośniejsze ruchy z lata nie robią szału. Romelu Lukaku dobrze wszedł do Chelsea, a potem wyhamowała go kontuzja i COVID-19. Jadon Sancho zawodzi. Jack Grealish w Manchesterze City jeszcze nie błyszczy jak w Aston Villi.
Lepiej oceniać można na razie transfery za mniejsze pieniądze. Ramsdale ponieąd się w to wpisuje, ale chociażby kupno Tino Livramento przez Southampton za 5 mln funtów, Emmanuel Dennis do Watfordu za niecałe 4 mln, Jose Sa do Wolverhampton za 7 mln, Takehiro Tomiyasu za 16.5 mln do Arsenalu, Marc Cucurella za 15 mln do Brighton, Maxwel Cornet za 13.5 mln do Burnley czy kilka ruchów Crystal Palace to kilka innych przykładów transferów, w których pozyskujący klub otrzymał sporo jakości w stosunku do ceny.
Owszem, Mewy złapały w pewnym momencie zadyszkę, bo wliczając mecze przełożone, nie wygrały ani jednego spotkania w Premier League... przez trzy miesiące. Od końcówki września aż do Boxing Day. Druga strona medalu jest jednak taka, że jednocześnie nie przegrywały spotkań. Piłkarze Grahama Pottera to królowie remisów, ale część z nich była naprawdę cenna. A skoro szukamy pozytywnych zaskoczeń, to fakt, że klub do tej pory zamieszany głównie w walkę o utrzymanie jest w górnej połowie tabeli, a przez chwilę zajmował nawet czwarte miejsce, takim z pewnością jest.
Brighton ma nadal problemy ze skutecznością, z czego wzięły się remisy z Norwich City, Leeds czy Newcastle, ale już podział punktów z Liverpoolem, Arsenalem albo West Hamem wygląda inaczej, choć w tabeli dopisujesz sobie tyle samo oczek. Udało się za to pokonać chociażby Leicester City czy dwukrotnie Brentford, który był najpoważniejszym konkurentem Mew w tej kategorii.
Budujące jest też to, w jaki sposób Potter chce grać w piłkę. Tu nie ma miejsca na konserwartyzm i zachowawcze podejście. Brighton nawet przegrywając 0:3 z Manchesterem City chce narzucać swoje warunki, cierpliwie buduje akcje i szuka bramek. Ponadto angielski menedżer wpuszcza co chwilę do drużyny świeżą krew i przeprowadza coraz ciekawsze ruchy. Cucurella czy Enock Mwepu to niezłe nabytki, a coraz lepiej odnajdują się tacy gracze jak Robert Sanchez czy Jakub Moder, na których Potter postawił w poprzednim sezonie. Dlatego biorąc pod uwagę, że Brentford i Crystal Palace trochę spuściły z tonu, Wolverhampton strzela mało goli i też się zacięło, a do obecności West Hamu na miejscach pucharowych mogliśmy się przyzwyczaić wiosną, tytuł największego zaskoczenia wędruje do Brighton.
Jeżeli chodzi o kategorię drużynową, to właściwie trudno o inny wybór. Może ewentualnie Leeds United, które jako beniaminek stało się rewelacją Premier League i porywało postronnych kibiców stylem, ale przecież klub z Elland Road nie zapowiadał szarży do europejskich pucharów i nie ma takiego doświadczenia w elicie, a Everton zapowiadał i je ma.
O kryzysie The Toffees mogliście przeczytać w newonce.sport większy tekst w ubiegłym miesiącu i choć od tego czasu przerwali serię bez zwycięstwa, to wcale nie jest lepiej. W momencie pisania tego tekstu Everton jest trzy miejsca nad strefą spadkową. Pod wodzą Rafy Beniteza całkiem nieźle zaczął sezon, bo po sześciu kolejkach był piąty z jedną porażką i czterema zwycięstwami. Od tego momentu, czyli od początku października, wygrał już tylko jedno spotkanie.
Kontuzje zrobiły swoje, bo brakowało przede wszystkim liderów poszczególnych formacji – Yerry'ego Miny w obronie, Abdoulaye'a Doucoure w pomocy i Dominica Calverta-Lewina w ataku – ale słaba gra to także efekt podejścia Beniteza. Hiszpan postawił na bardziej bezpośrednie środki niż Carlo Ancelotti i The Toffees słabo spisują się we wszelkich klasyfikacjach ofensywnych. To styl, jaki usprawiedliwiają tylko dobre wyniki, a ich nie ma. Jeśli szybko nie nastąpi poprawa, Benitez może zostać zwolniony. Na razie wyleciał dyrektor sportowy Marcel Brands i klubowi znów towarzyszy ogromna frustracja.
Nagroda zapożyczona z NBA, gdzie co roku jest kilku kandydatów do tytułu Most Improved Player. W Premier League się takiej nie rozdaje, a zamiast tego mamy wyróżnienie dla młodego piłkarza sezonu i mógłbym tu wybrać jakieś odkrycie albo najlepszego w kategorii U-23, ale ciekawsze jest to, kto już przebił się na scenę, a teraz jego talent rozbłysł. To również nie ogranicza wyboru jedynie do młodych graczy, choć akurat w tym przypadku wybór padł na 21-latka.
Gallagher już poprzedni rok spędził na wypożyczeniu w West Bromwich Albion i tam poznaliśmy go jako aktywnego pomocnika box-to-box, który nie przebiera w środkach. Wychowanek Chelsea oglądał sporo żółtych kartek i u Sama Allardyce'a grał dość głęboko. Inaczej spojrzał na niego Patrick Vieira. Nowy menedżer Crystal Palace dał Anglikowi więcej swobody w ruchach do przodu i to się opłaciło. Już strzelił sześć goli, podczas gdy przez cały poprzedni sezon trafił dwa razy. Jego trzy asysty to także lepszy wynik niż w poprzednich rozgrywkach. Jest szansa, że Gallagher skończy nawet z dwucyfrową liczbą trafień.
Postęp tego pomocnika widać jednak nie tylko w klasyfikacji kanadyjskiej. Właściwie w każdym aspekcie Gallagher spisuje się w Crystal Palace lepiej. Zalicza średnio trzy razy więcej podań kluczowych niż w WBA, oddaje dwa razy więcej strzałów, wykonuje więcej podań i robi to z lepszą celnością, częściej i skuteczniej drybluje i utrzymał dawny poziom w średnich odbiorów oraz przejętych podań. Tym samym Gallagher minimalnie wyprzedził Emile'a Smitha Rowe'a, który wyrasta na lidera Arsenalu. Zdecydował fakt, że pomocnik Palace swój rozwój pokazał w pierwszej połowie tego sezonu, a ESR już od stycznia był mocno wyróżniającą się postacią u Mikela Artety. W nagrodach za cały 2021 na pewno zwyciężyłby on.