Od smutnej wiadomości przychodzi nam rozpocząć ten tydzień. Jak informują włoskie media, a za nimi redakcje z całego świata – rano w Rzymie zmarł Ennio Morricone. Jeden z najsłynniejszych autorów muzyki filmowej miał 91 lat.
Morricone to ikona, a jego dorobek stanowi właściwie oddzielną kategorię estetyczną. Włoski kompozytor i dyrygent był odpowiedzialny za oprawę muzyczną ponad 500 (!) produkcji filmowych. Na tej liście znajdują się m.in. Dobry, zły i brzydki, Dawno temu w Ameryce, Cinema Paradiso, Frantic czy Nienawistna Ósemka.
Właśnie za muzykę do westernu Quentina Tarantino - jeden z ostatnich soundtracków w karierze - otrzymał w 2016 roku Oscara. Była to dla niego już druga statuetka. Niecałą dekadę wcześniej został uhonorowany za całokształt twórczości.
Z współpracą z Tarantino wiąże się zabawna historia. Otóż na łamach niemieckiego Playboya ukazał się wywiad, w którym Morricone nazwał słynnego reżysera... kretynem, a jego filmografię określił mianem śmieci. Ostatecznie jednak nobliwy Włoch zaprzeczył, żeby taka rozmowa kiedykolwiek miała miejsce, a całą sprawą zajęli się prawnicy.
Pewnie nawet gdyby takie słowa padły - Tarantino przymknąłby na nie oko jako fanatyk spaghetti westernów i wyznawca dokonań Morricone. Jeśli potrzebujecie wskazówek do rekapitulacji - na liście najbardziej cenionych przez niego tytułów z gatunku znalazły się m.in. właśnie The Good, The Bad and The Ugly, Zawodowiec, Pewnego razu na Dzikim Zachodzie i Navajo Joe z muzyką zasłużonego kompozytora.
O Morricone upominało się także środowisko hip-hopowe. Sample z jego tematów można było usłyszeć u m.in. Jaya-Z (So Ghetto), Joeya Bada$$a (Unorthodox), Eminema i Royce'a da 5’9”, i wielu - serio, wielu - innych.
Zamknięta została więc potężna karta w historii kina i kultury popularnej w ogóle.