Częściej sprawia wrażenie sfrustrowanego, nie zawsze cieszy się po golach, trafia rzadziej niż w poprzednim sezonie, a media donosiły, że nie jest zadowolony z liczby otrzymywanych podań. Jednak wbrew temu wszystkiemu zmiany, jakich dokonał w Bayernie Monachium nowy trener, jeszcze bardziej ułatwiają Polakowi strzelanie goli. Dzięki czemu za pół roku znów może się zakręcić w okolicach ustanowionego “na wieki” rekordu.
Po grudniowym meczu ze Stuttgartem niemieckie i polskie media zdominowały nie analizy kolejnego efektownego zwycięstwa Bayernu Monachium, ani spektakularnego występu Serge’a Gnabry’ego, lecz dyskusja o zachowaniu Roberta Lewandowskiego po obu strzelonych golach. Polak nie tyle ich nie świętował, ile nawet się nie uśmiechnął. Strzelił i zwrócił się w stronę własnej połowy, by wznowić grę. Sprawa doszła nawet na szczebel Juliana Nagelsmanna, który na konferencji prasowej musiał zgadywać, dlaczego jego najlepszy zawodnik był niezadowolony. Kilka tygodni wcześniej “SportBild” pisał z kolei o frustracji Lewandowskiego po meczach z Fuerth i Eintrachtem Frankfurt, w których nie strzelił goli, marnując szansę na pobicie rekordu Gerda Muellera z szesnastoma kolejnymi meczami ligowymi ze zdobytą bramką. Polakowi miało się nie podobać, że dostaje za mało podań. Częściej niż poprzednio zdarzały się tej jesieni mecze, w których o Lewandowskim mówiło się, że poza strzelonym golem, był niewidoczny. Łatwo było wśród doniesień o takim wydźwięku przegapić, że w historii Bundesligi tylko trzy razy zdarzyło się, by ktoś miał na półmetku sezonu więcej goli niż Lewandowski obecnie: dwa razy Muellerowi, raz samemu Lewandowskiemu.
Z perspektywy dotychczasowej kariery Nagelsmanna może być dość zaskakujące, że napastnik w jego systemie czuje się źle. Trener Bayernu wyrobił sobie w Niemczech opinię Geppetta, który z każdego był w stanie wyrzeźbić dobrze funkcjonującego napastnika. To u niego Joelinton urósł z transferowego niewypału do zawodnika wartego 40 milionów euro. To u niego sezony życia rozgrywali Ishak Belfodil, Timo Werner czy Mark Uth, a świetnie funkcjonowali też Patrik Schick, Adam Szalai czy Andrej Kramarić. Alexander Soerloth, który w poprzednim sezonie kompletnie nie wypalił w Lipsku, należał do bardzo rzadkich wyjątków. Można było przypuszczać, że mając w rękach najlepszego przedstawiciela gatunku, Nagelsmann będzie wiedział, jak stworzyć mu odpowiednie środowisko.
Patrząc na minione pół roku, można jednak podejrzewać, że kalkulacja nowego trenera była inna. Przejmował drużynę z najlepszym napastnikiem świata, który rozegrał właśnie najlepszy sezon w karierze oraz najlepszy, jaki kiedykolwiek jakiś napastnik rozegrał w dziejach Bundesligi. Przyjść do klubu i powiedzieć, że coś u Lewandowskiego poprawi albo czegoś go nauczy, byłoby arogancją, której Nagelsmann, mimo wielkich sukcesów odniesionych w młodym wieku, na razie wykazuje niewiele. Poprawienie ofensywy Bayernu miało się dokonać raczej wokół Lewandowskiego. Trener spróbował tak przebudować atak, by nie był do tego stopnia uzależniony od jednego zawodnika. Uzyskaną w ten sposób większą nieprzewidywalność można przecież uznać za rozwój. Lewandowski zdobył w poprzednim sezonie 41% ligowych bramek Bayernu. Bezpośredni udział brał przy 49% wszystkich trafień. Okres jego nieobecności, a przede wszystkim mecze z Paris Saint-Germain w Lidze Mistrzów, potwierdziły, że w kadrze nie ma nikogo, kto byłby go w stanie równorzędnie zastąpić. I że ofensywa pozbawiona najgroźniejszej postaci funkcjonuje znacznie gorzej.
BRAMKOWY REKORD
Bayern zakończył jesień zdobyciem 56 bramek, co nie zdarzyło się jeszcze nikomu w dziejach ligi. Konkurencja była spora, bo przecież o drużynach Hansiego Flicka, Pepa Guardioli czy Juppa Heynckesa nie można powiedzieć, by były słabe w ataku. Żadna z nich nawet nie zbliżyła się do jesiennych osiągnięć Bayernu. Ekipa Flicka miała po jesieni 49 goli, Guardiola w najlepszym sezonie wykręcił 46, Heynckes 44. W czasach Muellera, czyli na początku lat 70., najlepszy wynik wynosił 47 trafień w pierwszej części sezonu. Bayern poprawił więc najlepszy wynik aż o siedem goli. Lewandowski jest aktualnie częścią najlepszej ofensywy w historii niemieckiej ligi.
POPRAWIONA OFENSYWA
O ile jego indywidualne wyczyny w tym sezonie są trochę pomijane, bo przed rokiem miał na tym etapie o trzy gole więcej i na razie nie znajduje się na kursie na czterdzieści bramek w rozgrywkach, o tyle trzeba jednocześnie spoglądać na wyczyny jego kolegów. Thomas Mueller brał bezpośredni udział przy dokładnie tylu bramkach, ilu Lewandowski (5 goli+15 asyst), Serge Gnabry przy dwunastu, a Leroy Sane przy dziesięciu. Udział Polaka przy trafieniach drużyny wyraźnie spadł w porównaniu do poprzedniego sezonu (34% strzelonych goli), ale nie dlatego, że on grał gorzej, lecz dlatego, że jego otoczenie grało lepiej. Ma to też odzwierciedlenie w ustawieniu Bayernu. Atakując, mistrzowie Niemiec formowali się często w systemie 2-3-5. Lewandowski nie był już czubkiem piramidy, zbierającym sporą część podań, lecz centralnym członkiem pięcioosobowej ofensywy. O ile wcześniej był też często adresatem zagrań w środkową strefę przed polem karnym, o tyle teraz przestrzeń jest podzielona inaczej. Szerokość zapewniają Alphonso Davies i jeden z prawoskrzydłowych (zwykle Gnabry lub Kingsley Coman), strefę przed polem karnym obsadzają Thomas Mueller i Sane, tylko nominalnie grający jako skrzydłowy oraz podchodzący wyżej Leon Goretzka. Mniej jest gry na ścianę z Lewandowskim, mniej zagrywania piłek bezpośrednio do niego. Polak niezbyt uczestniczy w rozegraniu. Za to częściej kończy akcje.
Na heatmapach WyScouta za bieżący i poprzedni sezon widać różnicę w strefach, w których Lewandowski dostaje piłkę. Mniej jest schodzenia na boki, więcej trzymania się osi boiska. Nie tyle szerokości pola karnego, ile nawet samego światła bramki.
MNIEJ KONTAKTÓW
Mniejsze uczestnictwo w grze widać w konkretnych statystykach. Liczba kontaktów z piłką zmalała ze średnio 38 do 35 na mecz. Tak samo ma się rzecz z kontaktami w tercji przeciwnika (21 przy 24 w poprzednim sezonie) i w polu karnym rywali (5,4 przy 6,5 przed rokiem). Ponad dwukrotnie wzrosła natomiast liczba toczonych przez Lewandowskiego pojedynków (ze średnio 8 do 18,5/mecz). Już te liczby dają pojęcie, dlaczego Polakowi nie gra się w tym sezonie tak dobrze, jak w poprzednich: rzadziej dostaje piłkę, rzadziej ma poczucie uczestnictwa w grze, a częściej musi się przepychać z rywalami, by robić miejsce dla innych, przede wszystkim wbiegającego z drugiej linii Sane, poruszającego się w strefach, które w poprzednim sezonie obsadzał jeszcze Lewandowski.
GOLE PIERWSZEGO KONTAKTU
Nie jest jednak do końca tak, że Nagelsmann poświęcił dobre samopoczucie Lewandowskiego, by odbudować Sane i rozwinąć kilku innych ofensywnych piłkarzy. Za mniejsze uczestnictwo w grze jest dla najlepszego snajpera rekompensata: więcej zadań typowego napastnika. To zatoczenie koła w karierze Lewandowskiego. Gdy zaczynał świetnie radzić sobie w Borussii Dortmund, mówiono czasem, że tylko dostawia nogę w polu karnym. U Guardioli został zawodnikiem umiejącym rozgrywać piłkę, schodzić na boki i uczestniczyć w grze kombinacyjnej, czego kulminacją było dziesięć asyst w sezonie u trenera Niko Kovaca. Flick przesunął go trochę bardziej w stronę pola karnego rywali, a Nagelsmann właściwie go do niego ograniczył. Lewandowski wspominał kiedyś, jak z czasów Ekstraklasy miał wpojone, że powinien w każdej możliwej sytuacji szukać uderzenia z pierwszej piłki. Dopiero Juergen Klopp powiedział mu, że nie powinno to być celem samym w sobie i — jeśli ma możliwość — może szukać przyjęcia i uderzenia z jak najpewniejszej pozycji. Tak rozpoczęła się jego nauka w Niemczech. W tej kwestii też domknął krąg: 79% goli w tym sezonie strzelił pierwszym kontaktem z piłką. W zeszłym sezonie ten odsetek wynosił 68%.
MNIEJ SZCZĘŚCIA
Zespół jest dziś ustawiony tak, że wszyscy zajmują się grą, a Lewandowski dostawianiem nogi lub głowy w najdogodniejszym miejscu. Zwraca uwagę, że choć ma o trzy gole mniej, niż rok temu na tym samym etapie, pod względem typowo strzeleckich statystyk funkcjonuje w zespole jeszcze lepiej. Zwiększone średnie xg (1,28/mecz do 1,17 sprzed roku) pokazuje, że dochodzi do jeszcze dogodniejszych sytuacji niż w poprzednim sezonie. O ile wówczas w rekordowym wyniku był jeszcze spory element szczęścia, czyli regularnego strzelania goli z bardzo nieprawdopodobnych sytuacji, o tyle w tym, przy 19 strzelonych golach w 17 meczach (!) Lewandowski miał pod bramką trochę pecha, co widać nie tylko w większej liczbie strzałów w obramowanie bramki (tej jesieni cztery, poprzedniej trzy). Gdyby był skuteczniejszy, powinien mieć ze dwie bramki więcej. A ze skutecznością z poprzedniego sezonu, z łatwością pobiłby teraz swój rekord. Zwłaszcza że w poprzedniej rundzie jesiennej pięć goli strzelił z rzutów karnych. Teraz tylko trzy.
DOGODNIEJSZE OKAZJE
Praktycznie każda strzelecka statystyka Lewandowskiego poszła w górę, a mówimy przecież o porównaniu do ekstremalnie wyśrubowanego poprzedniego sezonu. Dochodzi do lepszych sytuacji z gry (1 xg na mecz przy 0,79 przed rokiem) i po rzutach rożnych (0,09 do 0,06). W poprzednim sezonie strzelał trochę częściej, za to z mniej dogodnych pozycji. Teraz każdy jego strzał z gry ma 27% prawdopodobieństwa zakończenia się golem, w poprzednim sezonie było to jeszcze tylko 22%. Udało się to osiągnąć poprzez przesunięcie go bliżej bramki przeciwnika. Lewandowski mniej niż w poprzednim sezonie strzela zza pola karnego i mniej z samej szesnastki, za to znacznie więcej (17% wszystkich uderzeń, przy 12% przed rokiem) z pola bramkowego, czyli z bezpośredniego sąsiedztwa bramki. Co więcej, Lewandowski dostaje piłki nie tylko w dogodnych miejscach, ale też w dość wygodny dla siebie sposób: zmniejszyła się u niego liczba mniej przewidywalnych uderzeń głową (z 29% wszystkich strzałów do 21%) oraz słabszą lewą nogą (z 16% do 14%), za to zwiększył się udział strzałów lepszą prawą nogą (z 55% do 65% wszystkich uderzeń). Paradoksalnie, wzrósł też udział Lewandowskiego w tzw. xg chain, czyli statystyce ilustrującej udział w sekwencjach podań i nagradzającej zawodników za branie udziału w kreowaniu dogodnych sytuacji. Czyli Polak może i rzadziej jest przy piłce, ale gdy już jest, dzieje się to w tak niebezpiecznej dla rywala strefie, że jego drużyna częściej ma z tego konkrety.
TEMPO BLISKIE REKORDU
Ambicje Lewandowskiego dotyczące wpływu na drużynę do tego stopnia rosły, że uczył się nowych rzeczy i chciał coraz mocniej decydować o obliczu zespołu. Znacznie poprawił dryblowanie i rozgrywanie. Zwłaszcza w reprezentacji Polski, ale częściowo też w Bayernie zmierzał w kierunku nie zawodnika przypisanego do pozycji, lecz zwyczajnie gwiazdy ofensywy, bez której udziału nic się nie dzieje. Nagelsmann zawrócił tę tendencję, wykorzystując przede wszystkim umiejętności “Lewego” jako lisa pola karnego i króla szesnastki. To także wiosną może wywoływać czasem u Polaka poczucie, że jego umiejętności nie są w pełni wykorzystywane przez zespół. Nie można jednak wykluczyć scenariusza, że nagle, zupełnie niepostrzeżenie, gdzieś w okolicach maja okaże się, że rekord, który miał być nietykalny, nie przetrwa nawet roku. Jesienią “Lewy” szedł w tempie na 38 goli w sezonie. Dobicie do 41 wcale nie będzie więc wymagało jakiejś spektakularnej zwyżki formy. Wystarczy trochę więcej szczęścia pod bramką, kilka rzutów karnych więcej, może w końcówce odrobinę więcej pracy kolegów na największą gwiazdę zespołu. Pomijając wieczory, jak w Stuttgarcie, w których frustracja Lewandowskiego staje się jednak niewygodnym dla trenera medialnym tematem, Nagelsmannowi udaje się na razie osiągnąć majstersztyk: zmniejszył zależność zespołu od piłkarza strzelającego dziewiętnaście goli w rundzie. W historii Bundesligi było już osiem sezonów, w których taki wynik dałby tytuł króla strzelców. A to dopiero półmetek.
W tekście zostały wykorzystane statystyki WyScouta, Understat.com, fbref.com i whoscored.com