Paweł Mogielnicki: Piłkarze piszą do nas głównie wtedy, gdy szukają roboty (WYWIAD)

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Pawe-Mogielnicki.png

Kiedyś myślałem, że taka sielanka długo nie potrwa. Że ktoś zrobi konkurencyjny portal, który będzie lepszy i w ten sposób odbiorą nam użytkowników. Na razie niczego takiego nie widzę. Nie mamy takiej konkurencji i jest nam z tym dobrze – opowiada Paweł Mogielnicki, twórca legendarnego portalu 90minut.pl.

Czujesz dreszczyk przed powrotem Ekstraklasy?

Oczywiście, że nie. To smutne, ale nasza liga z każdym rokiem staje się słabsza. Spójrz na to okienko. Dawno nie widziałem takiego exodusu. Wyjechało tylu czołowych zawodników, a jednocześnie nikt ich nie zastąpił. Okej, kupować można do końca miesiąca, ale nie spodziewam się szału. Rozstrzał pomiędzy tymi, co wyjechali a przyjechali, jest przygnębiający.

Może trzeba się do tego przyzwyczaić? Duże ligi zjadają małe i już tego nie odwrócimy.

No dobra, ale gdyby nasze kluby były lepiej zarządzane, to może byśmy byli na poziomie przykładowej ligi czeskiej i grali w pucharach? To wynika z zarządzania. Nasza liga jest na ósmym miejscu w Europie pod względem wysokości kosztów praw telewizyjnych. Liga chorwacka czy czeska są w tym rankingu za nami. Ale piłkarsko to przecież inna półka. To, jak Chorwacja wychowuje piłkarzy i za ile ich sprzedaje, jest dla nas poziomem niedoścignionym.

Podoba ci się reforma z 18 zespołami w Ekstraklasie?

Pisałem o tym już dawno na Twitterze. Jeszcze wtedy, gdy prezes Zbigniew Boniek upierał się przy 37 kolejkach i podziale punktów. Cieszę się, że dzisiaj promuje inne rozwiązanie. Ludzie mówią: ale nie mamy tylu dobrych drużyn. Ale to przecież nie chodzi o to, żeby teraz robić selekcję dobrych i niedobrych. Gdyby tak było, to w Hiszpanii grałoby 100 drużyn w La Liga, a w Luksemburgu jedna. Równie dobrze w Polsce możemy zrobić ligę z czterema drużynami i niech się kiszą w swoim sosie. Głównym kryterium powinna być liczba meczów. 37 gier było przesadą, ale 34 w naszych warunkach jest w sam raz. Dla mnie to jest absurd, jak ktoś mówi, że nie mamy 18 drużyn na poziomie Ekstraklasy. No jak nie mamy? Wejdzie jakaś Stal Mielec albo Podbeskidzie. Mają stadiony, będą jeździć i kopać piłkę. Oni przyjadą i zagrają, zapewniam.

Ważni ludzie polskiej piłki dzwonią po rady do Mogiela?

Rzadko.

Ale sam byłem świadkiem, jak dzwonił do ciebie Zbigniew Boniek wypytać o kilka rzeczy.

Pyta czasami, ale głównie o rzeczy statystyczne. Przykładowo zadzwonił kiedyś z pytaniem, czy Polska ma szansę pod koniec eliminacji Euro na awans z 3. miejsca, to było bodajże dwie kolejki przed końcem. Różnie wtedy mogło się to ułożyć. Była szansa, że spadniemy na 3. miejsce i co wtedy? Takie sytuacje się zdarzają. Ale bez przesady.

Co jest dziś najtrudniejsze w prowadzeniu 90minut?

Najtrudniejsze jest znalezienie ludzi, którzy się na tym znają. Zwykle polegaliśmy na osobach w wieku licealnym albo studenckim. Szukamy od 16-latków do ludzi przed trzydziestką, chociaż zdarzali się też starsi. Kiedyś dało się jeszcze znaleźć osoby, które interesowały się piłką, chciały pracować i miały ponadprzeciętną wiedzę, większą niż zwykły kibic. Teraz jest dużo trudniej. Serwis istnieje prawie 20 lat, jedno pokolenie praktycznie przeszło i widzę, że ta zmiana idzie na gorsze. Jest tragicznie.

fot.-Chojniczanka-Chojnice-1024x697.png

Młodzi nie chcą pracować?

Główny problem polega na tym, że ci ludzie nie potrafią pisać po polsku. Ja już nawet nie chcę sprawdzać, czy oni znają się na piłce, bo ma to w tej chwili dla mnie drugorzędne znaczenie. Nie wiem, czy społeczeństwo nam głupieje, czy te osoby, które kiedyś były zainteresowane, dzisiaj mają ciekawsze możliwości. Może tak być. Ale to nie tylko problem naszej strony. Przecież w dziennikarstwie też coraz mniej jest jakościowych osób, bo wolą inne branże.

Ile osób pracuje dziś przy stronie?

Powiedzmy, że 15. Może ciut więcej. Takich stałych osób mam kilka, reszta jest rotacyjna. Ludzie szukają u nas pracy tymczasowej, na kilka miesięcy, rok albo półtora. Potem odchodzą, bo kończą studia, albo mają inne wyzwania.

Lubisz wspominać stare czasy Internetu? Wtedy, kiedy powstawało 90minut. Mam wrażenie, że wtedy każdy chciał tworzyć, a nie tylko myśleć, jak łatwo zarobić.

Wtedy przede wszystkim Internet był traktowany jako źródło informacji. Jako małolat byłem oszołomiony. Kurde, wcześniej nie mieliśmy takich możliwości. Tych rzeczy o piłce do czytania było niewiele. A nagle w sieci miałeś kontakt z ludźmi z całego świata. Mogłeś poznać gościa z Holandii, który miał fioła na punkcie statystyk. To byli tacy wariaci jak ja. Wkręciłem się w to jeszcze bardziej.

Pamiętasz pierwsze polskie strony o piłce?

Wertowałem Internet od mniej więcej 1995 roku. Moje liceum na Nowolipiu było objęte programem „Internet dla szkół”. Z polskich stron pamiętam tylko te klubowe: o Legii, Widzewie, Śląsku i Stomilu. Co ciekawe, robili je ludzie spoza Polski. U nas Internet dopiero raczkował, nawet ten dzwoniony był trudno dostępny. Przełomem dla mnie było znalezienie strony Rsssf.com. Spiknęli się tam ludzie z całego świata i zaczęli tworzyć statystyki. Ja już wtedy miałem swoją bazę danych w domu, napisałem ją w 1993 roku w języku Turbo Pascal. Miałem tam wyniki meczów i składy. Napisałem do Karela Stokkermansa, że chciałbym się swoimi zbiorami podzielić. I tak dołączyli do siebie moją prywatną stronę mogiel.net. Pamiętam, że w 2000 roku chciał ją kupić Tomasz Jażdzyński, wówczas szef Interii. Nie chciałem się tego pozbywać. Strona zresztą do dziś jest w sieci, nic tam się nie dzieje, ale uznałem, że nie będę jej kasował, bo to jakaś historia Internetu. Jeśli ktoś mówi, że 90minut jest toporne, to zachęcam do odwiedzenia tamtego adresu. To jest Internet, jakiego dzisiaj już nie ma. Strona robiona metodami jaskiniowca.

Pawe-Mogielnicki-2-1024x729.png

Pracowałeś gdzieś kiedyś poza 90minut?

Na etat nigdy. Miałem jakieś umowy o dzieło, ale nie powiem, żebym pracował gdzieś na stałe w innym miejscu. W 2000 roku poznałem Maćka Kusinę i stwierdziliśmy, że robimy poważny portal ze statystykami. Rok zajęło nam przygotowanie wszystkiego. W ogóle nie byliśmy gotowi na start. W pewnym momencie już tak byłem tym zmęczony, że powiedziałem: startujemy 1 stycznia 2003 roku, bo jak dalej będziemy to przekładać, to nigdy tego nie odpalimy. I potem już poszło. Nie musiałem szukać innych opcji.

Dziennikarstwo cię nie kręciło?

Współpracowałem sześć lat z „Naszą Legią”. Wiązało się to z tym, że Robert Piątek tworzył wtedy informator piłkarski. Ja to kupowałem. Wiosną w 1997 roku zacząłem czytać, a tam wszystko skopiowane z mojej strony, bez podania źródła. Uznałem, że napiszę do nich. Nie dla wyrzucenia pretensji, tylko po to, żeby upomnieć się o podanie źródła. Robert powiedział „faktycznie, sorry, może w ramach przeprosin chciałbyś u nas popracować? Akurat powiększamy dział”. Przyszedłem i od razu dostałem do napisania sylwetkę Vicenzy, rywala Legii. Siedziałem nad tym chyba tydzień, wszystko chciałem zrobić na tip-top. Oczywiście Internet dawał mi przewagę, bo mogłem zebrać ciekawostki, których inni nie mieli. Tekst tak się spodobał Wiesławowi Gilerowi, że powiedział: „słuchaj, jedziemy do Vicenzy, autokar dla całej redakcji, jedziesz z nami”. A to był mój trzeci dzień w redakcji! Pierwszy raz pojechałem za granicę. Strasznie mi się to podobało, ale dziennikarstwa nie czułem.

Kiedy na stronie pierwszy raz pojawiły się pieniądze?

W 2005 roku pierwszy raz pomyślałem, że nie jest źle. Przez pierwsze dwa lata robiliśmy to całkowicie hobbystycznie. Nie było dużych kosztów, serwer stał na Uniwersytecie Warszawskim. Zaskoczeniem było dla mnie to, że ciągle nam rosło, strasznie dużo ludzi zaczęło odwiedzać stronę. Odezwała się do nas agencja reklamowa i dzięki niej byliśmy w stanie płacić ludziom niewielkie pieniądze. Zatrudniliśmy sześć osób. Były to umowy na niskie kwoty, ale były. Potem ten rynek reklamowy rósł w takim tempie, że z każdym rokiem było tylko lepiej. Mieliśmy większe możliwości. Wtedy już na sto procent wiedziałem, że można z tego żyć i jeszcze zatrudniać ludzi.

Był jeden konkretny moment, kiedy zorientowałeś się, że że twoja praca ma aż tak duże znaczenie dla kibiców?

Robiłem to dla siebie, mnie to sprawiało przyjemność. Gdyby nie Internet, robiłbym te tabelki dalej, tylko dla swojej satysfakcji. Ale skoro technologia się rozwinęła, to dlaczego miałbym się nie dzielić z tym światem? Nie było jednego momentu, w którym zauważyłem, że ludzie nas doceniają. To po prostu rosło. Nagle zaczęły nas dostrzegać media - już nie było, że statystyki skądś tam, tylko że z 90minut. Sam zresztą też współpracowałem wtedy z mediami, miałem luźny związek z Przeglądem Sportowym, gdy naczelnym był Roman Kołtoń.

Co tam robiłeś?

Był pomysł, żebym z Maćkiem Kusiną stworzył portal dla Przeglądu. Roman Kołtoń miał pomysł, żeby gazeta mocniej weszła do Internetu. Nie wypaliło, bo wiadomo, jak to jest w korporacjach. 15 osób musi coś zatwierdzić i nagle pomysł staje w miejscu. Ale miałem kontakt z dziennikarzami. Dostarczaliśmy im różne opracowania. Mam z tego czasu dużo kontaktów. Dzisiaj zdarza się, że jakiś dziennikarz pisze do mnie „słuchaj, potrzebuję zestawienia z 10 ostatnich lat odnośnie czegoś tam”. Daję mu to w 5 minut, bo mam to w bazie, a dla niego to pewnie robota na 2 albo 3 godziny. Nie chcę za to pieniędzy, ani żadnych creditsów.

Kiedyś mówiłeś, że 14 godzin dziennie siedzisz nad stroną. Zmieniło się coś?

Teraz może trochę mniej. Z wiekiem czujesz, że szybciej się męczysz. Ale jeśli przychodzi styczeń i luty, albo lato, to trzeba śledzić dzień w dzień. Są zgrupowania drużyn, sparingi, transfery, przymiarki, testy. W te dni zdarza się, że trzeba posiedzieć z 12 godzin. Potem, jak sezon rusza, to jest już lżej.

Zimą pewnie najwięcej czasu zajmuje wam ustalenie sylwetek tych wszystkich przebierańców, którzy przychodzą do Polski.

Tym akurat zajmuje się Maciek Kusina. Dużo jest piłkarzy, którzy przyjadą do nas, zagrają jeden mecz, a my potem musimy przez całą karierę uzupełniać profil takiego gościa. Bo chcemy żeby sylwetki były kompletne. Jest to absurdalne: kibic czasem nawet nie wie, że ktoś taki grał w Polsce, a my potem cały czas sprawdzamy i uzupełniamy jak zmienia kolejne kluby. On jest u nas dożywotnio w bazie. Z drugiej strony jest dziś łatwiej niż 15 lat temu, wystarczy umieć poruszać się w Internecie. To nie te czasy, że jak chciałeś statystyki z egzotycznych lig, to musiałeś dochodzić do PDF-ów gazet i na podstawie relacji tydzień po tygodniu sprawdzać, czy facet był w składzie na mecz.

Pawe-Mogielnicki-3-1024x730.png

Media społecznościowe zmieniły strony?

My aż tak bardzo w to nie poszliśmy. Ale na pewno jest nam łatwiej kontaktować się z zawodnikami. Praktycznie każdego można dziś znaleźć na Facebooku, a praktyka pokazuje, że chętnie odpisują i pomagają w uzupełnianiu danych. Skrócił się kontakt z piłkarzem. Ale to też ma złą stronę, bo piszą do nas często ludzie, żeby usunąć ich ze składu w sparingu, bo są na zwolnieniu lekarskim i pobierają jakieś świadczenia. I jak się to wyda, że jeden z drugim grali w meczu, to nie dość, że stracą świadczenia, to jeszcze będą mieli sprawę karną. To są bezczelne wiadomości. Gość pisze mi, że nie grał, skoro ja wiem, że grał. Po prostu chce wyłudzić świadczenia i jeszcze nas w to wmieszać. My jesteśmy od dokumentowania. Nie będziemy fałszować danych. Oczywiście czasem nieświadomie możemy coś źle podać, bo często dane fałszują same kluby.

Dalej popularne jest utajnianie zawodników będących na testach?

Zdarza się, ale w dzisiejszych czasach nie trzeba dużego trudu, żeby przynajmniej część piłkarzy ustalić. Są social media, zawsze ktoś kogoś zna. Mamy znajomych w innych klubach, innych miastach. Ja mogę nie znać zawodnika z drugiej ligi, ale mam w redakcji tyle osób, że zawsze ktoś kogoś ustali. Klubom nie jest na rękę, że odkrywamy testowanych piłkarzy. Dla mnie to jest dziwne: ktoś się boi, żeby konkurencyjny klub się nie dowiedział i nie zaproponował gościowi lepszych pieniędzy. Myślenie typu: „Damy mu dwa razy mniej, może nikt się nie dowie, że go testujemy”. To jest właśnie dziadostwo naszych klubów.

Coraz słabsza liga wpływa jakoś na odsłony strony?

Nie widzę tego. Od paru lat ani nam nie rośnie, ani nam nie spada. Dużo odwiedzin mają strony dotyczące III ligi i niższych. Poniekąd mamy na nie monopol. Mało kto w ogóle o tym pisze. Te informacje są u nas hitowe, a nie to, że Kamil Grosicki ma nowy klub, bo o tym możesz przeczytać w stu innych miejscach.

Z czym jeszcze piszą do was piłkarze?

Głównie to piszą wtedy, gdy szukają roboty. Piszą: „słuchajcie, jakbyście chcieli, to możecie wrzucić newsa, że rozwiązałem kontrakt z klubem X”. Czyli typowe ogłoszenie o pracę pt. Jan Kowalski szuka roboty. Z tym najczęściej piszą do nas piłkarze.

Jest jedno pytanie, które najczęściej słyszysz odnośnie strony? Takie, które cię irytuje.

Czy chciałbym ją sprzedać. Zgłaszają się potencjalni kupcy, ale nikt nie ma konkretnego pomysłu, jak ugryźć temat. Po prostu głównie wygląda to tak, że oczekują, że sprzedam stronę i dalej będą ją robił. Nie interesuje mnie to w ogóle. Jeżeli jest jakaś oferta, to się spotkam i pogadam. Ale od razu mówię na dzień dobry, że moim zdaniem nic z tego nie będzie.

Była jedna oferta, nad którą poważnie się zastanawiałeś?

Nie, żadnej. Były dwie albo trzy, gdzie w ogóle usłyszałem kwotę. Ale nie było takiej, żebym miał ból głowy.

O nowy layout i aplikację mobilną już nie pytają?

Pytają. Aplikację wypadałoby zrobić, no ale co ci mam powiedzieć? Na pewno moglibyśmy wtedy zwiększyć przychody, nie oszukujmy się. Wymagałoby to trochę roboty, ale w tej chwili nie zaprzątam sobie tym głowy. Serwis jest trochę nadbudówką na nadbudówce. I tak od 18 lat. Żeby to zmienić, to trzeba byłoby to na nowo napisać, a to tak duży serwis, że zajęłoby to kilka miesięcy roboty kilku ludzi.

Nie czujesz oddechu konkurencji.

To mnie trochę dziwi szczerze mówiąc. Kiedyś myślałem, że taka sielanka długo nie potrwa. Że ktoś zrobi konkurencyjny portal, który będzie lepszy i w ten sposób odbiorą nam użytkowników. Na razie niczego takiego nie widzę. Nie mamy takiej konkurencji i jest nam z tym dobrze.

Ale orderu za promowanie polskiej piłki dalej nie masz.

Nie mam i nie zabiegam.

Zaskoczyła cię ta akcja na Twitterze?

Zaskoczyło mnie to, że tak dużo ludzi ją poparło. Dostałem na czterdziestkę od PZPN-u koszulkę ze swoim nazwiskiem i list z podziękowaniami. Ale bądźmy poważni, o żaden order zabiegać nie będę. Sprawa pożyła dwa dni na Twitterze i tyle. Ale jest to bardzo miłe. Robimy to tyle lat i ciągle jest na to zapotrzebowanie. Nie czuję się z tego powodu jakiś wyjątkowy, ale dobrze jest słyszeć głosy ludzi z branży, że trzymamy jakość. Skoro mówią, że 90minut jest ważną częścią polskiej piłki, to pewnie tak jest.

Rozmawiał Paweł Grabowski (Canal+)

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.