Sukces można osiągnąć w pojedynkę? Tak, ale w parze jest zdecydowanie raźniej. Dlatego postanowiliśmy przyjrzeć się naszym ulubionym duetom raper-producent. Na początek okres po 2000 roku, ale spokojnie, klasyka też będzie.
Zwykle na pierwszej linii jest raper - i to właśnie on zgarnia największy poklask. Dzieje się tak nawet wtedy, kiedy swój sukces zawdzięcza w dużej mierze producentowi. Nie bez przyczyny mówi się, że niektóre beaty zostały wręcz stworzone pod czyjeś flow.
Dlatego podczas kolejnych dni w domu wybraliśmy osiem właśnie takich duetów. Większość z tego, co wyszło spod ich rąk, przeszło już do kanonu.
Madvillain
Jedna z najlepszych hip-hopowych płyt ever. Madvillainy jako jedna z niewielu pozycji z rapowego podziemia doczekała się doskonałych recenzji nawet wśród krytyków, którzy na co dzień z rapem nie mają raczej zbyt wiele wspólnego. Zresztą, co ciekawe, z początku większą estymą cieszyła się chyba nawet wśród fanów alternatywy.
Większość beatów z wydawnictwa Madlib stworzył w... pokoju hotelowym podczas wycieczki do Brazylii. Producent korzystał z jazzu, soulu, muzyki hinduskiej czy właśnie brazylijskiej. A skąd, w wolnym tłumaczeniu, Wściekły czarny charakter? Taki tytuł wskazywał na kilka aspektów krążka: komiksowość (paralelne światy tworzone zarówno przez Madliba, jak i Dooma, a także samo ich spotkanie – to kolizja dwóch superbohaterów o różnych mocach) i pozorną tylko prostolinijność. Pod pierzynką nawijek Dooma znajdują się bowiem bardzo złożone gry słowne, a gdyby włączyć w to analizę rymów i środków stylistycznych, to nie starczyłoby nam miejsca, żeby wszystko opisać. Po prostu posłuchajcie.
Dr. Dre i Eminem
Ta współpraca zaowocowała jedną z najbardziej spektakularnych karier w historii hip-hopu. Wiecie, który kawałek stał się owocem pierwszego w historii spotkania Dre i Eminema w studiu? Ponadczasowe My Name Is, które znalazło się finalnie na projekcie The Slim Shady LP, gdzie producentem wykonawczym był oczywiście Dre. Później było już tylko lepiej – The Marshall Mathers LP to już większość produkcji Kalifornijczyka (The Real Slim Shady czy Bitch Please II), 3 na The Eminem Show, 8 na Encore i 18 z 20 na owianym złą sławą Relapse. Dre nie byłby sobą, gdyby nie pojawił się także na innych projektach Marshalla – Devil’s Night i D12 World. Podczas gdy Em miał swoje wzloty i upadki jako raper, Dre utrzymywał swoje produkcje na najwyższym poziomie, czego dowodem jest choćby Relapse – do beatów na pewno nie można się tam przyczepić.
W czasach, kiedy na amerykańskiej scenie na hasło biały raper reagowano ksywką Vanilla Ice'a, współprace międzyrasowe spotykało się nieczęsto. Dre postanowił jednak postawić wszystkie karty na chłopaka z Detroit, podejmując spore ryzyko - jedno z najważniejszych w swojej karierze. It was you who believed in me when everyone was tellin' you / Don't sign me, everyone at the fuckin' label, let's tell the truth! / You risked your career for me, I know it as well as you / Nobody wanted to fuck with the white boy – nawijał Em w I Need a Doctor. Dzięki Eminemowi Dre faktycznie przeżył drugą młodość. Ten duet to samonapędzający się mechanizm, którego nie można było zatrzymać.
Drake i Noah '40' Shebib
Gdyby zastanowić się nad fenomenem Drake’a, to na myśl od razu nasuną się konstatacje o jego chłodnej kalkulacji, dobrym wykorzystywaniu trendów muzycznych i upopowieniu rapu. Drake to jednak nie tylko Aubrey Graham. Drake to też jego tekściarze i PR-owcy, a przede wszystkim – jego wieloletni producent 40. Choć początkowo motorem napędowym kariery Kanadyjczyka był Boi-1da, który wyprodukował zresztą jeden z najważniejszych singli w karierze Drake’a (Best I Ever Had), to już od czasu Comeback Season z 2007 roku 40 zaczął odciskać swoje producenckie piętno na wydawnictwach Drake’a, a co za tym idzie – na samym Drake’u.
Od So Far Gone po Scorpion Noah 40 przewijał się przez każdy projekt Drake’a, de facto kształtując jego brzmienie (na większości był też producentem wykonawczym). Downtempo i ambient to główne cechy charakterystyczne styli Shebiba, choć niejednokrotnie pokazał, że dobierając do swojej ekipy innych producentów (choćby Murda Beatza, Nineteen85 czy Hit-Boy'a), potrafi dopisać do swojego stylu epitet eklektyczny. 40 bez Drake’a na pewno by sobie poradził, ale w drugą stronę mogłoby być już ciężko. Ta dwójka przypomina nierozerwalny pakt, który działa bez zarzutów od samego początku ich współpracy.
MadGibbs
Madlib ma dar do wiązania się w duety z konkretnymi raperami. Wspomniany wcześniej w artykule Madvillain był doskonałym projektem, a Madlib w połączeniu z Freddie Gibbsem? Było zaskoczenie. Oto ugruntowany już na scenie producent spotyka się z bezkompromisowym człowiekiem ulicy, który jeszcze w okolicachpremiery ich pierwszego wspólnego albumu sprzedawał crack. Ich historia rozpoczęła się od EP-ki Thuggin’ z 2011 roku, a przerodziła się przede wszystkim w dwa doskonałe albumy – Piñata i Bandana.
Oba projekty są świadectwem zderzenia dwóch światów – elastycznego producenta o eksperymentatorskim zacięciu i opanowanej do perfekcji sztuce samplingu, a także agresywnego draba, który moment stania się konformistą i pisania poprawnych politycznie tekstów utożsamia z końcem swojej kariery. I coś w tym jest, kiedy słyszymy na przykład wersy o dźgnięciu białego Jezusa mieczem na surowym beacie Madliba, który sampluje z coveru Love Theme from The Godfather i disco hitu z lat 80. grupy Starshine. To w końcu świetne połączenie beatmakerskiej wyobraźni Madliba i topornej, ulicznej nawijki Gibbsa, co razem owocuje niezwykle wciągającymi i angażującymi projektami.
Jay Z i No I.D.
Dyskografia Jaya Z, jak w przypadku większości artystów, miała swoje wzloty i upadki. Gdyby jednak prześledzić najlepsze albumy Hovy po 2000 roku, to nietrudno będzie znaleźć jedną część wspólną: pracował nad nimi także No I.D. To producent, który uwielbia angażować się w projekty z polotem; albumy często konceptualne i mówiące o czymś (pracował m.in. z Logicem, Vincem Staplesem czy Commonem).
Historia jego i Jaya zaczęła się na The Blueprint 2, ich szlaki przecinały się też na American Gangster, The Blueprint 3 i Watch The Throne, ale najlepszym momentem było zdecydowanie 4:44. To album, którym Jay postanowił powrócić na rapową scenę, a po nie do końca udanym Magna Carta… Holy Grail, na który zatrudnił masę najwyższej klasy producentów (Timbaland, Pharrell, Mike Dean, Boi-1da), zdecydował się na woltę. 4:44 to bowiem płyta stricte poświęcona współpracy Jay’a z No I.D., która przerodziła się w niezwykle elegancki i estetyczny krążek, co wymagało korzystania z równie eleganckich sampli (Love's in Need of Love Today Stevie'ego Wondera, Someday We'll All Be Free Donny Hathaway czy Four Women i Baltimore Niny Simone). Klasa.
Kendrick Lamar i Sounwave
Co prawda piszemy o duetach, ale w tym przypadku musimy przywołać osobę trzecią. Będzie nią Anthony „Top Dawg” Tiffith, któremy udało się stworzyć jedną z najbardziej charakterystycznych, spójnych i ciekawych wytwórni muzycznych w Stanach. Jego geniusz polega przede wszystkim na doborze artystów do swojej stajni: oprócz Schoolboya Q, Jay Rocka, SZA, Ab-Soula i Isaiah Rashada, są tam też Kendrick Lamar i Sounwave. Producent zajął się Kendrickiem w zasadzie od samego początku – poczynając od hitowego A.D.H.D. czy No Make-up, przez doskonałe Bitch Don’t Kill My Vibe po zaangażowane, funkowe King Kunta. Dowodem na jakość ich współpracy niech będą dwie nagrody Grammy, które Sounwave zgarnął u boku Lamara za Alright i Damn. If you can’t sit with Kendrick in the studio and understand where he’s coming from, it’s probably not gonna work out – mówił producent w jednym z wywiadów. On z Lamarem potrafi się dogadać bez słów, a wszystko dzięki temu, że panowie współpracują od czasu pierwszych mixtape'ów rapera.
O wspomnianej wcześniej elastyczności Sounwave'a może też świadczyć lista artystów, z którymi do tej pory współpracował. Oprócz stajni TDE, w której i tak style poszczególnych wykonawców różnią się od siebie na różnych płaszczyznach, Sounwave pracował chociażby nad Lover Taylor Swift, soundtrackiem do Króla Lwa Beyoncé czy Masseduction St. Vincent i Gone Now Bleachers.
21 Savage i Metro Boomin
Prześledzenie kariery 21 Savage’a na przestrzeni lat musi zakończyć się konstatacją: gość się zmienił. Gangi, przemoc, śmierć brata – wszystko to doprowadziło go w pewnym momencie do punktu, w którym jedyną drogą ucieczki stało się podjęcie kariery rapera. Na szczęście na jego drodze pojawił się w pewnym momencie Metro Boomin. I wyciągnął z niego wszystkie cechy, które sprawiły że Savage stał się wielką gwiazdą. Ich ścieżki przecięły się już w 2015 roku na EP-ce Slaughter King, jednak to 2016 rok przyniósł ich pierwszą pełnoprawną kolaborację, która na dobre rozpoczęła craze na rapera. Savage Mode to swoisty testament z życia 21 Savage’a – album, z którego sączy się agresja, niepohamowana chęć zemsty, przemoc i ból. Te wszystkie emocje zostały ujęte w linijkach, których prostota, obrazowość i bezkompromisowość pozwalają powiedzieć, że ten typ sobie nie żartuje i przyczepić mu metkę autentyczności. Krwawe opowiastki są na Savage Mode perfekcyjnie podbijane przez surową, trapową produkcję Metro Boomina.
Przygoda tej dwójki nie skończyła się na Savage Mode. Metro wyprodukował też 9 z 14 numerów na Issa Album, wespół z Offsetem stworzyli też horrorowe Without Warning, a sequel Savage Mode podobno jest w drodze.
Playboi Carti i Pi’erre Bourne
Było sporo o samplingu, więc warto zwrócić też uwagę na drugą stronę beatmakerskiego fachu – produkcji własnej od początku do końca. Czyli tego, w czym specjalizuje się Pi’erre Bourne. Jego droga do zostania go-to producentem Playboi’a Cartiego to efekt networkingu i odrobiny przypadku. Wszystko zaczęło się od przeprowadzki do Atlanty, gdzie Bourne poznał DJ-a Burn One, zaczął pracę w Epic Records i rozkręcił pierwsze współprace z Young Nudym i Trippiem Reddem. Okazało się, że paczka beatów wysłana do K$upreme’a finalnie wylądowała w rękach Cartiego, który wykorzystał jeden z beatów do wokeuplikethis* i zaprosił na feat Lil Uzi Verta. To właśnie ten moment oznaczał początek współpracy Pi’erre’a i Cartiego – 6 numerów na debiutanckim Playboi Carti i prawie wszystkie na Die Lit to beaty raczkującego jeszcze wówczas producenta.
Carti i Bourne od początku stworzyli chemię, dzięki której zarówno pierwszy mixtape rapera, jak i jego debiutancka płyta, doczekały się doskonałych recenzji i doprowadzenia Cartiego do statusu jednego z najbardziej perspektywicznych newcomerów. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie rytmiczne, przepełnione basowymi melodiami produkcje. Zarzuty odnośnie niezbyt zawoalowanego tekściarstwa rapera stawały się nieważne w perspektywie błyskawicznie wpadających w ucho beatów i nowatorstwa Cartiego w dziedzinach flow i ad-libów.