Podobno słowo kreatywny powoli odchodzi do lamusa - tak przynajmniej uważają puryści językowi. Ale jak tu inaczej opisać najważniejszą cechę Tylera? Co album to rewolucja.
Od momentu premiery jego pierwszej płyty minęło 10 lat. Gdyby już w 2011 roku powiedział: tak to będzie wyglądać, odbiór jego dyskografii byłby zupełnie inny. Nie naturalny progres, a wykoncypowany spektakl. Ale kto na początku swojej kariery może wiedzieć, co będzie robić za parę lat? Chyba tylko twardogłowi, a Tylera nijak do nich zaliczyć.
Surowy Goblin kontra eksperymentalny IGOR. A pomiędzy nimi trzy inne przystanki. Celowo nie wliczamy mixtape'u Bastard - tylko oficjalne albumy długogrające. Jak wyglądała ta droga?
5. Cherry Bomb
Trochę twórcze zagubienie, ale mógł sobie na nie pozwolić. Miał wówczas zaledwie 24 lata, a od artysty w tym wieku nie można jeszcze wymagać spójnego, jednolitego stylu z obranym celem. Cherry Bomb stało się swego rodzaju kamieniem milowym, po którym raper postawił grubą kreskę. Sam pewnie jeszcze o tym nie wiedział, a w 2015 światło dzienne ujrzała płyta chaotyczna i nieskładna – muzyczne dziwadło.
Dziwadło, które jednak miało w sobie intrygujący X factor. To lawirowanie między przeróżnymi stylami – od oczywistej inspiracji N.E.R.D. i ich In Search Off, przez próby eksperymentowania (tak z linijkami, jak i rozwiązaniami produkcyjnymi zarówno w beatach, jak i w wokalu) śladem Lil Wayne’a i Kanye’ego (którzy pojawiają się zresztą razem na SMUCKERS), po jazz-popowe próby (FIND YOUR WINGS) i klimat lo-fi. Ta mieszanka może i miałaby rację bytu (nie ujmując jej wartości), ale została podbita zbyt wyrazistymi zabiegami in-your-face. Wszechobecne przestery, niedający się okiełznać chaos, zupełnie niewyraźne linijki i granie młodzieńczą agresją i wigorem, które zdają się być już nieco za Tylerem w kwestii jego rozwoju pozamuzycznego. Cherry Bomb to dobry album do wrzucenia na słuchawki, kiedy macie ochotę coś zniszczyć.
4. Wolf
Pisaliśmy o kreatywności? Tu macie jej emanację. Tematyka albumu, czyli rozpamiętywanie swoich związków uczuciowych, radzenie sobie ze złą prasą i popularnością czy duchami dzieciństwa, jest tylko przykrywką dla pokazania artystycznego temperamentu i niecodziennej błyskotliwości. A pamiętajmy, że to album wydany po kontrowersyjnym Goblinie.
Dlaczego Wolf jest lepszy od Cherry Bomb? Przede wszystkim wydaje się niewymuszony, bardziej naturalny. To nie próba wyeksponowania jakichkolwiek umiejętności czy desperackie szukanie swojego miejsca w muzycznej stylistyce, a raczej pokazanie, kto tak naprawdę stoi za ksywą Tylera, The Creatora. Introwertyk o rozwiniętych zdolnościach autoanalizy, który potrafi o tym opowiadać. I świetne produkcje - nie tylko wpadające w ucho melodie, ciekawe patenty w doborze dźwięków, ale przede wszystkim ich bezbłędna egzekucja – każda nuta jest na swoim miejscu, każdy dźwięk jest w odpowiednim tonie, a zarówno nonszalanckie, melancholijne numery, jak i te bardziej agresywne i bangerowe, mają swoją własną teksturę, dzięki czemu albumu słucha się jeszcze lepiej.
3. Goblin
W 2011 roku Tylera nie postrzegało się jeszcze jako niezależnego artysty, a raczej jako odnogę składu Odd Future. Nic dziwnego, bo kolektyw był wówczas w swojej złotym czasie popularności.
Goblin to album, do którego spośród starszych projektów Tylera wracamy chyba najczęściej. Może sprawiać wrażenie nużącego – głównie ze względu na brak takiej konstrukcji piosenek, do jakiej zdążyliśmy się przyzwyczaić. Refren jest tam spotykany rzadko, a jeśli już jest, to brzmi tak jak w numerze Radicals: Kill people, burn shit, fuck school. Ze swoim debiutanckim albumem Tyler nie wpisywał się w popularne wówczas ramy: agresywne i czasami obrzydliwe teksty, dziwaczne, momentami nieco kakofoniczne produkcje i przede wszystkim naturalność twórcy. Tyler na Goblinie był dokładnie tym samym ziomalem, którego znaliśmy z mediów społecznościowych – 20-letnim kalifornijskim skejtem, który ma wyje**ne.
Aha – pisząc o Goblinie nie sposób też nie wspomnieć o dwóch numerach, bez których ten album nie byłby aż tak atrakcyjny – znakomite, definiujące stylistykę Tylera Yonkers i kontrowersyjne She z Frankiem Oceanem, gdzie poruszane są motywy gwałtu i nekrofilii (I just wanna drag your lifeless body to the forest / And fornicate with it / But that's because I'm in love with you, cunt).
2. IGOR
O tej płycie napisaliśmy na newonce.net i powiedzieliśmy na antenie newonce.radio już chyba wszystko. Wszystko dlatego, że to jedno z najlepszych wydawnictw 2019 roku. Wygrał zresztą w naszym redakcyjnym podsumowaniu 2019 roku, a pisaliśmy o nim wtedy tak: trudno w to uwierzyć, ale Bastard, debiutancki mixtape Tylera, 25 grudnia skończył 10 lat. Porównując IGOR-a z debiutem drastycznie widać, jak długą drogę przeszedł. Z nagrzanego trolla zmienił się w dojrzałą jednostkę, która swój muzyczny świat buduje z rozwagą, a personę wykreowaną w piosenkach uważa nie za narzędzie terroru, ale nośnik szczerych, emocjonalnych treści.
IGOR to rzeczywiście dowód na jeden z najbardziej spektakularnych artystycznych rozwojów w amerykańskim rapie. Co prawda momenty, w których Tyler rapuje, można policzyć na palcach jednej ręki, ale w końcu nie o to chodzi w IGORZE – to marzycielski, czasami melancholijny, a czasem ostry album, w którym można się zatopić.
1. Flower Boy
Jak to, Flower Boy na pierwszym miejscu tego zestawienia? Przecież napisaliśmy już, że IGOR to najdoskonalszy album Tylera. No dobrze, ale często bywa tak, że sam proces zmian jest nawet atrakcyjniejszy od ostatecznego wyniku. I tak jest w przypadku Flower Boya.
W niczym nie przypomina poprzedzającego go Cherry Bomb, będąc w większości delikatnymi, mocno uczuciowymi produkcjami (Where This Flower Blooms, See You Again, Garden Shed), jednak nie zapominając o swoich core’owych brzmieniach (Who Dat Boy, I Ain’t Got Time). Kluczem do zrozumienia i pełni symbiozy z Flower Boyem jest próba znalezienia się na tej samej co Tyler słonecznikowej łące z zielonymi pagórkami i nastrojowym zachodem słońca. To od początku do końca fantastyczna, trochę narkotyczna podróż przez sensualne dźwięki, dobrą warstwę liryczną, świetne wokale i bardzo dobrze dobrane gościnki (Kali Uchis, Frank Ocean, A$AP Rocky, Jaden Smith, Steve Lacy). Nie tak dobry jako całość aniżeli suma wyjątkowych momentów. A to już wielka sztuka.