Nigdy w historii nie wyściubili nosa ponad drugą ligę. Ale po ich boisku w siedmiotysięcznym miasteczku biegały gwiazdy najlepszych lig świata. Bo FC Liefering to pierwsza brama do wielkiej piłki.
Nie ma na świecie drugoligowca, którego kibice, oglądając co tydzień mecze najsilniejszych lig świata, rozpoznawaliby tyle znajomych twarzy. W Premier League śledzą losy Patsona Daki z Leicester City, Enocka Mwepu z Brighton i Hee-chan Hwanga z Wolverhampton. W Bundeslidze przyglądają się Dayotowi Upamecano z Bayernu czy Xaverowi Schlagerowi z Wolfsburga. W Lidze Mistrzów kibicują szesnastu (!) swoim byłym zawodnikom tworzącym kadrę Salzburga. A na mistrzostwach Europy U-21 cieszyli się ze szczęścia Mergima Berishy, Niemca z Fenerbahce. Trzymają też kciuki za trenerów, którzy u nich pracowali. Bo Svenssona, osiągającego świetne wyniki z FSV Mainz. Olivera Glasnera, próbującego okiełznać kryzys w Eintrachcie Frankfurt. Czy Matthiasa Jaisslego, najmłodszego trenera trwającej edycji Ligi Mistrzów. W tym akapicie tylko jedna rzecz nie jest prawdą. FC Liefering nie ma kibiców. To farma. Najlepszy na świecie inkubator dla piłkarzy.
WSPÓLNE ROZWIĄZANIE
USK Anif został założony tuż po wojnie na przedmieściach Salzburga. Był jednym z milionów klubików kompletnie bez znaczenia. W szczytowym momencie grał w trzeciej lidze austriackiej. I notorycznie zmagał się z problemami finansowymi. W pobliskim Salzburgu takich zmartwień nie mieli. Ale pod koniec pierwszej dekady XXI wieku mieli inne. Ich rezerwy spadły z drugiej ligi i okazały się, że nie mogą do niej wrócić, bo federacja zmniejszyła liczbę drużyn grających na zapleczu, zamykając drogę awansu drugim drużynom pierwszoligowców. Klub przejęty chwilę wcześniej przez koncern Red Bulla i od początku stawiający na dobre szkolenie oraz skauting młodzieżowy stanął przed dylematem. Młodych piłkarzy, za słabych, by grać w Bundeslidze, umieszczać w drużynie rezerw, by grały w III lidze z Anifami tego świata, czy wypożyczać ich do innych klubów, na kilka miesięcy tracąc wpływ na to, co się z nimi dzieje. - Codziennie dbamy o tych chłopaków, odkąd mają 14-15 lat, a teraz mamy ich po prostu oddać bez żadnej kontroli? - wściekał się Dietrich Matteschitz, szef koncernu. Dwa sąsiadujące kluby z innych światów znalazły wspólne rozwiązanie dwóch różnych problemów.
KLUCZOWY TRYBIK
Ratunkiem finansowym dla USK Anif okazało się zaprzedanie duszy Red Bullowi. Koncern produkujący napoje energetyczne wparował do lokalnego klubiku tak, jak to ma w zwyczaju. Jak byk. Zmieniając nazwę, barwy i panujące zwyczaje. Pięciuset członków istniejącego od pół wieku klubu w ramach protestu złożyło rezygnację, co oczywiście nie zrobiło na Matteschitzu żadnego wrażenia. Skoro poradził sobie ze znacznie silniejszą opozycją w Salzburgu, dlaczego miał się przejmować wyraźnie mniejszym oporem na peryferiach miasta. W 2012 roku imperium Red Bulla wzbogaciło się o najmniejszy trybik. Miało już kluby w Austrii, Niemczech, Stanach Zjednoczonych, Ghanie i Brazylii, ale to ten w drugiej lidze austriackiej okazał się kluczowy.
NAJZDOLNIEJSI POD KONTROLĄ
Oficjalnie FC Liefering, bo taką nazwę przyjął nowy twór, czerpiąc ją od dzielnicy miasta Mozarta, jest osobnym klubem, niepowiązanym właścicielsko z Red Bullem Salzburg. Jedynym formalnym powiązaniem jest umowa o współpracy, dopuszczana przez austriacką federację. Umożliwia ona klubom pierwszoligowym wysyłanie maksymalnie pięciu zawodników poniżej 22. roku życia do klubów drugoligowych. To nie jest wypożyczenie, bo wskazani piłkarze mogą z tygodnia na tydzień zmieniać przynależność klubową, jak między klasyczną drużyną rezerw a pierwszym zespołem. Dayot Upamecano w sezonie 2015/16 szesnaście razy zagrał dla Liefering w drugiej lidze, dwa razy dla Salzburga w Bundeslidze i do tego trzy razy w Lidze Juniorów UEFA. Red Bull nie jest jedynym klubem, który korzysta z tego prawa, bo Austria Wiedeń wysyłała swoich młodych piłkarzy do Wiener Neustadt a Rapid Wiedeń do First Wiedeń. Ale oczywiście współpraca między Salzburgiem a Liefering została zorganizowana najbardziej systemowo.
IDEALNA WSPÓŁPRACA
W 2013 roku Liefering po raz pierwszy w historii awansował na zaplecze ekstraklasy, wygrywając baraż z renomowanym LASK-iem. Szkolenie mogło ruszyć pełną parą. Reguły federacji wymagają, by dwudziestu piłkarzy drugoligowca było tam zarejestrowanych na stałe. Większość kadry Liefering tworzą więc zazwyczaj piłkarze kończący wiek juniora w akademii Salzburga, którzy nie są jeszcze gotowi do gry w pierwszej drużynie. Uzupełnia ich pięciu będących na pograniczu dwóch lig. Zazwyczaj grających w II lidze, ale w razie nagłej potrzeby albo wyjątkowo szybkiego rozwoju mogących przeskoczyć do pierwszego zespołu. Aktualnie federacja umożliwia już wprawdzie awanse drużyn rezerw do 2. ligi, ale Salzburg nie skorzystał z tego prawa. Zbyt dobrze działa współpraca z Liefering, by reaktywować drugi zespół. Jego III-ligową licencję przejął reaktywowany przez dawnych członków... USK Anif.
SUFIT OSIĄGNIĘTY
Ze względu na zbyt jawne powiązania między oboma klubami, Liefering nie może awansować do Bundesligi ani uczestniczyć w Pucharze Austrii. Można więc stwierdzić, że klubik osiągnął już sportowy sufit. W drugiej lidze rozgrywa dziewiąty sezon z rzędu. Sześć z nich skończył na podium, a trzy razy nawet jako wicemistrz. Gdyby się postarano, pewnie dałoby się w białych rękawiczkach obejść przepisy i awansować, ale w Salzburgu tego nie chcą. Umowa o współpracy dopuszcza wymienianie piłkarzy między klubami pierwszo- i drugoligowymi. Farma w pierwszej lidze nie jest im więc potrzebna. Jeśli dany piłkarz jest za mocny na drugi poziom, ale za słaby na Salzburg, Red Bullowi sporadycznie zdarza się wypożyczać zawodników do innych austriackich pierwszoligowców.
FARMA GWIAZD
Przez Liefering przewinęła się plejada dzisiejszych gwiazd piłki. Karim Adeyemi, kuszony przez Barcelonę, Borussię Dortmund i Lipsk, strzelił dla niego piętnaście goli. Grali tam Dominik Szoboszlai i Konrad Laimer z Lipska, Stefan Lainer, Hannes Wolf z Gladbach czy Valentino Lazaro z Benfiki. Grał tam prawie każdy piłkarz, który dłużej przebijał się przez struktury Red Bulla. Z kadry, która nadal walczy o pierwszy w historii Salzburga awans do najlepszej szesnastki Ligi Mistrzów, szesnastu zawodników ma za sobą występy w Liefering. Trener Matthias Jaissle jeszcze kilka miesięcy prowadził ten klub. To farma, która rzeczywiście karmi cały koncern.
150 MIEJSC W ZESPOLE
Wiele mówi się od lat o doskonałym skautingu Red Bulla, przywołując nazwiska kupionych za bezcen Sadio Mane, Naby’ego Keity czy Erlinga Haalanda. Jednak kluczem do sukcesu nie jest tylko to, że skauci austriackiego koncernu widzą więcej niż inni, ale to, że mogą dopasować możliwości rozwoju do konkretnego zawodnika. Mając kluby w Brazylii, Nowym Jorku, Niemczech i dwa w Austrii, w samych seniorskich drużynach mają nie trzydzieści, lecz sto pięćdziesiąt miejsc w drużynie. Inne kluby, widząc dobrego piłkarza, muszą się zastanawiać, czy mają, co z nim zrobić. Jak zapewnić mu odpowiedni czas gry, miejsce na treningach. Red Bull może zatrudniać wszystkich dobrych piłkarzy, jakich znajdzie, zastanawiając się jedynie, czy ktoś jest już gotowy na Salzburg, na Liefering, czy może lepiej pozostawić go jeszcze na swoim kontynencie.
RÓŻNE MODELE
W ten sposób powstały różne modele dla różnych klubów. Lipsk jest w koncernie miejscem docelowym. Dla piłkarzy przerastających ligę austriacką albo w ogóle zbyt dobrych, by kiedykolwiek na nią spojrzeć. To gotowe produkty, walczące o czołowe miejsca w jednej z najlepszych lig świata. Red Bull Bragantino obsługuje w dużej mierze potężny rynek brazylijski, umieszczając tam najbardziej utalentowanych miejscowych graczy. New York Red Bulls to platforma dla ciekawych młodych piłkarzy z MLS-u oraz krajów Ameryki Łacińskiej, ewentualnie dla ciekawych Europejczyków za słabych na Lipsk, a za starych na Salzburg (jak Patryk Klimala). Red Bull Salzburg to miejsce dla najbardziej utalentowanej młodzieży już otrzaskanej w europejskiej piłce, a także Bayern Europy środkowej, ściągający najciekawszych piłkarzy z Austrii, Szwajcarii, Węgier, a za sprawą Kamila Piątkowskiego także Polski. Z kolei FC Liefering to dla młodych Europejczyków pierwsza stacja po skończeniu akademii, a dla piłkarzy z innych krajów okazja do przyzwyczajenia się do życia w Europie.
SKAUTING GLOBALNY
Dzięki nieporównywalnej z nikim innym liczbie dostępnych miejsc dla piłkarzy, Red Bull może szukać piłkarzy na całym świecie. Zwykle mówi się to o wielu dużych klubach, ale to mit. Naprawdę najwięksi, potentaci czołowych lig świata, niemal nigdy nie ściągają zawodników z nieoczywistych kierunków. Bayern znajdujący Alphonso Daviesa w Vancouver to absolutny wyjątek. Zwykle piłkarze z krajów transferowo “nieoczywistych” potrzebują platformy pośredniej. Mohamed Salah prosto z Egiptu nie trafił do Anglii czy Włoch, lecz do Szwajcarii. Edin Dżeko przyszedł do Wolfsburga nie z ligi bośniackiej, lecz z czeskiej, a Henrich Mchitarian do Dortmundu z Ukrainy, nie z Armenii. Naprawdę silne kluby monitorują tylko kilka głównych rynków. Bo przecież wiedzą, że w lidze gruzińskiej nie ma nikogo, kto mógłby być ciekawą opcją dla Realu Madryt. Wystarczy śledzić ligę rosyjską i ukraińską. Jeśli w Gruzji narodzi się wyjątkowy talent, na pewno trafi najpierw tam.
TRANSFERY Z 50 KRAJÓW
Red Bull ma drużyny na tylu różnych poziomach i tyle miejsc na kontrakty, że nie musi się ograniczać, dlatego bardzo często jest dla piłkarzy z nieoczywistych kierunków pierwszą bramą do świata piłki. Daka i Mwepu, grający dziś w Premier League, zostali ściągnięci do Red Bulla bezpośrednio z Zambii. Amadou Haidarę z Lipska i Diadiego Samassekou z Hoffenheim wypatrzono w Mali, Takumiego Minamino z Liverpoolu i Masayę Okugawę z Arminii w drugiej lidze japońskiej. Do koncernu Red Bulla od 2005 roku trafili już zawodnicy wyciągnięci z pięćdziesięciu różnych lig świata. Od Kolumbii i Wenezuelę, przez Katar, Bahrajn, Nigerię, Tunezję i Wybrzeże Kości Słoniowej, aż po Koreę Południową. Dla porównania Udinese również słynące z bardzo szeroko zakrojonego skautingu na całym świecie, w tym samym okresie pozyskało piłkarzy z “ledwie” 33 krajów. Choć tam również działają sieciowo, współdziałając z Watfordem oraz Granadą, zróżnicowanie poziomów nie jest aż tak silne, jak w Red Bullu, który może walczyć o supertalenty, duże talenty i po prostu talenty, trzymając wszystkie pod kontrolą, czekając, co z nich wyrośnie i pozwalając im rozwijać się razem z koncernem.
GLOBALNA WIOSKA
Dlatego, choć działalność Red Bulla w piłce słusznie budzi kontrowersje, akurat ten aspekt należy ocenić bardzo pozytywnie. Bo aż taka otwartość na świat naprawdę daje szanse zaistnienia w piłce wielu zawodnikom, którzy bez skautów Red Bulla nigdy nie trafiliby do Europy. Groedig, siedmiotysięczne miasteczko, w którym FC Liefering rozgrywa mecze, stało się ucieleśnieniem globalnej wioski. Po jednym boisku biegają młodzi Austriacy, Słowacy, Węgrzy, Niemcy, Zambijczycy, Malijczycy, Iworyjczycy i Francuzi, ucząc się niemieckiego, realiów zawodowej piłki i przygotowując się do podróży w świat.
DRUŻYNA ZA STO MILIONÓW
W Liefering nie zostają długo. Rekordzista rozegrał dla niego tylko 74 mecze, większość odchodzi po jednym sezonie. Ale te miesiące w drugiej lidze austriackiej są często kluczowe, by ruszyć dalej. Wszyscy traktują to oczywiście jako przystanek, ale są w stanie pozostawić po sobie nie tylko wspomnienia, lecz także coś trwałego. W 2017 roku Red Bull Salzburg po raz pierwszy w historii wygrał młodzieżową Ligę Mistrzów. Zdecydowaną większość tamtej drużyny stanowili zawodnicy na co dzień grający w Liefering. Trenerzy podkreślali, że doświadczenie z rywalizacji z seniorami okazało się kluczową przewagą w walce z rówieśnikami funkcjonującymi jedynie w piłce juniorskiej. Piłkarze z tamtej kadry są dziś warci łącznie ponad sto milionów euro. Jak widać, nawet nazwa klubu nie została dobrana przypadkowo. W końcu “liefern” po niemiecku oznacza “dostarczać”.