Roberto de Zerbi skoczył na głęboką wodę, przejmując Brighton w miesiącu, gdy w kalendarzu jak byk stały Liverpool, Tottenham, Chelsea i Manchester City. Nie dostał jednak drużyny w rozsypce, bo ta doskonale zna swoją wartość. Może i w sobotę przegrała z Tottenhamem (0:1), ale znowu pokazała odwagę i rozmach, a to zapowiada fascynujące rzeczy, które dopiero wydarzą się na The Amex.
Lubi mówić o sobie, że jest trenerem z dziesiątką na plecach. Doskonale pamięta, czego nienawidził jako piłkarz, więc po latach stara się tego nie powtarzać. Piłka ma być zawsze przy ziemi. Ma wyciskać na maksa kreatywność graczy i dawać radość fanom, bo to oni składają się na cały ten biznes. De Zerbi w Brighton nie ma zamiaru robić kroków w tył. Dostał po Grahamie Potterze znakomite narzędzie, wsiadł do rozpędzonego pociągu i jedzie dalej. Dziewiąte miejsce z poprzedniego sezonu to żaden sufit. Plan jest taki, by pięknie grać, a następnie w ciągu czterech lat kontraktu zaatakować europejskie puchary.
Ma szczęście włoski trener, bo trafia do klubu, który jest jak szklarnia. Tutaj rozkwitają talenty, a właściciel Tony Bloom trzem z sześciu zatrudnionym szkoleniowcom dał co najmniej trzy sezony na uformowanie ekipy po swojemu. Zwykle jest tak, że gdy trener przychodzi do nowego miejsca pracy, zastaje spaloną ziemię. Często musi dźwigać drużynę z mentalnych dołów, ale to zdecydowanie nie jest przypadek Brighton. W sobotnim meczu z Tottenhamem gospodarze mieli 59 procent posiadania piłki. Stworzyli 14 sytuacji, a ich pomysłowość i to, jak w moment potrafią zdynamizować akcje, potwierdza ogromny potencjał.
De Zerbi mówił po meczu, że jego piłkarze zagrali fantastycznie. Że jeśli dalej będą robić swoje, gole w końcu wpadną. To było inny starcie niż te z Liverpoolem, gdy na dzień dobry zremisował 3:3. Antonio Conte cztery razy mierzył się z De Zerbim w Serie A i wykręcił w tych meczach 10 punktów. Doskonale wiedział, jakie środki zastosować. Zagrał pragmatycznie, znowu skupił się na defensywie i znowu wygrał. Do ostatniego momentu zwlekał z ustawieniem 3-5-2, na które ostatni raz od pierwszych minut zdecydował się w styczniu 2022 roku, gdy Tottenham wygrał z Leicester (3:2). Środek pola wzmocnił pomijany ostatnio Yves Bissoum i trzeba przyznać, że swoje zadanie spełnił. Królem drugiej linii był oczywiście Pierre-Emile Höjbjerg, ale reprezentant Mali niewiele mu ustępował.
Brighton tym razem nie mógł liczyć na kapitalne uderzenia Leo Trossarda, bo tego skutecznie wyłączył z gry Cristiano Romero. Danny Welbeck pracował za dwóch, ale, gdy w końcu dostał prezent od obrońców Spurs, nie umiał z niego skorzystać. De Zerbi przez całe spotkanie żył razem ze swoimi piłkarzami: gwizdał, kucał, tupał nogami albo po prostu skakał jak postać z kreskówki. Czasem też łapał się za głowę, gdy Alexis Mac Allister na bardzo duży ryzyku rozgrywał piłkę z Robertem Sanchezem, choć ani razu nie popełnił w tym błędu. Brighton nie dostał dziś nagrody za odważną grę, ale widać, że ma piłkarzy o dużych umiejętnościach i sporym potencjale wzrostu. Nieustannie czuć też napór ludzi drugiego szeregu jak Kaoru Mitoma, który wnosi ożywczą energię i który z czasem powinien częściej dostawać szansę gry.
Mówił ostatnio De Zerbi na przykładzie Pervisa Estupiniana, że dopiero teraz widzi jak dużym talentem dysponują niektórzy piłkarze Brighton. — We Włoszech często dyskutujemy o tym jak wprowadzać młodych graczy, ale przecież nie ma żadnych wielkich recept. Trzeba po prostu zaryzykować i takiemu graczowi dać szansę — powiedział były trener Sassuolo. To dlatego z czasem coraz więcej powinniśmy widzieć na boisku Billy’ego Gilmoura i Leviego Colwilla. Być może wyskoczy też któryś z 17 wypożyczonych graczy, którym De Zerbi ma się dokładnie przyjrzeć i na nowo zweryfikować ich status. W tej studni można przebierać dowoli. Brighton pod tym względem przypomina Sassuolo, które w ciagu trzech lat kadencji De Zerbiego sprzedało piłkarzy za 150 mln euro.
Gdy w 2016 roku obejmował tam pracę, drużyna sezon wcześniej miała zaledwie 43 procent posiadania piłki. Za De Zerbiego w ciągu dwunastu miesięcy skoczyła do 54 procent, rok później było to już 58, a w ostatnim sezonie aż 61. Tylko Antonio Conte i jego Inter w całej lidze mogli popisać się wyższym współczynnikiem. Pod względem metamorfozy w ostatnich latach podobnie wyglądała tylko Bolonia Sinisy Mihajlovicia, Crystal Pałace Patricka Vieiry i właśnie Brighton, gdy przejmował je Graham Potter — wszystkie trzy drużyny bardzo szybko przyswoiły otwarty styl gry.
De Zerbi po meczu z Tottenhamem był rozczarowany wynikiem, ale dalej widać w nim spokój: ma solidne podstawy, czas i wykonawców. Niewiele jest miejsc w topowych ligach, które oferują taki pakiet. Przed nim teraz dwa łatwiejsze spotkania z Brentford i Nottingham. Lekcja od Antonio Conte z pewnością dostarczyła mu odpowiednią liczbę informacji. To była jedna z tych klęsk, które rozwijają. De Zerbi uwielbia skoki na głęboką wodę, bo tylko one pokazują jak dużo dzieli go jeszcze od najlepszych.