Parę lat temu wieszczono, że będzie gwiazdą Realu Madryt. Jeszcze w czasach gry w MK Dons bawił się z przeciwnikami jako szesnastolatek. Dziś Dele Alli znalazł się na największym zakręcie w krótkiej, ale intensywnej karierze.
Sorry, ale nie potrafię już skojarzyć go z dobrym meczem. Bywało tak, szczególnie w drugim sezonie gry na White Hart Lane, że zaczynałem od niego ustawianie składu w Fantasy Premier League. Był tam gwarancją punktów, które dawały gole i asysty z prawdziwego boiska. On nie grał, ale tańczył. Balet w okolicach pola karnego przeciwników miał go zaprowadzić na sam szczyt. Wspomniana kampania ligowa i 22 gole w barwach Spurs były według ekspertów dopiero zapowiedzią prawdziwego show. Ale Dele Alli wcisnął pauzę.
Kłopoty zdrowotne – w sezonie 2018-19 uraz sprawił, że opuścił łącznie 38 meczów w lidze i pucharach, coraz częstsze przesuwanie skupienia w kierunku mody, reklam, gier komputerowych plus ta nieszczęsna sekstaśma – to wszystko zaczęło wskazywać nowy kierunek w jego karierze.
Trudno oczywiście winić zawodnika za kontuzję, tutaj sprawa jest jasna. Jednak Dele zaczął się ludziom kojarzyć ze wszystkim, tylko nie z dobrymi meczami. Chłopak, dla którego futbol był lekarstwem na domowe kłopoty – rodzina była dla niego tak toksycznym tematem, że najpierw uznał za prawdziwą inną, a potem poprosił władze ligi o zastąpienie ALLI na jego koszulce przez DELE. Tak też się stało. Nie było to jednak symboliczną przemianą w lepszego piłkarza. Przeciwnie, stopniowo zaczął również znikać Dele.
Angielski pomocnik zawsze imponował mi techniką. To nie był ten rodzaj umiejętności, które na nic się nie przydają. Kiedy bezczelnie żonglował piłką, przerzucając ją nad rywalem w starciu z Crystal Palace, by trafić do siatki, pokazywał, że to jest jego sposób grania. Boiskowa nonszalancja miewała w sobie nutę czegoś ciekawego, pozaboiskowa arogancja prowadziła jednak na manowce.
Najlepszy młody piłkarz ligi w latach 2016 i 2017, który dla Tottenhamu strzelił 62 gole, z kluczowego zawodnika u Mauricio Pochettino, z finalisty Ligi Mistrzów, stał się graczem zmienianym w przerwie inauguracyjnej kolejki sezonu u Jose Mourinho. Taka sytuacja musi oczywiście martwić Daniela Levy’ego. Dla bossa Tottenhamu Dele jeszcze niedawno był drugim klejnotem rodowym, inne kluby pytały o pomocnika niemal tak często, jak o Harry’ego Kane’a. Jeszcze dwa lata temu Levy wyceniał Delego na 100 milionów funtów. Dziś kwota nie ma szans osiągnąć takiego pułapu.
Były napastnik Aston Villi Gabriel Agbonlahor zdradził, że piłkarz i Mourinho pokłócili się przed meczem z Evertonem, ale po ostatnim gwizdku Portugalczyk zaprzeczył. Menedżer Spurs stwierdził, że Dele to „dobry chłopak”. Oczywiście nie dojdziemy teraz do prawdy, ale coraz bardziej podupadającą karierę Delego ma uratować transfer. Już nie do Realu Madryt, lecz do PSG lub Interu. Zresztą, w Madrycie właśnie skończyli się chwilowo użerać z jednym byłym Kogutem, Garethem Bale’em. Na dodatek dziennik „AS” poinformował, że Zinedine Zidane nie chciał zawodnika na Santiago Bernabeu, a powodem miały być słowa wypowiedziane przez Anglika przed laty, po meczu wygranym w Lidze Mistrzów właśnie z Realem. Dele powiedział wtedy, że spokojnie powinien ustrzelić hat tricka, na co Zidane odparł, że nie robią na nim wrażenia dwa strzelone gole: jeden po rykoszecie, drugi ze spalonego...
Supergwiazda Tottenhamu szybko stała się materiałem na idola młodych fanów. Nawet kiedy światło dzienne ujrzało wideo z nagim piłkarzem i klęczącą przed nim dziewczyną, nie wszyscy uznali to za coś haniebnego. Wielu kibicom zawodnik zaimponował, choć oczywiście z trybun rywali musiał wysłuchać całej serenady wyzwisk. Raperzy Cadet i Deno nagrali nawet kawałek „Advice (Dele Alli)”, w którym słyszymy wers: „Nie patrz na nią jak Dele Alli”. Cadet nie udzieli już żadnej porady piłkarzowi, zginął bowiem w wypadku samochodowym w ubiegłym roku.
Kiedy miałem okazję rozmawiać z autorem książki „Ludzie znikąd” o pracy skautów, Michaelem Calvinem, nie mógł wyjść z podziwu dla Delego, który od wczesnej młodości pokazywał olbrzymi talent. Pamiętać należy, że mówimy o kimś, kto w wieku jedenastu lat przychodził do MK Dons i pięć lat później grał już w pierwszej drużynie. W seniorskim debiucie, w pierwszym kontakcie z piłką, zagrał piętą. W taki sposób chciał zaistnieć w piłce na najwyższym poziomie. Ale od jakiegoś czasu spragniona fajerwerków publiczność patrzy na niebo, na którym nic ciekawego się nie dzieje. Na dziś to klasyczny przypadek meteorytu, przecież według definicji te największe „przy wkraczaniu w atmosferę, ze względu na dużą masę i prędkość, rozpadają się i spadają na powierzchnię Ziemi jako deszcz meteorytowy”. Na razie to tylko deszcz doniesień i newsów, ale tak czy siak – szkoda, by taki talent zmarnował się na dobre.