Niespełniona obietnica. Jack Wilshere kończy karierę, czyli co by było, gdyby nie kontuzje

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Jack Wilshere
Fot. Lars Ronbog / FrontZoneSport via Getty Images

Gdy był jeszcze nastolatkiem, wydawało się, że podbije piłkarski świat. Losy Jacka Wilshere'a ułożyły się jednak inaczej i choć wychowanek Arsenalu ma dopiero 30 lat, to właśnie ogłosił zakończenie kariery. Tak naprawdę jednak od kilku lat toczył walkę, by w ogóle jeszcze wrócić na właściwe obroty i coś z piłki wycisnąć. Nie udało się i kibicom zawsze pozostanie w głowie pytanie, co by było, gdyby Wilshere cieszył się lepszym zdrowie.

Ostatni raz spróbował w Aarhus, ale był już cieniem dawnego siebie. Do duńskiego klubu trafił pod koniec lutego, m.in. dzięki znajomościom Roya Hodgsona w tej części Europy, ale do dawnej formy już nie nawiązał. Czternaście występów, z czego tylko połowa w wyjściowym składzie, przyniosło trzy asysty i nie przekonało władz Aarhus, by przedłużyć z Wilshere'em umowę. Choć on sam zachwalał warunki, jakie zastał, kibiców, poziom organizacji i poziom sportowy ligi duńskiej, to klub miał inne plany. Po tym, jak wywalczył utrzymanie w samej końcówce sezonu, zwolnił trenera i zaczął przebudowę.

KONTUZJE STANĘŁY NA DRODZE

W tych planach nie mieścił się Wilshere. Najpierw Aarhus wydało oświadczenie, w którym poinformowano o zakończeniu współpracy z Anglikiem, a kilka dni później on sam ogłosił na swoim profilu na Instagramie, że to dla niego koniec zawodowej piłki.

– Trudno było zaakceptować, że moja kariera się stacza z przyczyn, których nie mogłem kontrolować, czując jednocześnie, że mogę dać z siebie jeszcze tak dużo – wyjaśnił i podziękował wszystkim, którzy na niego wpłynęli i dzięki którym przeżył piękne momenty. W ten sposób 30-latek zakończył z futbolem.

Przypadek Wilshere'a przez lata będzie służył za opowieść o wielkim talencie, któremu na drodze stanęły kontuzje. Trudno je tak naprawdę zliczyć, bo jedna następowała po drugiej. Jeśli wierzyć zestawieniom w bazie Transfermarkt, to wyszłoby, że w ciągu trzynastu sezonów Anglik leczył osiemnaście różnych urazów i zawsze miał pecha do tego, że następowały one zaraz po jakimś udanym okresie w karierze.

PIĘKNE WEJŚCIE NA SCENĘ

Gdyby w 2010 roku kibicom Arsenalu powiedzieć, że w ciągu kolejnej dekady Wilshere zostanie kapitanem reprezentacji Anglii, wygra Premier League i będzie wśród kandydatów do Złotej Piłki, wielu z pewnością byłoby sobie w stanie wyobrazić taki scenariusz. A na pewno wydawał się bardziej prawdopodobny od tego, co stało się w rzeczywistości. Arsene Wenger widział w nim wielki talent już wcześniej, bo pozwolił Wilshere'owi zadebiutować w seniorskiej drużynie The Gunners jeszcze w 2008 roku, gdy ten miał 16 lat, a po sezonie 2009/10 na wypożyczeniu w Bolton Wanderers, wtedy jeszcze grającego w Premier League, uznał, że młody chłopak jest gotowy na większą rolę.

Sezon 2010/11 w wykonaniu Wilshere'a na zawsze wyrył się w pamięci kibiców Arsenalu. Gdy rozgrywki ruszały, miał dopiero 18 lat, a mimo tego Wenger obdarzył go zaufaniem. Pomocnik szybko zaczął czarować. Grał bez kompleksów, zachwycał techniką i wydawało się, że to na nim Wenger zbuduje kolejną wersję swojej drużyny. Arsenal był wtedy siedem lat po ostatnim mistrzostwie Anglii i obierał kurs na młodość.

Brytyjczycy tacy jak Aaron Ramsey, Kieran Gibbs czy Wilshere właśnie mieli stanowić trzon nowych The Gunners i wyglądało to obiecująco. Sezon 2010/11 Wilshere zakończył wprawdzie tylko z jednym golem i trzema asystami w lidze, ale takie same liczby dorzucił jeszcze w Champions League. Występ przeciwko Barcelonie w lutym 2011 roku, kiedy Arsenal wygrał 2:1 w pierwszym meczu 1/8 finału, to mecz, o jakim fani tego klubu opowiadali jeszcze długo, a Wilshere był centralną postacią tej drużyny. W rewanżu Barcelona wygrałą wprawdzie 3:1 i przeszła dalej, jednak kibice Arsenalu czuli, że nadchodzi nowe.

Dla Wilshere'a to był jednak ostatni taki moment w karierze. Po swoim brawurowym wejściu na dużą scenę został wybrany zawodnikiem sezonu w Arsenalu, zgarnął nagrodę dla najlepszego młodego piłkarza Premier League, a PFA umieściła go w jedenastce sezonu. Wszystko to świeżo po 19. urodzinach i wydawało się, że świat stoi przed Anglikiem otworem. Ale chwilę później ruszyła cała lawina problemów. Wilshere doznał kontuzji, opuścił cały kolejny sezon i już nigdy nie zbliżył się do liczby minut, jaką rozegrał w sezonie 2010/11 (3820 licząc wszystkie rozgrywki).

JEDNA KONTUZJA ZA DRUGĄ

Lista urazów od tego momentu zrobiła się bardzo długa. Zaczęło się od chronicznych problemów z kostką, która zabrała mu cały rok. Wilshere typowany był do roli jednego z liderów kadry na Euro 2012 i ostatecznie Hodgson chciał go zabrać na turniej, ale tuż po uporaniu się z kostką, przyszły kłopoty z kolanem. W efekcie młody zawodnik stracił masę czasu i między majem 2011 a październikiem 2012 nie wystąpił ani razu.

Półtora roku w tym okresie kariery to mnóstwo czasu, który Wilshere mógłby poświęcić na rozwój, a zamiast tego zwiedzał gabinety lekarzy. Udało mu się jednak wrócić do formy i zapracować na kolejne powołanie do reprezentacji, choć wiosną 2013 roku znów dała o sobie znać kostka. Tak czy inaczej sezony 2012/13 i 2013/14 obyły się bez bardzo poważnych problemów i znów można było pomyśleć, że Wilshere rośnie. Miał 21 lat, wokół niego powstawała coraz lepsza drużyna i gdy był na boisku, pociągał w zespole za sznurki.

To z tamtego okresu pochodzi jedna z najpiękniejszych drużynowych bramek w historii Premier League. Mowa o akcji z meczu z Norwich City, kiedy Wilshere rozpoczął całą klepkę z Santim Cazorlą, a potem sam ją wykończył technicznym przystawieniem stopy do odegrania Oliviera Girouda. Niedługo później przyszedł jednak uraz kostki, a wiosną po wejściu Daniela Aggera w trakcie towarzyskiego meczu reprezentacji Anglii z Danią pomocnik doznał pęknięcia kości śródstopia. Kolejna pauza i kolejny raz w momencie, gdy wszystko się układało.

POŻEGNANIE Z ARSENALEM

Nie byłoby przesadą stwierdzenie, że to były ostatnie dobre momenty w karierze Wilshere'a. W sezonie 2014/15 stać go było jedynie na około 730 minut w Premier League, w następnym zaledwie 156. Po drodze były dwie operacje kostki, kłopoty z łydką, piszczelą i ponownie z kolanem. Anglik co chwilę wracał i zaraz znów pauzował i tak w kółko. Wenger w międzyczasie też zmienił drużynę i choć zawsze czekał na swojego pomocnika i chwalił go, gdy mógł grać, to już wiedział, że nie da się na nim zbudować drużyny.

Od tego momentu rozpoczęła się tułaczka. Latem 2016 roku Wilshere trafił na wypożyczenie do Bournemouth i tam spisał się całkiem nieźle. Przede wszystkim był zdrowy, dzięki czemu zagrał w aż 27 meczach w lidze i pozwolił Wisienkom zająć dziewiąte miejsce, najlepsze w historii występów klubu w Premier League. Wypożyczenie okazało się na tyle udane, że Wenger chciał go mieć ponownie u siebie i nawet ogłaszał w mediach, że ma na Wilshere'a plan.

Po powrocie do macierzystego klubu Anglik cieszył się zdrowiem, jednak wyglądało na to, że planem Wengera jest uczynienie z niego swojego czołowego zmiennika. Więcej okazji dostawał w Lidze Europy, a tam zapracował sobie na pierwszym skład w Premier League. W styczniu przeciwko Chelsea strzelił swojego pierwszego gola od dwóch i pół roku, a Arsenal zremisował 2:2. Mimo tego wraz z końcem sezonu usłyszał, że w Arsenalu nie będzie dla niego miejsca. Nie przedłużono z nim umowy, a skoro odchodził też Wenger, to Wilshere czuł, że potrzebuje zmiany otoczenia.

POCZĄTEK TUŁACZKI

Tamten moment nastąpił cztery lata temu i przez ten czas Anglik gasł. Ofertę złożył mu West Ham, ale znów przypomniały o sobie kontuzje. Wilshere miał z Młotami trzyletnią umowę, ale wypełnił tylko niewiele ponad dwa lata. Przez 27 miesięcy w klubie rozegrał ledwie 19 meczów. Znów przeszedł operację kostki i stracił mnóstwo czasu, jednak twierdził też, że gdy był zdrowy, to menedżer go pomijał. Kontrakt rozwiązał jesienią 2020 roku i cały czas utrzymywał, że może grać na wysokim poziomie i reprezentować Anglię.

Rzeczywistość była jednak inna. Nikt z Premier League nie zaproponował mu umowy, więc wybrał Bournemouth, które już było w Championship, ale i stamtąd wyleciał po zaledwie 17 meczach. W międzyczasie udzielił głośnego wywiadu The Athletic, w którym żalił się na swój los, tłumaczył przyczyny tak częstych kontuzji i starał się argumentować, że nadal drzemie w nim potencjał. Wilshere dużo mówił też o psychicznym aspekcie radzenia sobie z urazami.

AFC Bournemouth Unveil New Signing Jack Wilshere
Fot. AFC Bournemouth/AFC Bournemouth via Getty Images

– Najgorzej jest z dziećmi – mówił Wilshere, który ma dwie córki i syna. – Mój syn kocha piłkę i coraz więcej wie. Zadaje pytania, na które trudno odpowiedzieć. Niedawno wypalił: „dlaczego żaden klub cię nie chce?” i nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Jak mam mu to wytłumaczyć? Poza tym dzieci w szkole potrafią być okrutne. Pytają go, czemu tata nie pracuje i czemu nie jest wystarczająco dobry albo krzyczały do niego, że nazywam się „Jack Wheelchair”. Starsza dwójka pamięta czasy Arsenalu i to, że grałem w reprezentacji Anglii. Wiedzą, że ludzie mnie rozpoznają na mieście i nie potrafią zrozumieć, że nie mogę znaleźć klubu w Anglii – opowiadał.

OSTATNI AKORD

Ofert jednak nie było. Od maja 2021 do lutego 2022 Wilshere był bezrobotnym piłkarzem i dopiero wtedy pojawiła się szansa w Aarhus. Po drodze pomocną dłoń wyciągnął do niego Mikel Arteta, który grał z nim razem w Arsenalu, zapraszając na treningi z pierwszą drużyną, a nawet na obóz przygotowawczy w Dubaju. I kto wie, czy dziś kontakty w północnym Londynie znów się nie przydadzą. Mówi się, że Wilshere miałby zostać trenerem w jednej z młodzieżowych grup w klubie.

Nie tak potoczyć się miała ta kariera. Jej początek był obietnicą wielkich rzeczy i wydawało się, że Wilshere w wieku 30 lat będzie miał gablotę z trofeami i wciąż będzie jednym z czołowych pomocników w Anglii. On jednak najlepsze lata stracił, lecząc szereg kontuzji i nigdy nie odzyskał dawnej pewności siebie. Wilshere miał w sobie młodzieńczą bezczelność, która przekładała się na całą drużynę i Anglicy mówili wtedy, że takich graczy jak on ich system zwyczajnie nie szkoli. Był pomocnikem w bardziej hiszpańskim stylu i choć po latach wiele takich nazwisk zdążyło w Premier League wypłynąć, to wtedy Wilshere się wyróżniał.

W takich historiach najgorsze jest to, że właściwie trudno mieć tu do kogokolwiek pretensje. Wilshere nie przepił kariery, nie przegrał majątku w kasynie i nie zrobił sobie krzywdy na własne życzenie. Zwyczajnie nie miał zdrowia do tego, by spełnić wszystkie oczekiwania. Po latach wracał do wydarzeń z najlepszego okresu i przyznawał, że być może błędem były tak duże obciążenia w wieku 18-19 lat (54 występów w ciągu sezonu). Żałował też, że nie został w Arsenalu, gdy przyszedł Unai Emery, bo z perspektywy czasu stwierdził, że nawet rozpoczynanie w głębokiej rezerwie i walka o więcej minut dałaby więcej niż przenosiny do West Hamu.

O tym jednak już się nie przekonamy, podobnie jak o tym, co mógłby osiągnąć Wilshere, gdyby nie kłopoty z kontuzjami. Jak do tej pory to najbardziej intrygująca historia z cyklu „co by było gdyby?” w XXI wieku w angielskiej piłce.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.
Komentarze 0