Powiedzieć, że hip-hop jest tyglem muzyczno-kulturowym, to… nic nie powiedzieć? Niby oczywiste, ale niekoniecznie nad Wisłą. Gucci Luis swag – czy to brzmi jak polski rap? Kiedyś wydawałoby się to nieprawdopodobne. Dziś okazuje się, że tak.
Tekst pierwotnie ukazał się w styczniu 2022 r.
W końcu po dziś dzień w sekcjach komentarzy mediów społecznościowych pobrzmiewają frazy o czystości hip-hopu. Zwykle odnoszą się do brzmienia albo tematyki utworu. Rzadziej do języka. Choć i to się zdarza, jeśli uwzględnimy Young Leosię ganioną za zbyt infantylne zwroty pokroju hulanki. Natomiast jest jeden aspekt zmian językowych, jakie zaszły w krajowym rapie, który nigdy nie budził zauważalnych kontrowersji. Przynajmniej wśród słuchaczy – a przecież i w tej grupie znajdziemy rozmaitych purystów, czy innych obrońców polszczyzny.
O czym mowa? O wszelkiej maści zapożyczeniach. O makaronizmach. O zbitkach słownych i przede wszystkim o anglicyzmach. Czyli o czymś, co na poziomie debaty publicznej wciąż wywołuje boomersko-patriotyczne wzmożenie i uchodzi za koszmar konserwatywnych polonistek i polonistów. A jednak – w polskim rapie sięganie po zwroty z obcych języków stało się atrakcyjnym wyróżnikiem. A w niektórych przypadkach pozwoliło zrodzić ciekawe hybrydy językowe, które konstytuują całą muzyczną osobowość danego artysty.
Jamajskie patois, brytyjskie Brummie
Światowy hip-hop – będący przecież muzyką i kulturą imigrantów – w DNA ma zapisane łączenie języków, slangów i dialektów. Przykłady można mnożyć. Najświeższy? Wraz ze wzrostem popularności reggaetonu coraz częściej w rapowanych utworach – i to nie tylko amerykańskich – usłyszymy hiszpańskie wtrącenia. Latynoamerykańska i hiszpańskojęzyczna ekspansja to także efekt popularności netfliksowych Narcos czy La casa de papel. Dlatego Saying hasta luego nawijają Migos w Narcos. Dlatego The Weekend z Rosalią wtórują: Lo que pasó a ti te lo cuento. Dlatego Twitter śmieje się ze śpiewającego po hiszpańsku Drake’a, a Kanye już na Yeezusie zapewniał, że jego casa es su casa. A przecież na przestrzeni historii tego gatunku takich hybryd było wiele. Przez rap od zawsze przewijało się multum wpływów językowych, choć nie wszystkie z nich stały się trendem. Jak modne jamajskie patois – bo tak potocznie określa się połamany angielski, z którego słyną dancehallowi nawijacze czy raperzy pokroju Busta Rhymesa. Albo jak dialekt Brummie – specyficzna mowa z okolic Birmingham, którą globalnie wypromował Mike Skinner jako The Streets. Zresztą Ben Beaumont-Thomas z Guardiana w swoim artykule z 2019 roku przedstawiający kilku młodych twórców spoza Londynu zwracał uwagę, że charakterystyczny lokalny akcent to we współczesnej muzyce – gdzie co minutę powstaje nowa piosenka – główny sposób na zwrócenie uwagi.
Powolna reforma polszczyzny
Jak na tle tego krajobrazu prezentuje się Polska? Śmiem twierdzić, że bardzo ciekawie. Choć masowe czerpanie inspiracji z obcych języków to relatywnie nowe zjawisko, urosło już do tego stopnia, że ciężko przejść obok niego obojętnie.
Oczywiście nie dostrzeżemy tego w pierwszej fali rapowego wzmożenia w kraju. To zrozumiałe. Ta długo uczyła się adaptować nasz niewdzięczny, bo niedźwięczny język do rytmu bitu. Zrodziło to wiele kalk językowych, a skutkiem bywało często rymowanie czasowników. Albo niezdarne przeciąganie akcentów czy koślawe przyspieszenia w pogoni za metrum. Traciło na tym flow, ale wielu uzdolnionych graczy – chociażby Łona – udowodniło, że i polszczyznę można w ciekawy sposób eksplorować w ramach hiphopowej konwencji. Gdyby dziś jednak wychodziły kawałki w stylu ĄĘ rzeczonego Adama Zielińskiego, mogłyby utknąć w niszy. Aktualnie bowiem raperów fascynuje inny, bardziej niekonwencjonalny sposób składania tekstów. Kluczem do niego jest wokabularz obcych języków. To z jego pomocą można stworzyć własny idiom. To z jego pomocą można poruszać się po bicie ze swobodą równą artystom zza Oceanu czy z zachodniej Europy.
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że współcześni raperzy i raperki są jak sarmaci w XVIII wieku. Dlaczego? Bo to ta grupa społeczna charakteryzowała się słabością do wtrąceń łacińskich zwrotów podczas wypowiedzi – stąd też powstało sformułowanie makaronizm. Twórcy i twórczynie rapu nie sięgają oczywiście do łaciny. Niemniej ich łaciną jest angielski. Nie brak jednak przykładów czerpania z innych języków zagranicznych. Mamy już kilka bardzo oryginalnych dowodów na to, że można i inspirować się w rapie choćby językami romańskimi. Jednym z nich będą w tym wypadku chłopaki z Tuzzy, powracający właśnie z nowym albumem. Nietrudno zauważyć, że włoska kultura prześladuje ten duet niczym idee fixe. Benito i Ricci nie tylko kręcą klipy na Półwyspie Apenińskim i odnoszą się w tekstach do postaci znanych z włoskiej popkultury. Przede wszystkim bardzo chętnie sięgają po włoskie wyrażenia i sprytnie przeszczepiają je na grunt polskiej syntaktyki. Jakby tego było mało, jakiś czas temu otworzyli nawet w Warszawie pizzerię, a także podjęli współpracę z winiarnią. Wydaje się zatem, że ich działalność to jeden z najbardziej spójnych i kompletnych projektów w historii polskiej muzyki. I o ile ten koncept jawi się jako starannie przemyślany, są i w polskim rapie przypadki, gdy sięganie po inny język wydaje się naturalnym wyborem. Bo ma po prostu silny związek z biografią.
O takiej sytuacji możemy mówić w przypadku Kabe, od dzieciństwa związanego z Francją. Młody raper to artysta dwujęzyczny, więc gęsto sypie tekstami z języka Moliera i przeplata je z polszczyzną. Na przestrzeni ostatnich 7 lat pojawiło się nad Wisłą takich artystów więcej. Bo to samo można powiedzieć o Sentino czy o Maliku Montanie, którzy czerpią z hiszpańskiego, niemieckiego czy perskiego. I to również ma swoje źródło w ich imigranckich życiorysach. Ale nie trzeba wychowywać się za granicą, żeby z fascynacją czerpać z innych słowników. W tym miejscu warto wrócić do języka angielskiego, bo to on ma istotny wpływ na niemal każdego młodego artystę w Polsce.
W tym kontekście możemy jednak w szczególności wyróżnić rapera, u którego stężenie anglicyzmów sięga wręcz potencjału memicznego. Mowa o młodziutkim schafterze, posługującym się w utworach swoistym polgliszem. Wojtek niemal w co drugim wersie rzuca angielskie wyrażenia, łączy je z polskimi, a nawet sięga po tzw. fałszywych przyjaciół, jakby dopiero co opuścił polonię w Chicago. I ta zabawa jest naprawdę wciągająca, co pokazują z pewnością sukcesy tego artysty w liczbach. Ale i widać to także w generalnej skłonności do szastania angielskimi zwrotami u niemal każdego młodego rapera czy raperki. Wystarczy odpalić utwór Nie ma co ze świetnie przyjętego przez krytykę albumu Barto Katta Yuppie. Choć został nawinięty po polsku, mnogość wyrażeń wprost przeszczepionych z języka angielskiego (full, instant, house, loft) rodzi momentami wrażenie, jakbyśmy słuchali kawałka w obcym języku. Gdy dorzucimy do tego wszystkie Gucci Luis swag – zwroty zupełnie niezrozumiałe dla nieco starszych i niewtajemniczonych odbiorców, w których nazwy luksusowych marek pełnią tę samą rolę, co niegdyś opisy przyrody – zrozumiemy, jak bardzo granice rapowanego języka wymknęły się regułom polskiej gramatyki czy leksyki.
Prekursorzy światowości
Kto w Polsce był prekursorem takich zabiegów? Najłatwiej przywołać tych raperów, którzy 20 lat temu mogli pochwalić się najbogatszym słownikiem. Pod tym względem wyróżniał się Pezet. I to on jako jeden z pierwszych gęsto sypał wyrażeniami nie tylko z języka angielskiego, ale i hiszpańskiego. Nie mam zresztą na myśli wyłącznie Seniority. Można powiedzieć, że Oczy otwarte z pierwszego Kodeksu White House’u, gdzie głos Muzyki klasycznej rapował obok Emila Blefa i Mesa, był swoistym popisem użycia makaronizmów. Tres Delinquentes, Flexxip amigos, Pezet to „Mister Lover” – nawijał raper z Ursynowa. I choć w całościowym ujęciu zwrotka Pezeta nie tworzy językowej hybrydy, jego starania w doborze słów – zwłaszcza rzeczowników – wyglądają na celowe uświatowienie zwrotki tak, aby brzmiała jak obcojęzyczna.
Ta strategia okazała się zaraźliwa. Znajdziemy ją u Mesa, Tedego, Smarkiego i wielu innych. Etenszyn: Drimz Kamyn Tru – to już tytuł drugiego longpleja VNM-a. I choć skrupulatni nie znajdą na tym albumie wielu zapożyczeń, nie da się ukryć, że ewolucja liryczna tego rapera rozwinęła się w kierunku czerpania inspiracji z mowy Szekspira. Wystarczy przytoczyć dwa wersy otwierające jego słynne Linie z 2014 roku. Ta, the one and only na fonii, mam B.Melo na bicie / To flow z głowy to nie fony, litery w zeszycie.
Dlaczego polscy wykonawcy mają taką słabość do innych języków? Najprostsze wytłumaczenie to oczywiście względy praktyczne. Wspomniane już szeleszczące i twarde właściwości języka polskiego łatwiej zmiękczyć, sięgając po zapożyczenia. Zwłaszcza że rap w ostatnich latach rozwinął się w kierunku rozrywkowym, melodyjnym i emocjonalnym. Warto jednak dodać, że ta zmiana to także efekt mobilności naszego społeczeństwa. Jako naród emigrujący doczekaliśmy się w końcu w muzyce wielkiego otwarcia na wpływy innych kultur. Jeśli te czynniki zmieszamy z wpływami komunikacji online, gdzie generyczne anglojęzyczne frazy przeplatają się w jednym zdaniu z polskimi, nie powinno dziwić, że rap mówi dziś do nas innym językiem.
Ciekawie jest zatem obserwować. Bo to właśnie ten gatunek jawi się jako najbardziej przejrzyste zwierciadło językowych zmian współczesnej młodej Polski.
Komentarze 0