Sensacyjne zwycięstwo Nottingham Forest nad Liverpoolem (1:0) pokazuje jak ważna jest wiara w trenera i odpowiednie studzenie emocji wtedy, gdy kocioł bulgocze najmocniej. Steve Cooper od czasu awansu do Premier League nie przeżywał takiego momentu: właśnie pokonał Juergena Kloppa, choć trzy tygodnie temu wydawało się, że zaraz straci głowę. Najgorsza drużyna sezonu, do której latem przyszło 23 nowych zawodników, podnosi się z mentalnego dna.
Mówi się, że ten klub jest przeklęty. Dwa lata temu miejsce w barażu stracił po samobójczym golu w 96. minucie. Od 2011 roku było tu piętnastu trenerów, na co duży wpływ miał też obecny właściciel Evangelos Marinakis, który w podobny sposób zarządza Olympiakosem Pireus. Dwa tygodnie temu jednym mailem zwolnił szefa rekrutacji odpowiedzialnego za transfery za 160 mln euro. Wyleciał też główny analityk, ale na szczęście został Cooper, dostając nowy kontrakt do 2025 roku.
Informacja wypłynęła zaraz po fatalnym spotkaniu z Leicester (0:4) na początku października. Trener Nottingham wówczas wyglądał na konferencji jakby dźwigał na barkach problemy całego świata. Przedłużenie umowy dobrze wpłynęło na zespół, który tak naprawdę dopiero się kształtuje. Cooper jest rozbrajająco szczery. Mówi, że nie znam swojej najlepiej jedenastki, bo dopiero ją poznaje. Dwa pierwsze miesiące brutalnie uczył się czym, jest Premier League. A teraz powoli zaczyna oswajać bałagan, układać klocek po klocku i dokładać punkty. Nottingham w czterech ostatnich meczach stracił tylko dwie bramki.
Kibice na City Ground na zawsze zapamiętają te obrazki: fantastyczne parady Deana Hendersona, mur obrońców z dyrygującym Stevem Cookiem i zwycięskiego gol Taiwo Awoniyiego, który jako 18-latek w 2015 roku trafił do Liverpoolu, choć ostatecznie nigdy nie zagrał oficjalnego meczu. To był pokaz organizacji gry, zagęszczania pola w taki sposób, by Liverpool nie mógł rozwinąć skrzydeł. Wydawało się, że piłkarze Kloppa w końcu łapią zwycięski rytm, ale tego dnia nie mieli ani energii, ani pomysłu, by mocniej nacisnąć na Forest. Podobnie jak Manchester City półtora miesiąca temu mieli 75 procent posiadania piłki. Różnica jest taka, że City strzeliło graczom Coopera sześć goli, a Liverpool - zero.
Nottingham powoli odrabia lekcje i tak jak inny beniaminek, Bournemouth zaczął wychodzić z założenia, że planem podstawowym każdego spotkania jest nie przegrać. Cooper zmodyfikował ustawienie 4-3-3 na 4-5-1. Dwaj skrajni pomocnicy są mocno podłączeni do defensywy, a pierwszym obrońcą musi być napastnik. W sobotę wiele było takich obrazków, gdy ekipa gospodarzy całą jedenastką cofała się na własną połowę. Stała na tyle głęboko, że wolny w rozgrywaniu Liverpool nie był w stanie tworzyć klarownych sytuacji. Nottingham pokazał, że posiada w kadrze jakościowych graczy: gdyby przyjrzeć się każdemu zawodnikowi z osobna, to zdecydowanie nie jest to ekipa, która przed weekendem powinna zajmować dziewiętnaste miejsce.
Copper ma na czym budować: Henderson notował już świetne sezony, gdy był na wypożyczeniu z Manchesteru United w Sheffield United. Widać po nim, że stale czuje się niedoceniany i że to bramkarz, który spokojnie mógłby grać w silniejszym klubie. Dużo doświadczenia wniósł Serge Aurier na prawej stronie. W środku pola ogromną siłę dał Cheikhou Kouyaté, któremu latem skończył się kontrakt z Crystal Pałace, a przodu można liczyć choćby na dobrych technicznie Morgana Gibsa-White’a i Breenana Johnsona. Ten pierwszy, wychowanek Wolves kosztował 40 mln funtów i wygrywał już z Cooperem mistrzostwo świata U-17. Drugi trzy razy odrzucał ofertę Brentford, a w Championship był gwiazdą, która z czasem powinna też olśnić kibiców w Premier League.
Johnson do tej pory był talizmanem Coopera, zagrał u niego w 57 na 58 możliwych spotkań. Trener pocieszał go po niewykorzystanej jedenastce w spotkaniu z Wolves (0:1), kolejny raz pokazując, że jest ze swoją ekipą na dobre i na złe. Po meczu z Brighton (0:0), gdy udało się zachować pierwsze czyste konto na wyjeździe, powiedział wprost: „Mamy zbyt dobry skład, żeby spaść”. Dużo rozmawia ze swoimi graczam, jest też blisko kibiców, których wsparcie po druzgocących porażkach było argumentem dla Marinakisa, by dać mu nowy kontrakt.
Piękne jest to, że cztery miesiące po awansie, gdy po sieci krążyły filmiki z grającym na gitarze Cooperem, ludzie wciąż pamiętają tamte chwile. Klub tak niestabilny jak Nottingham potrzebuje fundamentów, a właśnie takim stałym punktem jest owładnięty pasją i znający tutaj każdy kąt trener. Wierzą mu fani, piłkarze i nawet rozchwiany emocjonalnie właściciel. Takie popołudnie, gdy ogrywa się u siebie Liverpool, jeszcze bardziej cementują środowisko. Nottingham ma swój moment, choć już za tydzień zagra z Arsenalem i dopiero tam zobaczymy czy faktycznie to już jest ten zespół, o który walczy i który wymarzył sobie Cooper.