Opowieść o scenicznej przyjaźni tych trzech twórców elektroniki mogłaby brzmieć jak przepis na scenariusz hollywoodzkiego hitu. Przyglądamy się jego składnikom.
Ostatnio na Reddicie i facebookowych grupkach dla fanów popkultury pojawiła się nowa templatka. Z wyglądu przypomina minitabelkę i obrazuje fanbase danego twórcy czy dzieła. Zestawia publikę zajaraną nim dawniej i tę, która interesuje się nim aktualnie. Twarzą jednego rodzaju fanbase’u jest postać mroczna o aparycji emo-piwniczaka studiującego całymi dniami biografie mistrzów kina nowej fali czy post-punkowych zespołów. Twarzą drugiego – przeciwieństwo, czyli uśmiechnięta dziewczyna w randomowym outficie, która strzela sobie selfie w lustrze. Kto jest kim?
Jeden z popularniejszych obrazków bazujących na tym schemacie nawiązuje do publiki najgorętszych premier filmowych roku 2023. Tj. zapowiadanych na lipiec Barbie w reżyserii Grety Gerwig oraz Oppenheimer Christophera Nolana. Według wspomnianego mema fanbase tych dwóch filmów zamienił się miejscami. Ponury chłopak, dawniej wyczekujący Oppenheimera, teraz odlicza dni do premiery Barbie. Z kolei normikowa dziewczyna nie czeka już na film zainspirowany popularną lalką. Być może ze względu na jego eksperymentalny rys bardziej intryguje ją biopic naukowca kojarzonego jako twórca bomby atomowej.
Kto kogo słucha – nieważne
A teraz spróbujmy przełożyć ten mem na sferę muzyki. Czyja publika zaliczyłaby podobny swipe? Wydaje się, że odpowiedzi może dostarczyć nam trio artystów elektronicznych, które od jakiegoś czasu podbija największe światowe hale. Trio, które łączy różne środowiska i żywioły. I mimo że każdy z reprezentujących ten tercet twórców od dawna obecny jest w mainstreamie – dwóch z nich zdaje się pochodzić ze skrajnie różnych światów, które teraz się miksują. Jeden przyciągał do tej pory publikę absolutnie masową, przypadkową i niekoniecznie orientującą się w gatunkowych meandrach. A drugi jawił się wyciszonym poszukiwaczem nowych rozwiązań, stroniącym od dróg na skróty.
Tym pierwszym jest Skrillex, drugi to Four Tet. Towarzyszy im oczywiście rozchwytywany od kilku miesięcy Fred again.., ale najciekawsze w tym artystycznym połączeniu wydaje się napięcie pomiędzy dwoma pierwszymi. Fred jest raczej łącznikiem. Skrillex na nowo ożywia tłumy spragnione EDM-owych wrażeń, ale sytuując się między legitymującym się środowiskową estymą Kieranem Hebdenem a błyszczącym cool vibem Frederickiem, może dziś paradoksalnie przyciągać uwagę nie tylko dawnych fanów – wielbicieli chamskich dropów – ale i bardziej wymagających elektronicznych nerdów. I to na przekór złej reputacji, jaka ciągnie się za nim od czasu spłycenia i zajeżdżenia na śmierć dubstepu. Ta zmiana trajektorii ma także związek z featami z legendami brytyjskiego undergroundu pokroju Flowdana – o czym pisał już obszernie na łamach newonce Filip Kalinowski. Zatem nie jest przypadkiem.
Z kolei Four Tet, jeśli do tej pory na szeroką skalę wychodził poza ramy elektronicznej sceny, to zwykle inspirowały go gwiazdy indie. To przecież człowiek, który pierwsze kroki w mainstreamie stawiał, remiksując Radiohead. I kto wie, być może za sprawą występów u boku opisanego w akapicie wyżej specjalisty od wiertary, część jego obecnej publiki to już ci, co oczekują tylko mocnego pierdolnięcia. W takim wypadku mogłoby się okazać, że Four Tet zawłaszcza część randomowej publiki właśnie takim gościom jak Sonny Moore. Zatem gdybyśmy żartobliwie wyolbrzymili tę sytuację, byłoby jak w memie: aktualni fani Skrillexa alternatywni, fani Kierana festynowi. Gdzie wady?
Godne zastępstwo Franka Oceana
Nie bałbym się zaryzykować stwierdzenia, że nigdzie. I jeśli mielibyśmy zastanawiać się, jak to się stało, że rzeczona trójka wyrosła na EDM-owe bożyszcza, przyjmowane z entuzjazmem na Coachelli nawet w kontekście absencji Franka Oceana, którego zastępowali – okazałoby się, że zadziałała stara sprawdzona koncepcja. Łączenia wody i ognia, mola książkowego i atlety, Flipa i Flipa. Największy wiksiarz dubstepu wyrusza w trasę z introwertycznym mózgiem od sampli, a sekunduje im najmodniejszych londyński producent house’u. Pomyślcie w ten sposób o collabie Skrillex x Four Tet x Fred again.. No właśnie. To brzmi jak idealny przepis na filmowego blockbustera rodem z poczytnego poradnika dla scenarzystów Blake’a Snydera pt. Save The Cat!
Co zabawne, Hebden faktycznie potrafi odnaleźć się w roli DJ-a łobuza. Ci, którzy nie mieli okazji zobaczyć jego wspólnych setów ze Skrillexem i Fredem againem.. na żywo, mogą dostrzec to na TikToku. Wystarczy trafić na wideo, na którym od spokojnego, nużącego wręcz house’owego bitu Four Tet przechodzi znienacka do bezpardonowego dubstepowego riddimu z rozwibrowanym do granic możliwości basem. Skrillexowi ewidentnie się spodobało, ale Fred again.. z nerwowym śmiechem przystopował numer.
Wszystko gra
Kiedy przyjrzymy się funkcjom członków tej supergrupy – temu jakie muzyczne rejestry w trio każdy z nich w teorii obsługuje – odnajdziemy jeszcze więcej niuansów. Temperament każdego z nich mógłby być mierzony częstotliwością wskakiwania na stół didżejski. Takich ekscesów dopuszcza się zwykle Sonny Moore, a potem Frederick.., rzadziej Kieran. Jakkolwiek by jednak nie żartować na temat starcia trzech muzycznych charakterów, ich collab wydarzył się prawdopodobnie w najlepszym momencie kariery każdego z nich. Skrillex to supergwiazda, na której temat żarty dawno przestały być aktualne, a jego podboje sceniczne nie budzą już oburzenia. Szybciej wywołają nostalgię. Co do Freda againa.. – gość jest w tym roku w absolutnym peaku dotychczasowej popularności. A jego przestrzenny house wzmocniony spitchowanym, postburialowskimi wokalami trafił już do mas. Last but not least Four Tet to pupilek środowiska didżejskiego i krytyków muzycznych; to stały bywalec pitchforkowej rubryki Best New Music, gość z ponad 25-letnim stażem i dziesiątkami nieszablonowych rozwiązań rytmicznych czy kompozycyjnych na koncie. Od remiksów kawałków Bloc Party, przez współpracę z Burialem, aż po składanie beatów pod śpiew Laty Mangeshkar – legendarnej wokalistki indyjskiego kina.
Warto dodać, że wspólne drogi najbardziej przeciwstawnych osobowości z tercetu przecinały się już w 2015 roku. To właśnie wtedy Skrillex, ku zaskoczeniu wszystkich, pojawił się u boku Four Teta na jednym z gigów w londyńskim Camden. Moore w wywiadzie z tamtego roku dla Guardiana przyznał, że znał się z Kieranem przez internet, ale to podczas rzeczonego wieczoru spotkali się na żywo. Efekt już wówczas był obiecujący – klub wypełnił się po brzegi, a Skrillex puszczał m.in. intro z Króla Lwa jako wstęp do dropnięcia przez Four Teta Scary Monsters and Nice Sprites.
Czy taka relacja nie bywa burzliwa? Można tak sądzić po dziwnym komentarzu Moore’a odnośnie współpracy Four Teta przy jego kawałku Rumble, nagranym wspólnie z Fredem againem… Jak wyjaśniał zainteresowany, on sam zepsuł ten utwór, który powstał już w 2018 roku. Dopiero Kieran po latach poskładał go do kupy, choć finalnie został wykopany z creditsów tego hitu. W późniejszej rozmowie dla BBC Radio 1 Skrillex przyznał jednak, że rola Four Teta była kluczowa, a Kierana nazwał nawet ghostproducentem Rumble.
Istotne jest, że paradoksalny wymiar tej relacji scenicznej (i nie tylko) dostarcza imprezowych bangerów bez żadnej napinki. Między ciężkimi dropami, melodyjnym housem i wyszukanymi trackami możemy usłyszeć na ich setach też wplecione fragmenty Call Me Maybe Carly Rae Jepsen, Love Story Taylor Swift czy Smells Like Teen Spirit Nirvany. Ów brak pretensjonalności połączony z renomą, doświadczeniem i wiedzą nie tylko na temat muzyki, ale i tego, co rusza tłum, poskutkował eksplozją euforii. Wyprzedanie przez ten tercet nowojorskiego Madison Square Garden w kilka minut po słynnym, niby spontanicznym secie na Times Square sprawiło, że zapewne i polscy bookerzy ostrzą sobie zęby, aby sprowadzić ich na któryś z rodzimych festiwali.
Choć dla Four Teta cała ta mainstreamowa przygoda może nieść nowe inspiracje – póki co dalej poszukuje i eksperymentuje. Dowodem na to może być jego najnowszy singiel Three Drums z jazzową perkusją spowitą trip-hopowymi klawiszami i ambientową mgiełką. Ale zdziwiłbym się, gdyby jego collab z Fredem againem.. i Skrillexem skończyłby się tylko na wspólnych trasach i kawałku Baby again… Wspólny album całej trójki to chyba najbardziej wyczekiwana rzecz w EDM-owym świecie. I nie da się ukryć, że efekt mógłby przynieść oszałamiające skutki. Nie tylko pod względem komercyjnym.