Christopher Nolan objawił się pod koniec XX wieku jako mesjasz niezależnego kina, zyskujący z czasem coraz większe zaufanie w Hollywood. Po tym, jak reanimował Batmana, umościł się w pozycji rozdającego karty, który za setki milionów dolarów może zamieniać rozbuchane pomysły w autorskie blockbustery.
Na przykład - nakręcić szpiegowskie science fiction, podporządkowane zjawisku odwróconej entropii.
Obudziłem się z robioną gałą/Podmiot liryczny miał na myśli inwersję czasową, halo - rapował Kaz Bałagane w kawałku Crazy Frog. To samo mogłaby powiedzieć o sobie postać grana przez Johna Davida Washingtona, która zostaje wyrwana z drzemki w furgonie służb specjalnych, kiedy rozpoczyna się akcja odbicia Opery Narodowej Ukrainy z rąk terrorystów. Pokłosiem zdarzeń, jakie zaszły w Kijowie, jest powierzenie Protagoniście misji zapobieżenia zagładzie, która jawi się tak straszliwie, że przywołany zostaje Projekt Manhattan. Oppenheimerowskim niszczycielem światów w Tenet nie jest jednak atom, a czas.
Celem bohatera staje się przeniknięcie do otoczenia rosyjskiego oligarchy; złoczyńcy jak z Bonda, który na poziomie biografii ma pewne cechy wspólne z Romanem Abramowiczem i dysponuje origin story, przywodzącym na myśl katastrofę kysztymską. To właśnie on jest powiązany z wprowadzeniem na czarny rynek handlu bronią - kul, charakteryzujących się... odwrotnym kierunkiem lotu. Pociski, które przeczą zasadom fizyki, stają się teaserem konceptu, nad którym Christopher Nolan pracował wspólnie z Kipem Thornem, kolegą Stephena Hawkinga i zdobywcą Nagrody Nobla w 2017 roku.
Pokutuje przekonanie, że Tenet dotyka zagadnienia podróży w czasie, ale to tandetne uproszczenie, a może raczej - przejaw desperacji w mierzeniu się z zaawansowaną, fantastycznonaukową kreacją. Rozmaici twórcy eksploatowali dotąd najczęściej patenty wymyślone przez H. G. Wellsa w The Chronic Argonauts i Wehikule czasu, tymczasem Nolan przedstawia zamysł całkowicie innowatorski dla kultury popularnej.
Jak by to ująć, żeby nie zdradzić zbyt wiele? Posłużymy się spostrzeżeniami dziennikarza Independent, który odnotowuje, że - wedle wizji reżysera - nie można przenieść się do konkretnego momentu w przeszłości. Gdyby ktoś chciał cofnąć się o czterdzieści lat, musiałby potem te czterdzieści lat przeżyć... wstecz. Chronologia zostaje wywrócona do góry nogami w real time. Dwie płaszczyzny czasowe dzieją się w jednym momencie, dwie wersje tej samej postaci funkcjonują symultanicznie; tyle tylko, że jedna z nich na - ujmijmy to obrazowo - taśmie puszczonej od tyłu. Jakby tego mało - przejście przez portale nazywane kołowrotami odwraca także procesy fizyczne i fizjologiczne.
No i teraz spróbujcie sobie wyobrazić, jak w takich warunkach może wyglądać pościg samochodowy! W Tenet zostaje on zrealizowany na ulicach Tallina i jest to najefektowniejsza sekwencja u Nolana od czasu walki w korytarzu hotelowym ze zmienną grawitacją w Incepcji. Historia kinematografii pisze się na naszych oczach.
Magia nolanowskiego storytellingu opiera się na tworzeniu fantastycznych światów, zachowujących pewne pozory realizmu. Tym razem - jak Interstellar - reżyser igra z naszym postrzeganiem czasu jako czegoś linearnego. I on ewidentnie czuje się doskonale, dostarczając wielopiętrowe i rozbuchane wizualnie fabuły, których nadrzędnym celem jest wywołanie szoku poznawczego i podkopanie relacji widza z rzeczywistością. W jego najnowszym dziele poważnie ucierpiała już jednak na tym warstwa psychologiczna. Przypominaliśmy niedawno o tym, że punktem wyjścia dla Incepcji był pomysł na heist film, ale uznano, że ten subgatunek nie ma zbyt wiele do zaoferowania, jeśli chodzi o eksplorację wewnętrzną bohaterów. Dopiero igraszka ze światem snów pozwoliła pogłębić narrację na poziomie emocji.
Wówczas to się udało, ale tutaj postacie nie wnoszą nic, poza tym, że umożliwiają realizację monumentalnej wizji swojego stwórcy; to marionetki, wydmuszki. Metoda twórcza zostaje więc sprowadzona do formułowania coraz to bardziej oszałamiających teorii, jakby intrygujące aspekty fizyki kwantowej miały zostać postawione ponad sztukę filmową. Wciąż jest to genialne i wizjonerskie, ale Mickiewicz powiedział kiedyś o poezji Słowackiego, że to kościół bez Boga i w tym przypadku tego rodzaju diss również znalazłby uzasadnienie.
Całkiem luźne spostrzeżenie na koniec jest takie, że autorowi Tenet mogłaby dobrze zrobić realizacja Diuny i możemy tylko żałować, że arcydzieło Franka Herberta ostatecznie trafiło w ręce Denisa Villeneuve'a.