Nie ma niczego dziwnego w tym, że Unai Emery zamienia niedawnego półfinalistę Ligi Mistrzów na piętnastą drużynę Premier League. Centrum futbolu jest dziś w Anglii: tutaj koncentruje się pieniądz, talent graczy i know-how najwybitniejszych trenerów. Jorge Mendes od kilku tygodni mówił Emery’emu: „Przyjrzyj się Aston Villi”. Dogadali się błyskawicznie, bo pieniądz to jedno, ale samo wyzwanie też wygląda na takie, które Bask ukochał sobie najbardziej.
Siedzieli w klimacie stypy: od lewej Fernando Roig Jr, w środku jego ojciec, a po prawej Unai Emery. Już przed weekendem wiedzieli, że kończy się pewna epoka, a teraz, we wtorkowe popołudnie chcieli potwierdzić to światu. Emery zgodził się zagrać w weekend mecz z Almerią, a zwycięstwo zadedykował zmarłemu trzy dni wcześniej wiceprezydentowi klubu. Fernando Roig lubi mówić, że gdy przychodził w 1997 roku do Villarreal była tam jedynie maszyna do pisania i wspomniany Jose Manuel Llaneza. Razem dźwignęli trzecioligowca, by ponad dwie dekady później wygrać Ligę Europę, grać w Lidze Mistrzów i mieć u siebie jednego z najlepszych trenerów w branży. Teraz coś pęka: nie ma już Llanezy i nie ma też Emery’ego.
— Nie użyję słowa, którego chcę użyć, bo zaraz wszyscy będą mnie cytować — mówił Fernando Roig podczas wtorkowej konferencji. Zaraz potem przemycił zdanie, że klub ma tym momencie „przerąbane”. Dwa miesiące temu nikt nie wyobrażał sobie, że główny kapitan odejdzie w środku sezonu. Mimo to podczas pożegnania nie brakowało też ciepłych słów i uścisków. Villarreal miał już kiedyś Juana Romana Riquelme, Manuela Pellegriniego i półfinał Ligi Mistrzów z Arsenalem, ale to Emery dał tej drużynie pierwsze wielkie trofeum. Odchodzi jako trener spełniony — ograł w poprzednim sezonie Bayern i Juventus, wypromował młodych, podciągnął „starych”, a teraz pedałuje dalej. Już rok temu był zdecydowany na Anglię, to się po prostu musiało wydarzyć.
Był czas, gdy miał już na mailu bilety lotnicze do Newcastle. Zanim arabscy właściciele zdecydowali się na Eddiego Howe’a, to Emery był pewniakiem. Wycofał się w ostatniej chwili, gdy jego zakulisowe rozmowy wyciekły w mediach i sam poczuł, że czuje dług wdzięczności wobec Villarreal i że ten zasługuje na milsze pożegnanie. Został więc w Hiszpanii, potwierdził się jako trener, ale teraz nie ma już podobnych wątpliwości. W ostatnim czasie czuł, że w drużynie coś wygasa. Poza tym chce korzystać z momentu, gdy jego marka znowu zaczęła ważyć w europejskiej piłce. Aston Villa musiała wpłacić 6 mln euro odstępnego, by wykupić Emery’ego z Villarreal. Podwyższyła mu trzykrotnie pensje i liczy na trochę lepszą przygodę niż ta, którą Bask cztery lata temu przeżył z Arsenalem.
Ten okres do dziś ciąży Emery’emu, bardziej pewnie niż PSG, bo przecież z tym wygrał siedem trofeów, a że nie zdobył Ligi Mistrzów… No cóż, Ancelotti, Tuchel i Pochettino też nie zdobyli. Ten ostatni niedawno był przymierzany do Aston Villi, ale stwierdził, że poczeka na lepszy „projekt”. Różnie można patrzeć na ten zespół, choć wydaje się, że jeśli skakać do tego basenu, to właśnie teraz. Nie ma sensu zerkać w tabelę i mówić, że to piętnasty klub Premier League. Aston Villa ma ogromną historię z Pucharem Europy w tle, ma wielkie pieniądze i ochotę, by przysiąść się do stolika Big Six. Mówiąc wprost: tam gorzej być nie może, a potencjał do wykopania jest ogromny. W takich środowiskach często zyskuje Emery: gdy nie ma presji na „już, teraz” i gdy można spokojnie rozejrzeć się po okolicy, a potem w każdym możliwym aspekcie wycisnąć więcej.
Emery nazwisko budował na tym, że w Valencii zbudował drużynę, która usadowiła się za plecami Barcelony Guardioli i Realu Mourinho. Z Sevillą trzy razy z rzędu zdobywał Ligę Europy. O Paryżu już było i tylko ten Arsenal odbija mu się czkawką, bo wszyscy pamiętają jak zrobiono z niego mema, a rzadko kiedy wspomina się o rozjeżdżających się wówczas strukturach klubu. Ivan Gazidis, który zatrudniał Emery’ego, po sześciu miesiącach był już w Milanie. Wkrótce odszedł też dyrektor rekrutacji Sven Mislintat, a Emery nigdy nie dostał takiego wsparcia, jakie dostał w Villarreal. Być może korporacyjny klimat Premier League nie jest tym, co kocha Bask, ale on też z wiekiem coraz lepiej umie poruszać się po planszy, wraca do Anglii znacznie bogatszy i z pewnością wie, jakich błędów nie powtarzać.
Aston Villa w ostatniej dekadzie ani razu nie była w górnej połówce tabeli. Był moment, gdy przez trzy lata pałętała się na zapleczu. Kibice z utęsknieniem wspominają epokę Martina O’Neilla (2007-2009), gdy drużyna trzykrotnie zajmowała szóste miejsce i miała swoje miejsce w pucharach. Właśnie przed tym sezonem mówiło się, że skład jest wreszcie tak dobry, że spokojnie przebija tamten, który miał do dyspozycji O’Neill. Aston Villę stać było na to, żeby latem przebić Atletico Madryt w licytacji o pomocnika Boubacara Kamarę i wyciągnąć rozchwytywanego Diego Carlosa z Sevilli. Są tam Phillipe Coutinho i Emiliano Buendia, jest Danny Ings, który w Southampton potrafił strzelać 22 gole w sezonie; jest też choćby Emiliano Martinez, fundament kadry Argentyny, mający na koncie choćby fantastyczne Copa America 2021.
Dziwne jest to, że za kadencji Stevena Gerrarda drużyna została sprowadzona do roli nudnej i bezbarwnej. Emery z pewnością wszystko to przekalkulował: wybrał trudny dla Villarreal, ale z własnej perspektywy dobry moment, by wsiąść do pociągu. Aston Villa złapała ostatnio świeżość, więc do mundialu powinna punktować. Nie będzie tu wielkiego ciśnienia, by już teraz walczyć o puchary, więc tak naprawdę Emery dostaje prawie rok na skrupulatne budowanie i rozwijanie zespołu. Mówi o sobie, że wyjechał z domu mając 24 lata, ruszył z Hondarribia przez kolejne miasta, bo na tym właśnie polega praca trenera: jest nieustanną podróżą i wychodzeniem ze strefy komfortu. Premier League nie jest już dla niego skokiem na głęboką wodę, bo doskonale wie jak pływać. Tacy jak on nie zostawiają „niedokończonych spraw”.
Komentarze 0