Skoro rozgrywki Premier League zostały zakończone, nadszedł czas na rozliczenia i podsumowania. Tym razem rozdajemy wyróżnienia za miniony sezon. Kto zasłużył na te zaszczytne, a kto może miniony rok spisać na straty?
Sezon 2019/20 oficjalnie dobiegł końca. Trwał aż 352 dni i przejdzie do historii z powodu wymuszonej, kilkunastotygodniowej przerwy, ale sportowo działo się przez ten czas bardzo wiele. Liverpool po 30 latach oczekiwania został mistrzem Anglii. Walka o TOP 4 była pasjonująca do samego końca. Podobnie zresztą jak ta o pozostanie w lidze.
Zakończenie sezonu to zawsze czas podsumowań i nie inaczej jest w newonce.sport. W niedzielę zaprezentowałem wam swoją jedenastkę sezonu Premier League. Dziś przyszła pora na galę rozdania nagród z prawdziwego zdarzenia.
Wyróżnienia przyznamy w jedenastu kategoriach - zarówno indywidualnych, jak i drużynowych. Takich, jakie rozdaje się w Premier League naprawdę i takich wymyślonych na potrzeby tego tekstu. Nie wszystkie są jednak pozytywne. O ile miano piłkarza sezonu czy największego odkrycia to zaszczyt, o tyle statuetki dla największego rozczarowania rozgrywek nikt nie będzie raczej trzymał na regale.
*****
Najlepszy piłkarz – Kevin De Bruyne
Stowarzyszenie angielskich dziennikarzy wyróżniło Jordana Hendersona i wśród kibiców rozgorzała dyskusja. Dla wielu na nagrodę Piłkarza Sezonu zasłużył bowiem Kevin De Bruyne. I ja z tymi opiniami się zgadzam, dlatego na gali newonce.sport ten tytuł wędruje w ręce Belga.
20 asyst i wyrównany rekord Thierry'ego Henry'ego, a do tego 13 bramek to najlepszy dorobek ligowy De Bruyne w karierze. A legendę Arsenalu dałoby się wyprzedzić, gdyby koledzy z ataku Manchesteru City lepiej kończyli kreowane sytuacje. Nikt się pod względem ich liczby nie mógł równać z 29-latkiem. Jeśli jakiś gracz miał przebić wyczyn Henry'ego, to ktoś z takim cyrklem w nodze z pewnością na to zasłużył. Tak samo, jak na nagrodę dla najlepszego piłkarza sezonu 2019/20. Dziennikarze w Anglii wybrali inaczej, ale trzeba pamiętać, że De Bruyne może otrzymać jeszcze nagrodę od innych piłkarzy, czyli PFA Player Of The Year. Jeśli i tam zostanie pominięty, będzie to spora niespodzianka. Ale przynajmniej na pocieszenie zostanie mu wyróżnienie od nas.
Podium w mojej klasyfikacji uzupełniliby Trent Alexander-Arnold oraz Jordan Henderson.
Najlepszy menedżer – Jürgen Klopp
Nie jestem specjalnym zwolennikiem wyróżniania zawsze trenera mistrza kraju. Gdyby tak robić, często byłoby to pójście na łatwiznę. W tym sezonie, gdyby Sheffield United udało się przebić do europejskich pucharów, dałbym tę nagrodę Chrisowi Wilderowi. Anglik sprawił, że skazywany na pożarcie beniaminek i tak skończył w górnej połowie tabeli, więc najchętniej wyróżniłbym i jego, i Kloppa, jednak koniec końców trzeba oddać Niemcowi to, co mu należne.
Liverpool przez cały sezon przegrał tylko trzy spotkania. Mistrzostwo wywalczył z przewagą siedemnastu punktów. Sam zdobył ich 99. Pod tym względem to drugi najlepszy sezon w historii Premier League i to rok po czwartym najlepszym w historii. Kloppowi udało się podtrzymać The Reds na bardzo wysokim poziomie. Po lockdownie Liverpool zdjął już nogę z gazu i gdyby nie takie wyniki jak remisy z Evertonem i Burnley czy przegrana z Arsenalem, miałby rekord ligi angielskiej. W niczym to jednak nie umniejsza ani sukcesowi klubu, ani menedżera. Choć Wilder zadziwił wszystkich, to dziwnie byłoby w nagrodach za sezon 2019/20 Premier League nie wyróżnić trenera mistrza. Pięć lat pracy Kloppa to długa droga od przeciętności na szczyt. To dziś lider całej społeczności Liverpoolu.

Najlepszy transfer – Bruno Fernandes do Manchesteru United
Kiedy Portugalczyk debiutował w Premier League, Manchester United znajdował się na siódmym miejscu w tabeli. Do czwartej Chelsea tracił sześć punktów, a do trzeciego Leicester City aż czternaście. Ostatecznie zakończył jednak sezon nad obiema tymi ekipami i zameldował się na podium. To zdecydowanie nie udałoby się bez Bruno Fernandesa.
Portugalczyk od przyjścia do Premier League miał najlepsze liczby ze wszystkich pomocników. Udział przy golu zaliczał średnio co 79,5 minuty. Ale przede wszystkim zupełnie odmienił grę swojej nowej drużyny. Wcześniej Manchester United miał spore problemy w ataku pozycyjnym i Portugalczyk okazał się brakującym ogniwem. Gdy do tego wyleczył się Paul Pogba, Czerwone Diabły zyskały jeszcze większą jakość w ofensywie. Mimo że Fernandes przyszedł w zimowym oknie i rozegrał tylko kilkanaście spotkań, to nikt nie ma do niego podjazdu. Zawodnicy kupieni latem mieli czas, a i tak wpłynęli na swoje drużyny w mniejszym stopniu niż rozgrywający Manchesteru United
Odkrycie sezonu – Mason Greenwood
W poprzednim sezonie debiutował w Premier League i rozegrał 115 minut, a w tym pokazał pełnię talentu. Już latem przed startem rozgrywek obserwatorzy na czele z Ole Gunnarem Solskjaerem mówili, że to niezwykle zdolny, świetnie kończący akcje napastnik. Kazali nam mieć na niego oko i mieli rację. Dziesięć goli Greenwooda w lidze to najlepszy dorobek dla nastolatka od czasu jak Romelu Lukaku strzelił czternaście w sezonie 2012/13. Wśród graczy poniżej 18. roku życia w historii rozgrywek lepszy był tylko Michael Owen w 1997/98 (18 bramek). O imponującym wychowanku Manchesteru United mogliście zresztą już czytać w newonce.sport. Za ten przebojowy wjazd na scenę należało mu się tu zwycięstwo. Drugie miejsce w tej kategorii? Bukayo Saka z Arsenalu.

Największy rozwój – Adama Traore
Wzorem ligi NBA, gdzie przyznawana jest nagroda Most Improved Player, postanowiłem ją dać w lidze angielskiej. Wybór padł na skrzydłowego Wolverhampton. Adama Traore kojarzył się w przeszłości z tym, że to świetny sprinter, szalony drybler i... że nie idą za tym żadne efekty. U Nuno Espirito Santo Hiszpan nabrał jednak ogłady. To już nie piłkarz z czasów gry u Tony'ego Pulisa, który opowiadał, że w przerwie zmieniał Traore stronę boiska, na której grał, by mieć go zawsze przy linii bocznej i ciągle dawać wskazówki.
W stadzie Wilków znalazł się rok temu i w sezonie 2018/19 rozegrał tylko 887 minut w lidze, zagrał od początku osiem razy, strzelił jednego gola i miał jedną asystę. W tym, który się właśnie zakończył, dla porównania wyglądało to już następująco: 2604 minuty, 27 razy w jedenastce, cztery gole i dziewięć asyst. Traore miał najwyższą średnią dryblingów na mecz w Premier League, ale tym razem nie było to tanie efekciarstwo. Stworzył groźny duet z Raulem Jimenezem i wzniósł swoją grę na wyższy poziom.
Innym mocnym kandydatem w tej kategorii był Caglar Söyüncü. W poprzednim sezonie zagrał tylko w sześciu meczach, teraz w 34 i był długo w dyskusji o miejsce w jedenastce sezonu Premier League.
Największe zaskoczenie drużynowe – Sheffield United
Wydawało się, że The Blades to faworyt do spadku, a tymczasem spędzili w dolnej połowie tabeli tylko trzy kolejki. Dla porównania na miejscach piątym lub szóstym byli w sumie przez dziesięć tygodni. Ostatecznie wypadli z pozycji pucharowych i zajęli miejsce dziewiąte, jednak to wciąż największa sensacja tego sezonu Premier League. Wspomniany wcześniej Chris Wilder stworzył drużynę bardzo dobrze zorganizowaną i niewygodną dla każdego. Dzięki swojej pracy już chyba nigdy nie będzie musiał zapłacić w mieście za piwo. No, chyba że trafi na fanów na Wednesday.
Sheffield United to istny kolektyw. Można by stamtąd wyciągnąć dowolnego piłkarza, a układanka i tak by się nie posypała. Ostatecznie ten zespół przed pucharami zatrzymały porażki w trzech ostatnich kolejkach, jednak tylko dwa punkty mniej od Arsenalu budzą szacunek. Szczególnie, że The Blades nie zbierali ich tylko z ekipami z dolnej połowy tabeli. Na Chelsea, Tottenhamie, Wolverhampton i Kanonierach ugrali po cztery punkty i zremisowali z Manchesterem United. Gdyby ktokolwiek przewidział, że Sheffield United będzie dziewiąte na koniec sezonu i postawił na to pieniądze, byłby dzisiaj bogatym człowiekiem.
Największe zaskoczenie indywidualne – Danny Ings
W poprzednim sezonie Anglik strzelił siedem goli. We wcześniejszych trzech - w sumie także jedynie siedem. Gdy więc obecny zakończył z dorobkiem 22, najlepszym w karierze, trzeba mówić o sporym zaskoczeniu. Ings wreszcie był zdrowy i nie opuścił ani jednego spotkania w Premier League. Wcześniej trapiły go poważne kontuzje z powodu zerwanych więzadeł i kolejnej operacji kolana w okresie od początku rozgrywek 2015/16 do końca 2017/18 wystąpił w zaledwie 23 meczach ligowych. Zdrowy Ings sprawił, że Southampton w drugiej połowie sezonu punktował jak zespół na miarę europejskich pucharów. Wykupienie 28-latka z Liverpoolu to jeden z najlepszych ruchów Świętych w ostatnich latach.
Największe rozczarowanie drużynowe – Everton i West Ham
Trudno było się zdecydować, więc tę akurat nagrodę podzielimy na dwie drużyny. Nie jest łatwo bowiem wybrać, który z klubów wiecznie opowiadających o aspiracjach sięgających gry w Europie zawiódł bardziej. Tabela wskazuje na Młoty, które zakończyły na szesnastym miejscu. Ale Everton na dwunastej pozycji też nie ma powodów do zadowolenia.
Oba zespoły łączy zmiana menedżera w trakcie rozgrywek. W Londynie sytuację ostatecznie uratował David Moyes, choć był już moment, kiedy zmiana jego wybór wydawał się przestrzelony. Szkot jednak nie zrobił niczego, czym można się było zachwycać i jest jednym z kandydatów do straty pracy w przyszłym sezonie. Problemem West Hamu była stabilizacja formy. Seria dwóch zwycięstw z rzędu przytrafiła mu się tylko dwa razy przez cały sezon. Obrona, która wpuściła 62 gole, też zawiodła.
W Evertonie Carlo Ancelotti zaczął dobrze po zastąpieniu Marco Silvy. Z pierwszych dziewięciu meczów pod jego wodzą The Toffees przegrali tylko jeden. Później jednak przyszła weryfikacja. W ostatnich dwunastu kolejkach piłkarze Carletto wygrali tylko trzy mecze i zjechali do dolnej połowy tabeli po trzech sezonach z rzędu w TOP 8. Everton słabo radził sobie z czołówką. Ze wszystkimi jedenastoma drużynami ponad sobą w tabeli uzbierał ledwie 24 punkty, czyli średnio niewiele ponad jeden na mecz. Słabiutko.
Menedżerowie obu klubów mają jeszcze sporo pracy i przebudowy, nim West Ham i Everton będą faktycznie grać w pucharach, a nie tylko o nich mówić.

Największe rozczarowanie indywidualne – Felipe Anderson
Mocnym kandydatem do tego wątpliwego wyróżnienia był Wilfried Zaha, który liczbowo rozegrał najsłabszy sezon od czterech lat (4 gole i 5 asyst). Z Iworyjczykiem jest jednak tak, że rywale często faulują go i celowo wykluczają z gry, eliminując w ten sposób większość zagrożenia ze strony Crystal Palace. Tak było i tym razem, choć być może trzeba słabszej formy Zahy doszukiwać się w chęci opuszczenia klubu.
Tak czy inaczej jeszcze bardziej w tym sezonie rozczarował Felipe Anderson. Brazylijczyk miał udany pierwszy sezon w Premier League. Rok temu w barwach West Hamu strzelił dziewięć goli i wydawało się, że Młoty mają swoją gwiazdę. W tym jednak Anderson zagrał o połowę mniej minut, zdobył tylko jedną bramkę, miał cztery asysty, ale po raz ostatni zanotował cokolwiek do statystyk 1 stycznia. Później trapił go uraz pleców, ale nawet gdy wrócił, wystąpił w zaledwie sześciu z ostatnich dwunastu spotkań. Po lockdownie przebywał na boisku w sumie przez niecałe 90 minut i w sześciu meczach albo był poza kadrą, albo nie podniósł się z ławki rezerwowych.
Bramka sezonu - kilkudziesięciometrowy rajd Sona z Burnley
Poważnych kandydatów było wielu. Wspaniały taniec z piłką Jordana Ayew w 90. minucie meczu z West Hamem i podcinka, dająca Crystal Palace wygraną 2:1 w derbach czy strzały Fabinho zarówno z Manchesterem City, jak i Palace. Była też przewrotka Alirezy Jahanbaksha z Chelsea. Kilka kandydatur wrzucił też De Bruyne, chociażby bomba zza pola karnego z Newcastle. Ale nagrodę zgarnia Heung-min Son i jego akcja z meczu z Burnley.
Oczywiście są tacy złośliwi, którzy powiedzą, że Koreańczyk "tylko" biegł przed siebie przez większość boiska i minął rywali, a sam strzał był zupełnie zwykły, jednak mimo wszystko takie bramki ogląda się bardzo rzadko. Sam jestem zwolennikiem soczystego, technicznego uderzenia z daleka w samo okienko, ale nie sposób nie docenić tej akcji Sona.
Najlepsze mecze
W tym sezonie było ich tak dużo, że trudno zdecydować się na jeden. Dlatego wybrałem TOP 5.
1. Norwich City - Manchester City 3:2. Sam początek sezonu i moment, w którym wydawało się, że beniaminek z Carrow Road będzie w tym sezonie zabierał punkty wielkim. Świetna, odważna gra Kanarków, walka Man City, ale i poważne błędy w obronie, piękne bramki i na koniec sensacja. Dobre widowisko.
2. Liverpool - Chelsea 5:3. Szalone spotkanie na Anfield tuż przed końcem sezonu. Również oglądaliśmy cudowne trafienia, The Reds prowadzili już 3:0, ale wejście Christiana Pulisicia z ławki niemal odmieniło ten mecz. Gratka dla miłośników starć, w których nikt się nie broni.
3. Wolverhampton - Manchester City 3:2. Mecz kompletny. The Citizens prowadzili już dwoma golami mimo gry w dziesiątkę, ale Wilki zachowały siły na końcówkę. Gola kontaktowego strzelił chwilę po przerwie Adama Traore, a w 82. i 89. minucie trafili Raul Jimenez i Matt Doherty. Dla Wolverhampton oznaczało to ligowy dublet z wciąż aktualnym wtedy mistrzem Anglii.
4. Sheffield United - Manchester United 3:3, czyli mecz, który rozkręcił się po przerwie. The Blades prowadzili 2:0, aż nagle Czerwone Diabły strzeliły trzy gole w siedem minut. Piłkarze Chrisa Wildera nie złożyli jednak broni i Ollie McBurnie zapewnił im punkt w ostatniej minucie.
5. West Ham -Brighton 3:3. Młoty roztrwoniły bezpieczne prowadzenie na kwadrans przed końcem, ale Mewy nie zasłużyły w tym meczu na porażkę. Przeważały przez większość spotkania i ich wysiłki się opłaciły dzięki bramkom w 75. i 79. minucie. To był mecz pełen zwrotów i po końcowym gwizdku kibice West Hamu wygwizdali piłkarzy. Po tym remisie londyńczycy zsunęli się do strefy spadkowej.
