Tottenham i Nuno Espirito Santo – związek skazany na niepowodzenie od samego początku?

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Nuno Espirito Santo
Fot. Catherine Ivill/Getty Images

W momencie pisania tego tekstu Nuno Espirito Santo nadal był menedżerem Tottenhamu, ale mniej więcej o 10 rano w poniedziałek czasu londyńskiego przestał. Ole Gunnar Solskjaer pokonał Portugalczyka i przekazał mu jednocześnie ciemne chmury, jakie się nad nim zebrały.

Zapewne wielu ludzi miało lepszy weekend niż Nuno Espirito Santo. Jeśli wierzyć doniesieniom „The Telegraph” i „The Athletic”, w niedzielę prezes Tottenhamu i jego nowy dyrektor sportowy Fabio Paratici dyskutowali o tym, czy należy zwolnić portugalskiego menedżera i analizowali alternatywy. W poniedziałek rano topór już oficjalnie spadł. Przygoda, która rozpoczęła się ledwie cztery miesiące temu, zakończyła się po przegranej 0:3 z Manchesterem United.

To był kolejny domowy mecz Spurs w tym sezonie, w trakcie którego Espirito Santo musiał się nasłuchać z trybun. Kibice wygwizdywali jego zmiany i po raz kolejny uniemożliwiali rozmowy z dziennikarzami, kiedy okrzykami i wyzwiskami zagłuszali trenera. Ten z kolei tylko mógł zwiesić głowę i powtarzać, że jego drużyna odebrała pokorną lekcję, po której musi wziąć się do ciężkiej pracy, ale wyglądał tak, jakby wewnątrz rozpadł się na milion kawałków.

W sobotę Spurs przegrali po raz piąty w tym sezonie i frustrację kibiców potęgował fakt, że rywalem był trawiony przez kryzys Manchester United. Wydawało się, że jeden i drugi zespół ma naprzeciwko siebie „idealnego” rywala – dla grającego w kratkę Tottenhamu Czerwone Diabły miały stanowić okazję do przełamania się po przegranej z West Hamem, a dla drużyny Solskjaera kimś takim miał być Tottenham. Spełnił się ten drugi scenariusz.

Norweski menedżer MU zmienił ustawienie, wykorzystał atuty swoich kreatywnych ofensywnych zawodników i miał Cristiano Ronaldo, który zrobił największą różnicę i przynajmniej na chwilę zerwał się ze stryczka. Wygląda jednak na to, że przekazał go Nuno Espirito Santo. Tottenham zagrał bardzo słaby mecz. Nie oddał ani jednego celnego strzału, a miał za rywala zespół, który we wcześniejszych 20 meczach zachował tylko jedno czyste konto i raził fatalną grą w obronie.

Szybko w Tottenhamie zapanowało poczucie, że pożegnanie z Portugalczykiem to tylko kwestia czasu. Z drugiej strony można się było tego spodziewać już po tym, jak wyglądało jego zatrudnienie po chaotycznych dziesięciu tygodniach poszukiwania nowego trenera.

Daniel Levy najpierw pisał w liście otwartym do kibiców o tym, że drużyna musi mieć menedżera, który będzie grał zgodnie z etosem klubu – ofensywnie, atrakcyjnie, w oparciu o młodzież. Między wierszami dało się wyczytać przekaz: nigdy więcej drugiego Jose Mourinho. Spurs interesowali się więc w pierwszej kolejności Julianem Nagelsmannem i Hansim Flickiem, ale te opcje szybko upadły, skoro otrzymali oferty kolejno z Bayernu i reprezentacji Niemiec. Później była mowa o Antonio Conte, ale sprawy rozbiły się o budżet transferowy powiązany wówczas z niepewną przyszłością Harry'ego Kane'a i Włoch odmówił. Czas uciekał i zaczęły pojawiać się na giełdzie takie nazwiska jak Graham Potter (nie chciał opuszczać Brighton), Mauricio Pochettino (nie puściło go PSG), Paulo Fonseca i Gennaro Gattuso (oprotestowany przez kibiców) aż ostatecznie stanęło na Nuno Espirito Santo.

Można było poczuć, że to wprawdzie nawet nie plan B czy C, a dopiero G albo H, w dodatku kłóci się ze słowami Levy'ego, ale z całego grona kandydatów Portugalczyk to nie taki najgorszy wybór. W klubie zdawali sobie jednak z tego sprawę. Nieprzypadkowo Espirito Santo podpisał dwuletnią umowę, w której widnieje zapis, że brak awansu do pucharów w pierwszym sezonie dawał Spurs możliwość zerwania kontraktu już po roku. Wyszło jednak, że nawet wytrwanie roku okazało się ponad siły menedżera.

Nie jest winą Espirito Santo, że został zatrudniony w takich okolicznościach, ale skoro już pracował, to trzeba rozliczać go z wyników i gry drużyny. A w jednym i drugim aspekcie było słabo. Sobotnia porażka była trzecią w wymiarze 0:3 w tym sezonie (wcześniej przeciwko Crystal Palace i Chelsea), a trzy bramki Spurs stracili również w derbach z Arsenalem (1:3). Tylko z West Hamem (0:1) nie zostali rozbici.

Zwycięstwo 1:0 na inaugurację z Manchesterem City nie dość, że wydaje się dziś bardzo odległe, to wraz z biegiem czasu można odnieść wrażenie, że wtedy to bardziej piłkarze Pepa Guardioli pokonali sami siebie, marnując kilka dogodnych okazji. Pozostałe ligowe wygrane Spurs pod wodzą Espirito Santo to poza tym Wolverhampton, Watford, Aston Villa i Newcastle, wszystkie różnicą jednego gola. Raczej zestaw obowiązkowy niż wykaz, który świadczyłby o tym, że drużyna rozwija się we właściwym kierunku.

Największy kłopot Spurs mają z atakowaniem. Po dziesięciu meczach obecnych rozgrywek oddali 104 strzały – to drugi najgorszy wynik w Premier League, minimalnie przed zamykającym tabelę Norwich City (103). Z nich padło tylko dziewięć goli – znów gorsze pod tym względem jest Norwich City (3 gole), a równie słabo prezentuje się dorobek Southampton oraz Wolverhampton (które jeszcze gra w poniedziałek wieczorem). Współczynnik expected goals, świadczący o tym, jak dobre są to okazje bramkowe, wyliczył Tottenhamowi wartość 10.3 i jest trzecim najgorszym w Premier League. Heung-min Son z czterema golami jest najlepszym strzelcem zespołu w lidze, Harry Kane za to zdobył tylko jedną bramkę, czyli tyle samo, co Pierre-Emile Hojbjerg, Dele Alli i Tanguy Ndombele. Na tych nazwiskach kończy się lista strzelców.

Harry Kane
Fot. Marc Atkins/Getty Images

W grze Tottenhamu brakuje polotu i wygląda to tak, jakby Espirito Santo nie potrafił wykorzystać największych atutów piłkarzy. Wydawać by się mogło, że ma tu wykonawców do swojego preferowanego w Wolverhampton systemu z wahadłowymi, jednak po niego nie sięgnął. Można sobie wyobrazić Spurs ze środkiem pola złożonym z Hojbjerga i Ndombele lub Olivera Skippa, z Mattem Dohertym i Sergio Reguilonem na wahadłach, z wymieniającymi się pozycjami Sonem i Kane'em z przodu i trzyosobowym blokiem obronnym, szczególnie, że Cristian Romero sprowadzony z Atalanty zna ten system doskonale.

Portugalski menedżer miał być bowiem gwarancją przynajmniej tego, że Tottenham będzie lepiej zorganizowany i groźny w grze z kontry, ale na razie wygląda to słabo. Gra jest nijaka, powolna, przewidywalna i przypomina to, co działo się za Mourinho. Z tą różnicą, że mniej jest tu pilnowania wyniku i cofania się po bramce na 1:0, a więcej miotania się, by stworzyć jakiekolwiek zagrożenie.

Nuno Espirito stracił pracę i ma oczywiście swoje winy, choć można nabrać również wrażenia, że padł ofiarą okoliczności. Chaotyczne poszukiwania menedżera to jedno, ale pokazuje ono przede wszystkim, że klub znalazł się w ślepym zaułku, z którego nie potrafi się wydostać. Już dwa lata temu, kiedy zwalniany był Mauricio Pochettino, to zapowiadał w Tottenhamie konieczność przebudowy. Stagnacja była wówczas wyraźna. I mimo że w klubie pojawili się od tego czasu nowi piłkarze, to nadal fundament opiera się na tych, którzy są tu już od kilku sezonów jak Kane, Son czy Lloris. Od odejścia Pochettino udał się transfer Hojbjerga, a poza tym? Przyszli Steven Bergwijn, Reguilon, Doherty, Joe Rodon, Bryan Gil, przez chwilę był Gareth Bale, Emerson Royal, Cristian Romero i Pierluigi Gollini. Ilu z nich tak naprawdę wzmocniło Spurs?

Związek klubu z menedżerem dobiegł więc do końca, choć od początku pachniało to tymczasowym rozwiązaniem. Nuno Espirito Santo nie był trenerem ze snów Daniela Levy'ego i trudno było oczekiwać od niego, że będzie stawiał na ofensywny futbol. Można było jednak oczekiwać, że zespół będzie grał lepiej. Nie da się jednak w pełni winić Portugalczyka za wszystko, co złe w Tottenhamie. Przez ostatnie dwa lata w północnym Londynie słychać o potrzebie przebudowy i o stagnacji, sportowo ta drużyna się cofa, a jednocześnie po przeprowadzce na nowy stadion liczy sobie najwięcej za bilety, przez co fani odwracają się jeszcze mocniej

Nuno Espirito Santo w tych wszystkich okolicznościach nie wyglądał jak lider, który wszystkich wokół siebie zjednoczy. Nie po tym, jak był którymś z kolei wyborem po 72 dniach poszukiwań i na pewno nie po tym, jak zaczeła się jego kadencja. Porażki z poważnymi przeciwnikami i fatalny styl potęgują tylko poczucie, że ta współpraca musiała zakończyć się raczej prędzej niż później. Zwolnienie go to jednak pozbycie się kolejnego symptomu choroby, jaka toczy Tottenham, a nie jej przyczyny.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.