To rozgrywka, która wciąga wszystkich. Zasadniczo cała dogrywka jest właśnie wyczekiwaniem na serię jedenastek, emocjonalny punkt kulminacyjny spotkania. Ostatnie dni przyniosły nam kilka wyjątkowych rzutów karnych: najpierw Giorgio Chiellini roześmiany od ucha do ucha podnosił Jordiego Albę i nazywał go kłamcą, zanim Italia weszła do finału mistrzostw Europy, później Emiliano Martinez dał finał Copa America Argentynie, a przed kluczowymi interwencjami konkretnie obrażał rywali, aby ich zdekoncentrować. Każdy ma swoje unikalne sposoby, ale cel jest jeden – nie zwariować i mylić się rzadziej niż przeciwnik.
Czegoś takiego jak przed karnymi w meczu Włochy - Hiszpania jeszcze nie widzieliśmy. Gra toczyła się o finał Euro, prawdopodobnie to mogły być ostatnie chwile Chielliniego na turnieju tej rangi, a 36-latek bawił się w najlepsze podczas losowania, kto rozpocznie serię jedenastek. Spotkał się z Jordim Albą roześmiany od ucha do ucha, zaczął go podnosić, łapać za twarz, tarmosić. Kto ogląda na co dzień Serie A, wie, że to Chiellini w pełnej krasie. Nieprzyzwyczajony rywal może się poczuć nieswojo, bo akurat kapitan Hiszpanów był w tej chwili śmiertelnie poważny.
Przesadą byłoby mówienie, że to ustawiło Włochów w lepszej sytuacji, natomiast z pewnością dało jakieś poczucie komfortu. Jeśli widzisz taki spokój, luz i pewność siebie kapitana, to po prostu się udziela. Gigi Donnarumma był tak samo spokojny. Chociaż zadecydowały indywidualne pomyłki Alvaro Moraty oraz Daniego Olmo, Italia wyglądała na drużynę pewniejszą swego i bardziej zjednoczoną.
Ale czy taki był plan środkowego obrońcy Włochów? Pewnie nie, to bardziej reakcja sytuacyjna. „Niektórzy przypisują temu większe znaczenie, niż powinni. Zareagowałem ze śmiechem, bo Jordi Alba się pomylił. Kiedy wypadł czerwony kolor, myślał, że wygrał losowanie, a wybrał drugą stronę. Zacząłem się nabijać i nazwałem go po hiszpańsku kłamcą, ale to była sytuacja pełna śmiechu. Źle wybrał, więc to wykorzystałem” – opowiadał później stoper Juventusu.
Jordi Alba był zmieszany, ale padło w jego kierunku hasło „mentiroso”, czyli kłamca. W takich momentach czuć, kto lepiej znosi sytuacje stresowe, jak sobie z nimi radzi. Giorgio Chiellini nie zamierzał dokładać sobie presji, roześmiany walczył o swoje, pewnie mając w pamięci, że średnio 6 na 10 jedenastek wygrywają ci, którzy rozpoczynają strzelanie. Obaj panowie w jednym momencie wskazali, na którą bramkę będą strzelać, stąd całe show przed decydującym momentem.
„Też się denerowowałem. Cały czas byłem wtulony w Locatellego, cały czas. Byłem zdesperowany, kiedy nie trafiliśmy. Dzieliłem z nim emocję, a kiedy Jorginho trafił decydującą jedenastkę, rozpłakałem się. Wszystko puściło, uwolniłem emocje” – wspominał Chiellini. To ponad wszystko próba nerwów, zderzenie charakterów i psychiki między strzelającym a bramkarzem. Profesjonalni piłkarze trafiają karne machinowo, jedni lepiej, drudzy gorzej, ale to właśnie wzrok całego świata oraz presja tak bardzo utrudniają to zadanie strzelcowi. Nikt nie chce zostać zapamiętanym jako ten, który zawalił starania całej drużyny. Olmo chciał wykończyć perfekcyjnie w okienko, przestrzelił, Morata za to uderzył zbyt lekko i flegmatycznie, licząc że Gigi rzuci się w drugą stronę.
Jeszcze bardziej historyczne były jedenastki między Argentyną a Kolumbią w półfinale Copa America. Tam bohaterem został Emiliano Martinez, bramkarz Aston Villi. El Dibu, jak nazywają go Argentyńczycy, dał show i popis trash-talku, gdy kolejni przeciwnicy podchodzili do strzału. On cały czas do nich mówił, obrażał, obniżał poziom pewnosci siebie. Nawet kiedy rywal brał rozbieg, ten jeszcze tańczył na linii i krzyczał swoje hasła. Finalnie Emi obronił trzy jedenastki, a Messi nazwał go bohaterem. „Dibu, brak słów, zasługiwałeś na to, bestio!” – napisał później na Instagramie.
Na przykład kiedy do piłki podchodził Yerry Mina, Emi cały czas do niego mówił. Przy pustym stadionie i ciszy to dało niesamowity efekt. „Jesteś zdenerwowany, co? Widzę to przecież. Piłka leży trochę za daleko, jest za daleko. Znam cię bardzo dobrze. Wiem, gdzie strzelisz. Patrz, jak cię zjem, bracie, jest po tobie” – wygadywał w kółko, a Mina mu odpowiadał. Jeszcze kiedy biegł do piłki, słyszał „zjem cię”, po czym Martinez wyczuł jego uderzenie i obronił. Powtarzał to przy każdej jedenastce i mentalnie zniszczył Kolumbijczyków.
„Kiedy bramkarz wygaduje takie głupoty, musisz podnieść głowę i mu odpowiedzieć. Nie możesz się zamknąć, nie możesz się schować, bo jest po tobie” – uważa Carlos Valderrama. Po wszystkim jeszcze sławny piosenkarz Maluma nazwał Martineza „seksistą” za gesty celebracji po obronionych jednostkach. A były one jednoznaczne.
To jedno z ważniejszych wydarzeń całego Copa America, ale też pokaz trash-talku na skalę jakiej dawno nie widzieliśmy na takim poziomie. Zwykle wszystko przykrywa dźwięk pełnego stadionu, kamery tego nie wyłapują albo odkręcają po kilku dniach, natomiast tutaj wszystko było podane telewidzowi jak na tacy. Już teraz mówią, że Dibu Martinez ma przygotowany katalog tekstów na Neymara, aby wyprowadzić go z równowagi. Tak buduje się przewagę. Messi wykrzyczał po karnych „tańczcie sobie teraz”, Paredes rzucił do rywala „widzimy się w finale, grubasie”, a Martinez zapoczątkował cały ten splot zdarzeń.
Karne można wypracować do perfekcji, powtarzalnie 10 razy uderzyć w okienko bramki, ale najważniejsze to utrzymać nerwy na wodzy, kiedy przytrafia się niespotykane. Tak jak z Chiellinim czy Martinezem. To moment, kiedy wszystko może cię zaskoczyć, emocjonalny rollercoaster, mieszanka nastrojów i spięcia, gdy wstrzymujesz oddech, a kolega zaczyna brać rozbieg. Na końcu wygrywają ci, którzy potrafią zbudować przewagę mentalną. Niezależnie od metod. Nawet jeśli jest to obrażający Emiliano Martinez, to jedynie element gry. Ale jak widać – zwycięski.