Przez długie lata z filmem i piłką nożną było trochę jak z zakochaną parą nastolatków, którzy chcieli się do siebie zbliżyć, może nawet dotknąć, poeksperymentować, ale ciągle ograniczała ich nieśmiałość. Większość prób fabularyzowania futbolu zazwyczaj kończyła się klapą. Widz wyczuwał w tym fałsz, a szacunek na podwórku zyskiwało niewielu: Paragon, Olek Grom i Tsubasa Ozora. Dlatego warto zadać sobie jedno, bardzo ważne pytanie: czy piłka to w ogóle atrakcyjny temat dla kina?
Gdybyśmy chodzili jeszcze do podstawówki, na szkolnym korytarzu powiedzielibyśmy: kto nie lubi bądź nie szanuje twórczości Paolo Sorrentino, ten lamus. Ale niewielu jest takich. Przynajmniej nie wśród wrażliwych na filmowe piękno czytelników newonce.sport.
Pochodzący z Neapolu reżyser to mistrz gatunku, wspaniały esteta obrazka, który z pojedynczego kadru jest w stanie stworzyć plastyczne arcydzieło. Mało kto jednak pamięta, że pełnometrażowy debiut Sorrentino – „L’uomo in piu”, nagrodzony zresztą na festiwalu w Wenecji, to jedna z najlepiej zekranizowanych historii piłkarskich. Główny bohater tego filmu, Antonio Pisapia, był postacią inspirowaną życiorysem legendy Romy – Agostino Di Bartolomei, człowieka o introwertycznej naturze, który w 1994 roku popełnił samobójstwo, strzelając do siebie z pistoletu w miasteczku Castellabate.
Ale w scenie z tego filmu, którą zobaczycie za chwilę, na pierwszy plan wysuwa się jednak inna postać. To charyzmatyczny trener, grany przez Nello Mascię, także inspirowany osobą, którą Sorrentino przeniósł na ekran wprost z dziecięcych lat fascynacji futbolem. Miał to być osobisty hołd reżysera dla legendarnego w Neapolu szkoleniowca Bruno „Petisso” Pesaoli, który pod Wezuwiuszem pracował trzykrotnie, wprowadzając ten klub do Serie A, zdobywając z nim Puchar Włoch i awansując do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. Zresztą Pesaola na tyle pokochał Neapol, że zamieszkał w nim po przejściu na emeryturę, gdzie w towarzystwie espresso i paczki Malboro, uwielbiał dyskutować o piłce.
Dla urodzonego w Neapolu laureata Oscara, futbol zawsze był bardzo ważną częścią życia i czuć to wyraźnie w jego twórczości. W zasadzie w każdym jego filmie jesteśmy w stanie dostrzec choćby mały element, zaczerpnięty ze świata piłki nożnej. Sam Sorrentino w wywiadzie dla magazynu „Variety” przyznał, że gdyby nie Diego Maradona, prawdopodobnie dzisiaj byłby martwy. Kiedy miał 16 lat, jego rodzice wyjechali do domku letniskowego w górach, a młody Paolo, który zazwyczaj jeździł z nimi, akurat tamtego dnia miał inne plany. – Powiedziałem ojcu, że wolałbym pojechać do Empoli, gdzie Napoli grało swój mecz w pamiętnym sezonie mistrzowskim. Tata zawsze powtarzał, że jestem na taki wyjazd za młody, ale tym razem – nie wiedzieć czemu – zgodził się. Zostałem więc w domu, a oni wyruszyli w podróż. Następnego dnia, wczesnym rankiem, zadzwonił w naszym mieszkaniu domofon. Dozorca budynku kazał mi zejść na dół. We łzach obwieścił mi, że moi rodzice zmarli w nocy. W naszym domku letniskowym nastąpił wyciek gazu. To dzięki Maradonie mogę dziś jeszcze być na świecie – wyjawił reżyser, który często przywołuje postać Argentyńczyka w swojej twórczości. W „Młodym papieżu” kardynał Voiello na pytanie dlaczego spoliczkował dziennikarza, odpowiada: „Nie mogłem zareagować inaczej, skoro ten facet napisał, że Maradona znów ćpa. Nie wymienia się imienia Pana nadaremno!”. Z kolei w „Młodości” widzimy już boskiego Diego jako ludzką karykaturę – otyłego, ledwo poruszającego się o własnych siłach człowieka, z czapką z daszkiem i tatuażem Marksa na plecach.
– Maradona to dziś jedna z moich inspiracji i największych obsesji – powiedział Sorrentino tuż po otrzymaniu Oscara za film „Wielkie Piękno”.
TEN GOŚĆ ZROBI FILM O MNIE
Ludzi z podobną obsesją jest jednak więcej. Pomimo wizerunku ćpuna, alkoholika i marnego trenera, Diego Armando Maradona wciąż jest jedną z najbardziej ikonicznych postaci ze świata piłki, jakie goszczą na dużym ekranie. O nikim innym nie powstało tyle produkcji. Żadne inne nazwisko nie przyciąga twórców tak mocno jak Argentyńczyk. Widzieliśmy go u Sorrentino, u Emira Kusturicy, ostatnio nawet na Netflixie w serialu o klubie z meksykańskiej Sinaloi, ale przede wszystkim – w jednym z najlepszych dokumentów piłkarskich ostatnich lat – u Asifa Kapadii.
– Miałem to szczęście, że Maradona był wielkim fanem dokumentu o Sennie, który wcześniej zrealizowaliśmy. Z kolei kiedy moi producenci rozmawiali z nim o możliwej współpracy, odbierałem akurat Oscara za film „Amy” i Diego zrobił zdjęcie telewizora, wrzucił na swoje social media i podpisał – „Ten gość zrobi teraz film o mnie” – w ten sposób Kapadia wyjaśniał na łamach „Vice” jak udało mu się namówić Diego do współpracy przy dokumencie, który najgłębiej dotykał jego lepszych i gorszych momentów barwnego życiorysu. Praca nad filmem trwała ponad 3 lata, Kapadia spotkał się z Argentyńczykiem w tym czasie pięciokrotnie, przegadali kilka godzin, a na koniec usłyszał od Maradony, że może opowiedzieć tę historię wedle własnego uznania.
– Kiedy patrzyłem na jego grę i zachowanie na boisku, to swoim charakterem bardzo mi przypominał Luisa Suareza. To taki typ piłkarza, którego uwielbiasz, jeśli jest z tobą w drużynie, ale kiedy gra przeciwko – to go nienawidzisz. Natomiast poza boiskiem był jak Ronaldinho. Czerpał z życia garściami – podkreślał reżyser, który mimo przychylnych recenzji, nie doczekał się oscarowej nominacji za film o Diego.
TSUBASOPODOBNI
Trzeba jednak podkreślić, że piłkarskie produkcje na dużych festiwalach filmowych w ostatnich latach to już nie incydenty, a zjawisko dość powszechne. Dwa lata temu w Cannes swoją premierę miał znakomity dokument „Nossa Chape” o brazylijskiej drużynie Chapecoense, która podczas podróży samolotem na finałowy mecz Copa Sudamericana, rozbiła się nieopodal Medellin. Na prestiżowym festiwalu Tribeca w Nowym Jorku swoją premierę miał film o Juventusie, a w Polsce, na Warszawskim Festiwalu Filmowym mogliśmy oglądać m.in. produkcje o reprezentacji Islandii wyjeżdżającej na pierwsze Euro w historii, o genialnym Hristo Stoiczkowie i jego kompanach z kadry Bułgarii na amerykańskim mundialu w 1994 roku czy w końcu najlepszy dokument jaki do tej pory powstał o arbitrach piłkarskich, a więc „Zabić sędziego”, przedstawiający ich pracę podczas Euro 2008, ze znakomitą, epizodyczną rolą dziennikarza newonce.sport – Piotra Żelaznego.
Trend jest jednak bardzo klarowany. Chcesz zrobić dobry film piłkarski? Nie idź w fabułę. Opowiedz tę historię dokumentalnie. Ostatnie lata to fala nowych tytułów, uchylających coraz szerzej drzwi do piłkarskiej szatni ze świetnymi produkcjami o Manchesterze City („All or Nothing”) i FC Barcelonie („Matchday”) na czele. Dostajemy w nich prawdziwe emocje i ekskluzywny dostęp do świata gwiazd futbolu, który na co dzień jest dla nas niedostępny.
Natomiast każda z ostatnich prób fabularyzowania piłki nożnej na ogół kończyła się fiaskiem. „Pele. Narodziny legendy”, „Wspólne pasje” czy nawet trylogia „Gol!”, opowiadająca o przygodach Santiago Muneza, to tytuły, które nie miały szans ani na czerwony dywan, ani na uznanie w branży, a i młodszy widz, nie był skory, żeby się nimi zachwycić.
Parafrazując Marylę Rodowicz, można powiedzieć, że dziś piłkarskich bohaterów fabularnych już nie ma. Nikt bowiem nie oddziałuje na wyobraźnię tak mocno, jak choćby słynny Paragon z filmu Stanisława Jędyki „Do przerwy 0:1” czy Tsubasa Ozora z japońskiego anime „Kapitan Jastrząb”, który dla pokolenia millenialsów jest postacią absolutnie kultową i to na nim wychowało się wiele gwiazd futbolu. Tacy zawodnicy jak: James Rodriguez, Alexis Sanchez, Fernando Torres czy Andre-Pierre Gignac otwarcie przyznają, że ich miłość do piłki zaczęła się właśnie od oglądania przygód kapitana Nankatsu. Co więcej, wpływ tej bajki był tak ogromny, że pewne problemy z tym związane zaczął dostrzegać nawet Japoński Związek Piłki Nożnej, gdzie zauważono, że każdy młody zawodnik chce grać na pozycji klasycznej 10 i głównie tacy zawodnicy robią karierę poza Japonią.
– Kiedyś najlepszym naszym piłkarzem był Hidetoshi Nakata. Później pojawił się Shunsuke Nakamura. W kolejnych latach: Shinji Kagawa, Keisuke Honda czy Makoto Hasebe. Każdy z nich to pomocnik. Nawet nasz najlepszy obrońca, Maya Yoshida przez długi czas grał w drugiej linii. Teraz spójrz na młode pokolenie, a tam: Takefusa Kubo, Takumi Minamino, Shoya Nakajima czy Daichi Kamada. Przecież każdy z nich to profil Tsubasy! Wszyscy są do siebie bardzo podobni. A klasycznej dziewiątki jak nie było, tak nie ma – dzielił się swoimi przemyśleniami w jednym z wywiadów twórca komiksu o przygodach Nankatsu, rysownik – Yoichi Takahashi. Na pytanie kim się inspirował, tworząc postać Tsubasy Ozory, odpowiedział że byłą gwiazdą Napoli i reprezentacji Argentyny – Diego Armando Maradoną.
Więcej o filmach i serialach, które warto jak najszybciej nadrobić przeczytacie tutaj.