Raz gra w reklamie Pepsi, raz czyta, że chce go Liverpool. Z wdziękiem odgrywa rolę najbardziej fascynującego piłkarza minionego roku. Ben Brereton urodził się w Stoke, ale gra dla Chile. Ma tam własną ulicę i virale na tik-toku. Świat jest mały: wystarczy kilka słów w gazetce meczowej, by w dwanaście miesięcy wywrócić życie do góry nogami
Kibice Blackburn już sami nie wiedzą, o co chodzi. Być może to jakiś błąd w symulacji, bo Brereton w każdym tygodniu rozbija bank. Właśnie przekroczył barierę 20 goli, co przed sezonem bukmacherzy wyceniali po kursie 1000-1. Niektórzy oczywiście zagrali i już lądują na szpaltach „The Sun”. Trener Tony Mowbray mówi, że jeśli przyjdzie oferta z Premier League, to nie będzie 22-latka trzymał na siłę. To jest jego czas. Kula śniegowa z napisem Ben Brereton nadal się toczy.
Ta historia jest fascynująca na kilku poziomach. Po pierwsze – mówimy o mistrzu Europy U-19, który grał u boku Phila Fodena i Masona Mounta, a dziś lata na mecze kadry do Ameryki Południowej. Po drugie, za wszystkim stoi internetowa poczta pantoflowa: researcher Football Managera, jego kumpel w barze i kibic z kontem na Twitchu. Gdy dwa lata temu Brereton opowiadał w szatni Blackburn, że jego matka jest Chilijką, nikt zbytnio się tym nie przejął. Musiało dojść do rozmowy w gazetce meczowej, musiało paść jedno konkretne zdanie plus musiał też znaleźć się ktoś, kto podchwycił sprawę i puścił ją na inne tory.
EFEKT MOTYLA
Mark Hitchen ma 37 lat. Jest karnetowiczem Blackburn i skautem Football Managera. Któregoś wieczoru oglądał wyjazdowy mecz własnej drużyny, gdy kumpel powiedział mu o pochodzeniu Breretona. Kolejna wersja gry, ta z numerem 2021, wzięła pod uwagę te informacje. Anglik nie był wówczas wielką gwiazdą: w sześciu ostatnich sezonach uzbierał 17 goli. Jako dzieciak odbił się od akademii Manchesteru United. Wystarczyło jednak kilka bramek dla Blackburn, by niejaki Alvaro Perez zaczął propagować na Twitterze hashtag #BreretonALaRoja. Ruch został napędzony dzięki transmisjom na Twitchu. Reszta jest już historią.
To jest fenomen dzisiejszych czasów: jak szybko płynie informacja z ust do ust i jak sprawnie można budować tubę słyszaną na drugim kontynencie. 22-latek w listopadzie 2020 roku miał kilka tysięcy obserwujących na Instagramie. Wkrótce pod każdym jego postem pojawiały się chilijskie flagi, a licznik zaczął wirować. Teraz śledzi go 1.3 miliona ludzi, czyli 8 procent populacji Chile i milion więcej niż całe konto Blackburn. Występów w reprezentacji ma już dziewięć, w tym trzy gole i występ na Copa America. Ta historia co jakiś potrzebuje nowych bodźców, a Breretonowi sprzyja fortuna, bo już zaraz na samym starcie strzelił gola Boliwii i zapewnił Chile wygraną 1:0.
VAMOS A CHILE!
Tamtego dnia, 18 czerwca 2021 roku, przeciętny Anglik raczej nie miał o tym pojęcia. Właśnie trwało Euro, chwilę wcześniej Anglicy zremisowali bezbramkowo ze Szkocją. Brereton był jedynym graczem urodzonym w Anglii, który tego dnia strzelił gola na arenie międzynarodowej, a to co stało się potem, nakręciło spiralę, która niesie go do teraz.
Chilijczycy nazywają to Breretomanią. Hodują brody jak Ben, ewentualnie kupują jego figurki i wstawiają do tortów urodzinowych. Nawet dwa dni temu po sieci krążył filmik jak piłkarz Blackburn po meczu z Barnsley spotyka się z chilijskimi fanami, by dać im koszulkę. Nie mówi jeszcze po hiszpańsku, ale obiecuje, że w nowym roku nie ma wyjścia. Ten naród naprawdę pokochał go bez reszty.
Kiedy jechał na pierwsze zgrupowanie, nie wiedział, co go spotka na miejscu. W Chile był tylko raz, gdy miał sześć miesięcy. Jego matka urodziła się 300 kilometrów od Santiago, ale w wieku 11 lat wyjechała do Anglii. Wraz z całą rodziną uciekała przed dyktaturą Pinocheta. Brereton zna ten obrazek tylko z opowieści, od zawsze czuł ogromny związek z Anglią, ale gdy zobaczył jak bardzo Chilijczycy namawiają go na reprezentację, nawet się nie zastanawiał.
Kontrolerzy na lotnisku nie wierzyli, że facet urodzony w Stoke, który nie mówi po hiszpańsku, posługuje się chilijskim paszportem. Do tego tłumaczy, że leci grać na Copa America. Gdy wreszcie się udało, na miejscu czekały na niego stacje telewizyjne i tłum fanów.
ŚLADAMI MESSIEGO
Blackburn do dziś nie może uwierzyć w to, co się stało. Przez pierwsze pół roku każdy post, nawet ten niezwiązany z piłkarzem, okraszany był flagą Chile i wzmianką kibiców o Benie. Kiedy po którymś z meczu nie było go na wspólnej fotce, fani od razu podnieśli krzyk, nie wiedząc, że Brereton po prostu udał się na na kontrolę antydopingową. Ludzie robią z nim memy, gdzie przebierają za prezydenta. Stacja „Globo” publikuje jedenastki fazy grupowej turnieju i stawia w ataku obok Neymara i Messiego.
Z Argentyńczykiem łączy go na razie tyle, że też zagrał w reklamie Pepsi. Reklamodawcy coraz mocniej wskakują mu na plecy, bo Ben ma wszystko to, czego szukają: „sprzedaje” sukces, tryska uśmiechem i jest otwarty na ludzi. Po meczu z Boliwią, gdy zobaczył filmik z kibicem, który taśmą klejącą zrobił sobie na koszulce cyfry „22”, osobiście się z nim skontaktował i wręczył normalny trykot. Chwilę później wysiadał z samolotu zaraz po Alexisie Sanchezie i Arturo Vidalu, ale kibice nie skandowali ich imion, tylko jego.
Przerost ekspresji jest tak duży, że jeśli to się kiedyś skończy, lądowanie będzie brutalne.
MISTER BAM BAM
Na razie Brereton wzorowo dba o tę więź. W większości przekazów medialnych zaczęto dodawać nazwisko „Diaz”, na cześć jego matki. Chile pod koniec stycznia zagra z Argentyną i znowu wszyscy będą liczyć na przybysza z Anglii, bo drużyna Martina Lasarte traci punkt do miejsca premiowanego awansem na mundial w Katarze.
Ivan Zamorano, legenda tamtejsze piłki mówi: „To jest nasz Big Ben, nasz Bam Bam”. W miejscowości Los Condes ulicę o nazwie „Bejamin” zmieniono na „Benjamin Bereton”. A w tle cały czas słychać, że coraz mocniejsze kluby mają chrapkę na drugiego strzelca The Championship.
Warto obserwować tę karierę. Niech ta kula się toczy.