Niedźwiedź, wór kokainy i wielkie nadzieje: czy kino viralowe to przyszłość, czy wielka ściema?

Zobacz również:„Kokainowy miś” bardzo chciałby być tak zły, że aż śmieszny. Niestety jest tylko zły
kokainowy miś.jpg
fot. archiwum dystrybutora

Internet kocha kino viralowe. Ale w większości przypadków zajawka kończy się na obejrzeniu trailera i podaniu go dalej.

Nie wiadomo, który tytuł był pierwszy. Zresztą, jakby nie patrzeć – kino viralowe istniało na długo przed internetem. Cofamy się do przełomu lat 70. i 80., ery przegrywanych nielegalnie kaset wideo? A może jeszcze wcześniej, do lat 50. i wysypu głupkowatych produkcji science-fiction? Albo – ale to już daleki odlot – do pierwszego filmu w historii kina, Wjazdu pociągu na stację, kiedy widzowie myśleli, że ten pociąg z ekranu jest prawdziwy i uciekali w popłochu, a jak już zrozumieli, czego byli świadkami, to zaczęli rozpowiadać to znajomym?

Generalnie w kinie viralowym liczy się tylko koncept. Im bardziej absurdalny punkt wyjścia filmu, tym lepiej. Ale w ostatnich latach ta nazwa zyskała nowe znaczenie, bo część viralowych produkcji ma swoją genezę w... Tak jest, dokładnie jak wskazuje nazwa, w viralach. Warto zatem podzielić oba te wrzucane do jednego worka sieciowe fenomeny.

I'm In Love With The Coco

Zwiastun Kokainowego misia (premiera: 24 lutego 2023 roku) byłby niedorzeczny do bólu, gdyby nie to, że historia jest oparta na faktach. Tak, mówimy o filmie, w którym niedźwiedź zażywa kokainę i wystrzelony atakuje ludzi. W rzeczywistości wyglądało to nieco inaczej – podobna sytuacja miała miejsce w roku 1985, gdy przemytnik narkotyków, Andrew Thornton, najpierw wyrzucił z lecącego nad Georgią samolotu torbę z kilkudziesięcioma kilogramami koksu, a następnie sam wyskoczył ze spadochronem – niestety skoku nie przeżył. Nie przeżył też niedźwiedź, który znalazł torbę i zjadł ponad 40 kilogramów kokainy; zwłoki zwierzęcia znaleziono opodal. Może i brzmi to zabawnie, ale wystarczy pomyśleć, ile niedźwiedź musiał się nacierpieć w agonii i od razu robi się mniej przyjemnie.

Czułam do tego misia dużo sympatii – opowiadała w wywiadzie z Entertainment Weekly Elizabeth Banks, którą przez lata znaliście jako aktorkę (w Spider-Manach Sama Raimiego wcielała się w Betty, a w Igrzyskach śmierci grała Effie), teraz zaś rozwija karierę reżyserską; po nowej wersji Aniołków Charliego przyszedł czas na Kokainowego misia. Niech mój film będzie rodzajem Revenge story zza grobu, przestrogą, że z naturą nie wygrasz – dodała. Ale dobrze wiadomo, że nie chodzi tu o żadne in memoriam dla nieżyjącego od prawie czterech dekad niedźwiedzia, a potencjalny zarobek.

Rekinawałnica

Szlaki podobnym zwierzęco – katastroficznym wariactwom przetarło kosztujące ledwie 2 miliony dolarów Rekinado. Nakręcony dla stacji telewizyjnej SyFy film już przy pierwszej emisji obejrzało 1.37 miliona osób. Obraz stał się kultowy, producenci zarobili poważne pieniądze na dystrybucji telewizyjnej, streamingowej i DVD; powstały nawet przewodniki, instruujące, jak ochronić swój dom przed atakiem rekinów. Nie byłoby tego młynu, gdyby nie wyjątkowo głupi plot scenariusza, bo kto nie chciałby zobaczyć, jak rekiny wlatują wraz z nawałnicą do miasta i atakują ludzi? Zapewne podobna liczba chętnych, ilu będzie zainteresowanych filmem o misiu z białym noskiem.

I dokładnie na tym bazuje część filmów viralowych. Plan gry jest prosty – zrealizuj swoją produkcję jak najmniejszym kosztem, za to w sieciowe promo trailera włóż tyle kasy, ile tylko można. Zadbaj o to, by większość z największych głupot pojawiła się w zwiastunie. A potem trzeba już tylko liczyć na to, co producenci lubią najbardziej – darmowy marketing od zajaranych internautów, share'ujących zwiastun z opisem typu: WTF CO ZA BZDURA xddd. Spektrum tematyczne szerokie, byle tylko clou było absurdalne; od zabójczego kibla (Zombie Ass: Toilet Of The Dead) po... Kubusia Puchatka w wersji slasherowej (Blood and Honey). Przy tym ostatnim zagrał mechanizm często spotykany w kinie porno; kultowy bohater wyciągnięty ze swojego naturalnego środowiska. Kto oglądał Rodzinę Soporno, ten wie.

Komu pomogły pierdy Daniela Radcliffe'a?

Ale, ale – nie znaczy to, że mówimy tylko o kinie klasy B i twórcach, którzy tułają się na wieki po undergroundzie. W 2016 roku świat zrobił facepalm, dowiadując się o powstaniu Człowieka-scyzoryka – to ten film, w którym Paul Dano znalazł na bezludnej wyspie martwego, ale wciąż popiardującego Daniela Radcliffe'a i przy pomocy jego gazów postanowił się z niej ewakuować. Faktycznie wyglądało to na pierd roku, ale ci, którzy obejrzeli, zrozumieli, że pod abstrakcyjną otoczką Człowiek-scyzoryk opowiada o czymś jak najbardziej poważnym. Doceniło to także Hollywood – autorzy filmu, Dan Kwan i Daniel Scheinert, zrealizowali parę lat później Wszystko wszędzie naraz, czyli obraz, który właśnie wygrał w naszym rankingu najlepszych premier 2022 roku. Także Quentin Dupieux zaczynał reżyserską karierę od Morderczej opony, choć akurat ten twórca pozostał w uniwersum kina podlanego gęstą zawiesiną absurdu.

Do tej szuflady łapie się także Kokainowy miś. Ale przecież kino viralowe to także takie, które bazuje na stricte internetowych sensacjach. Na przykład pastach – u nas to wiadomo, Fanatyk, ale globalnie furorę zrobiła historia o Slender Manie, bardzo nieudolnie przeniesiona w 2018 roku na ekrany kinowe. Zeszłoroczna festiwalowa sensacja, film Zola od A24 (z Riley Keough i Taylour Paige) powstał na bazie autentycznej serii tweetów pewnej striptizerki; tweetów, które zresztą błyskawicznie rozlały się po sieci. W tym roku A24 też postawili na scenariusz prosto z sieci, choć tu już mówimy o historii, o której wielu zapomniało, bo Marcel Muszelka w różowych bucikach bazuje na dwóch krótkometrażówkach, viralach sprzed kilkunastu lat. Sieciowym viralom nie oparł się nawet Kevin Smith. Jego Kieł wyrósł z superpopularnego swego czasu wpisu na Gumtree, gdzie jakiś facet oferował darmowy wynajem mieszkania potencjalnego współlokatorowi, który będzie przebierać się za morsa.

Aczkolwiek wspólnym mianownikiem wszystkich tych tytułów jest umiarkowany, czy wręcz słaby wynik frekwencyjny. Widzowie czują już, że coś, co zapowiada się interesująco, może stracić swój czar, wychodząc poza bazę konceptu. Nawet Rekinado to sukces, ale na niewielką skalę, w końcu dowolna produkcja z uniwersum DC albo Marvela w dzień wykręca lepszy wynik. Dlatego nie ma co się spodziewać, żeby Kokainowy miś rozbił pulę na streamingach. Może tylko na moment, dopóki ludzie nie zorientują się, że rozrywki jest tam na góra pięć minut, a wszystko, co najfajniejsze, było w trailerze. Czyli niedźwiedź i wór koksu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0