Pepe Bordalas przejmował drużynę w strefie spadkowej do trzeciej ligi, dziś jego Getafe jest trzecim zespołem Hiszpanii za Barceloną i Realem Madryt. Zatrudnienie trenera z Alicante w renomowanym klubie jest kwestią czasu.
Pan cudotwórca. Zaklinacz rzeczywistości. W lutym Barcelonę i Getafe dzieli tylko siedem punktów, a ich sobotnia rywalizacja będzie podsycona strachem gospodarzy. Tydzień wcześniej doszło do bezpośredniej rywalizacji o Ligę Mistrzów między Valencią a Getafe, w zasadzie tylko jedna drużyna wyglądała jak zainteresowana występami w Europie. Z szatni wyszło tylko jedenastu graczy, spotkanie było tak jednostronne, że rywala – słowami Andrzeja Strejlaua – można pochwalić tylko za punktualny przyjazd na południe Madrytu. Piłkarze Bordalasa wygrali 3:0, przy tym strzelali 22 razy i przeważali w każdym aspekcie, mimo że zwykle oddają piłkę. Tymczasem uczestnik 1/8 finału Champions League celnie nie uderzył ani razu. Został zmiażdżony, dlatego zasadne są obawy, że mistrzowie Hiszpanii wcale nie muszą dopisać trzech punktów w sobotę. Atutem niewątpliwie będzie Camp Nou, gdzie wszystko przychodzi im łatwiej.
Po 23 kolejkach Getafe realnie może myśleć o Lidze Mistrzów, mimo że bliższą perspektywą jest dwumecz w 1/16 finału Ligi Europy z Ajaksem Amsterdam. Ma trzy punkty więcej od Atletico oraz Sevilli, za to Valencia, Villarreal czy Real Sociedad w ogóle nie mogą myśleć o dogonieniu madrytczyków w ten weekend. – Prawie nigdy nie snuję prognoz ani nie wychodzę tak daleko w przyszłość, zwłaszcza w piłce. Ale Sevilla, Atletico albo Valencia mogą z urzędu zapewnić sobie trzy lata nieprzerwanej gry w Lidze Mistrzów. Wystarczy podpisać kontrakt z Bordalasem. Nie wstydźmy się tego przyznać, jest świetnym trenerem – zachwycał się Santiago Cañizares, były bramkarz, aktualnie topowy ekspert w Hiszpanii.
Wszystko jest zasługą Pepe Bordalasa, który wcześniej prowadził Alaves czy Alcorcón. Przyszedł do Getafe, gdy było w strefie spadkowej do trzeciej ligi, by w tym samym sezonie doprowadzić drużynę do baraży i awansować do LaLiga. Dotyk czarodzieja. Przywitał się z elitą ósmym miejscem, sezon później kończył piąty i wprowadził klub z przedmieść Madrytu do europejskich pucharów. Teraz ma przed sobą perspektywę gry z Ajaksem, a w lidze lepsi są jedynie giganci z Realu i Barcelony.
– Budując drużynę, wybierałem graczy, którzy są gotowi do poświęcenia. Nigdy nie grali w tej lidze, byli odrzuceni, nie mieli nic do stracenia. Potrzebowali okazji, aby się pokazać – tłumaczy Bordalas w rozmowie z „El Pais”. – Maksimović prawie nie liczył się w Valencii, ponoć nie był gwarancją poziomu na LaLiga. Arambarri przez dwa sezony nie był ważną postacią we Francji. Cabrera i Angel nigdy nie grali w Primera División... Jesteśmy małym klubem. Nie możemy kupować. Są zawodnicy, których chcieliśmy sprowadzić, byli na kontrakcie w Leganes, ale nawet nie mogliśmy za nich zapłacić. W Leganes! Inny przykład to Foulquier ściągnięty zimą przez Granadę. Był z nami w zeszłym sezonie, byliśmy zadowoleni, ale nie mogliśmy go zatrzymać przez wysoką pensję. Ludzie przyzwyczaili się do oglądania Getafe w górnej połowie tabeli, ale to nie jest prawdziwy świat. To kłamstwo, w rzeczywistości powinniśmy bronić się przed spadkiem – podkreśla największa rewelacja trenerska rozgrywek.
To przepiękna historia i aż trudna do uwierzenia. Nie sprzeda się głośno jak pozostałe, bo Getafe nie porywa atrakcyjną grą w piłkę. Wręcz przeciwnie, wybiera proste środki, odrzuca sztukę dla sztuki. Wymienia najmniej podań w całej lidze, bo to niepotrzebne do zwycięstw. Pod względem organizacji i determinacji nikt jednak nie ma do nich podjazdu. Wygrywają tym, że rzucają się rywalowi do gardła, rozszarpują w walce o piłkę, nie odpuszczają ani przez moment. Postawili ołtarzyk pressingowi oraz intensywności. Dali się przekonać do szaleńczej pracy i zbudowali poczucie jedności. Trudno nie odnaleźć tam punktów wspólnych z wczesnym Atletico Diego Simeone. Zwierzęce porównania nie są przypadkowe, bo zawodnicy Getafe nie mają oporów z naruszaniem przepisów. Kiedy trzeba, podrapią, podrepczą, uderzą. Im nie trzeba przypominać, żeby podostrzyli grę. Są na trzecim miejscu, bo pod względem zaangażowania rywale nie mogą się z nimi równać. To również kwestia świetnego przygotowania taktycznego i planu na dany mecz. Żeby nie było wątpliwości, że samym „przemotywowaniem” można wygrywać.
Z każdym rokiem są coraz lepsi. Już zeszłego lata Bordalas miał się żegnać, bo osiągnął zbyt dobry wynik. Zabrakło mu trzech punktów do Ligi Mistrzów. Wszyscy bliscy namawiali go do odejścia, bo przecież nie da się powtórzyć podobnego wyniku. 55-latek został na przedmieściach stolicy i jeszcze go polepszył.
– Jestem miłośnikiem piłki nożnej, który próbuje przetwarzać – mówi Bordalas. – Zawsze mówię graczom: to, co zrobiliśmy w poprzednim sezonie, już nic nam nie da. Jeśli będziemy pracować tak samo, osiągniemy mniej. Bo reszta idzie po więcej. To się rozwija w zawrotnym tempie. Człowiek nie jest świadomy swoich zdolności. Przeczytałem to osobie, która została skazana wózek inwalidzki. Powiedziała mi, że robi rzeczy, które po wypadku wydawały jej się nierealne do zrobienia. Opowiedziałem o tym przypadku graczom. Każdy wyznacza sobie granice. Jeśli będzie chcieli być piętnaści w lidze, to tak właśnie skończymy – opowiada.
Ten tydzień będzie poważnym testem dla ekipy z metropolii Madryt. W sobotę Barcelona, w czwartej Ajax. Biedni kontra romantyzm. Zagrają z ekipami, które odcisnęły wielkie piętno na historii piłki. Nie można jednak powiedzieć, że to będzie zestawienie „antyfutbolu” z jego zaprzeczeniem. Za to akurat Bordalas się obrusza. Z komentarzami o „brutalnej grze” się nie zgadza, ale jeszcze jest w stanie wpuścić je jednym uchem i wypuścić drugim, natomiast za hasła o „defensywnej piłce” rusza na wojnę. – Ten, który opisuje nas jako defensywnych, nie ma pojęcia, o czym opowiada. Nasz styl jest bardzo ofensywny. Naciśnij na rywala w kluczowym sektorze rywalizacji, graj bezpośrednio, zawsze szukaj bramki przeciwnika, zdobywaj teren na połowie przeciwnika z możliwie jak największą liczbą zaangażowanych graczy. To jest nowoczesna piłka nożna, a Getafe jest jedną z drużyn, które najlepiej ją wykonują – uważa.
Podobieństw do Liverpoolu znajdziemy mnóstwo. W takim kierunku idzie piłka, staje się coraz bardziej fizyczna, polega na intensywności, szybkości i precyzji działań. Sparaliżowaniu przeciwnika. Bordalas nie podążył nagle za trendem, tak miały już grywać jego ekipy w trzeciej lidze.
– Pierwszy raz zobaczyłem to w Holandii u Rinusa Michelsa. Puchar Świata w 1974 roku. Czasami to był nieuporządkowany pressing. Teraz praktycznie wszyscy to robią, to już część futbolu. Nie ma już drużyn, które nie są aktywne po stracie piłki. Każdy jest przygotowany fizycznie i taktycznie. Właśnie dlatego długie posiadanie piłki jest tak skomplikowane. Nie dlatego, że nie chcę tak grać. Nie zapominajmy, że gramy nogami i nie mamy takiej precyzji jak w koszykówce czy piłce ręcznej, by jej nie tracić – tłumaczy Bordalas.
Piłkarze są atletami, rywalizacja staje się coraz szybsza, osiągają coraz wyższe progi wysiłki w trakcie 90 minut. I jak wskazuje szkoleniowiec Getafe, dopiero za kilka lat przekonamy się, jakie rezerwy pozostawały w organizmach współczesnych zawodników. – Fizyczność to fundament. Bez niej nic nie osiągniesz. Poza niesamowitym talentem Messiego, on jest cudem fizyki. Patrzymy wyłącznie na to, co robi z piłką, ale wpadnij na niego... W zeszłym sezonie silny Arambarri zderzył się z nim na Camp Nou i odleciał na trzy metry – opowiada.
Pepe Bordalas w trakcie rozmów z dziennikarzami z dumą pokazywał kompilację najlepszych zachowań jego piłkarzy z Athletikiem. Zamykane wolne strefy, ograniczanie swobody rywala, zniszczenie mu całego pomysłu na grę. Majstersztyk, za którym stoi trenerem. Z piłkarzy przeciętnych, a przynajmniej niedocenianych, uczynił zwycięzców. Najważniejsze było namówienie ich do czegoś. Jego rodzice mają dziesięcioro dzieci, więc od najmłodszych lat wychowywał się w wielkiej grupie. – Kiedy mieszkasz z tyloma braćmi, uczysz się wielu rzeczy. Przystosowanie się do siebie nawzajem, szacunek, dzielenie się... Każdy z nas walczył o miejsce w życiu, ale jednocześnie chcieliśmy się wyprzedzić. To nauczyło mnie rywalizacji, ale też zarządzania emocjami przy tylu osobach. Dzieciństwo odcisnęło piętno na moim życiu codziennym i podejściu do zawodu – zdradza.
Trener z Alicente, syn z rodziny krawieckiej, przeszedł przez lata niesamowitą metamorfozę – zawodową i wizerunkową. Między innymi dlatego, że w życiu zbyt łatwo przykleja się etykiety. Tak jak do jego Getafe przyklejono karteczkę z napisami „rzeźnicy, defensywni, grający prosty futbol”. A to mit, bo w rzeczywistości mało kto gra tak świadomie i nowocześnie jak Getafe. Na dziś trzecia ekipa ligi hiszpańskiej.