Piłkarz nie z tej ziemi. Skąd się wzięła niepolska technika Piotra Zielińskiego

Zobacz również:Z NOGĄ W GŁOWIE. Jerzy Brzęczek – jedyny naprawdę niekochany w reprezentacji
Pilka nozna. Liga Narodow. Holandia - Polska. 04.09.2020
AMSTERDAM 04.09.2020

Piłkarskim odpowiednikiem filmowego klasyku „polskim chłopakom brakuje luzu” jest: „Polak nigdy nie będzie grał jak Brazylijczyk”. Powtarzano tak pokoleniom piłkarzy, którzy słyszeli, że muszą nadrabiać szybkością, siłą, walecznością, bieganiem czy mądrością taktyczną. Aż okazało się, że wirtuoza jak z Copacabany da się także wychować obok domu jednorodzinnego w Ząbkowicach Śląskich.

Nie trzeba być fanem komedii „Chłopaki nie płaczą”, by znać wywód Michała Milowicza o luzie, którego brakuje polskim gangsterom w porównaniu do ich amerykańskich kolegów. Kiedy opowiada o ruszaniu się jak wóz z węglem, przypominaniu żelbetonowych kloców i o potrzebie wprowadzenia do polskich miast odrobiny polotu i finezji, nie wiadomo, czy dalej opowiada o gangsterach, czy już o szkolonych w Polsce piłkarzach. Przez całe pokolenia powtarzano, że polski piłkarz nigdy nie będzie miał techniki południowca. Nie będzie dryblował jak on. Pieścił piłki stopami. Puszczał jej między nogami rywali. Przyjmował kierunkowo, tak, jakby była przykleiła mu się do stopy. Obojętnie której. Bo przecież Brazylijczykowi czy Hiszpanowi nie robi to różnicy.

Polak, jeśli bardzo się postarał, mógł mu dorównać pracowitością, bieganiem, siłą czy mądrością taktyczną. Mógł z nim nawet wygrać i okazać się lepszym piłkarzem. Ale nigdy nie grając w tak lekki, sunący ponad murawą, sposób. Nawet gdy doczekaliśmy się pokolenia, którego przedstawiciele nie są technicznie surowi, a niektórzy wręcz zaawansowani, nadal zwykle technika nie jest ich wybijającą się cechą. Nawet w przypadku Roberta Lewandowskiego, który aktualnie potrafi już zrobić z piłką przy nodze wszystko i można śmiało uznawać go za wirtuoza, używa się zwykle zdehumanizowanych określeń typu „robot” czy „maszyna”. Ale polski futbol też doczekał się „południowca”. Jest nim Piotr Zieliński.

BRAZYLIJSKI DOLNY ŚLĄSK

Na liście zawodników, którzy w minionym sezonie lig europejskich założyli rywalom najwięcej siatek, pomocnik Napoli zajął piąte miejsce. Trochę poniżej Neymara, Kyliana Mbappe czy Jadona Sancho. To statystyka niewiele mówiąca o wkładzie dla drużyny, bo przecież przepuszczenie piłki między nogami rywala to zwykle nieznaczący epizod w meczu, ale wiele mówiąca o zaawansowaniu technicznym piłkarza. Bo, aby wykonać to upokarzające rywala zagranie, trzeba nie tylko grać w piłkę, ale i się nią bawić. To, że Zieliński nie ma żadnych południowych genów, nie wychowywał się na plażach Rio De Janeiro czy boiskach Barcelony, lecz w ogrodzie przy domu jednorodzinnym w Ząbkowicach Śląskich, jest dowodem na fałszywość tezy o genetycznych źródłach technicznego zaawansowania. Szerokość geograficzna nie ma tu znaczenia. Na Dolnym Śląsku też można wychować wirtuoza futbolu.

— Nigdy bym nie powiedział, że Polak nie może mieć techniki południowca, nie podpisałbym się pod tym i absolutnie się z tym nie zgadzam — mówi Paweł Karmelita, asystent Martina Seveli w Zagłębiu Lubin. Jest mu o tyle łatwiej wypowiedzieć takie zdanie, że prowadził młodego Zielińskiego w akademii Zagłębia. — Jego przykład pokazuje, że można być Polakiem i grać w taki sposób w piłkę. Gra w wymagającym zespole, w trudnej lidze, jest oceniany przez osoby, które wielu dobrych techników widziały, a wciąż się na tym tle wyróżnia. Wierzę, że my też możemy wychowywać piłkarzy grających w ten sposób — podkreśla 43-letni trener.

Reprezentacja Polski
Piotr Kucza/400mm

PIŁKARZ OBUNOŻNY

Wielokrotnie widzi się sytuację, w której podczas wykonywania rzutu rożnego zawodnik biegnie z jednego narożnika do drugiego, by najpierw dograć piłkę dochodzącą, a później odchodzącą od bramki. Ewentualnie, jeśli trenerowi zależy, by grać wrzutki tylko dokręcane lub wyłącznie odkręcane od linii końcowej, wykonawcy zmieniają się zależnie od strony, z której akurat trzeba kopnąć. Zieliński nie musi zmieniać sposobu dogrania albo wymieniać się z innym piłkarzem. Jeśli jest potrzeba wykonania rzutu rożnego prawą nogą, robi to. Jeśli trzeba dorzucić lewą, nie ma z tym żadnego problemu. Co ciekawe, było tak też już w czasach, gdy był nastolatkiem.

— Pamiętam, że na mistrzostwach Polski makroregionów na poziomie U-15, dośrodkowywał z obu stron i z obu nóg, a wszyscy cierpliwie czekali, aż przebiegnie do drugiego narożnika. Można było z tego wysnuć wniosek, że w całym województwie nie było zawodnika, który lepiej od niego dorzucałby zarówno prawą, jak i lewą nogą — wspomina Bartosz Olędzki, skaut Chelsea.

BEZ WYMÓWEK

Paweł Zieliński, starszy brat piłkarza, grający w Miedzi Legnica, opowiadał niedawno w Foottrucku, jak podczas jednego z turniejów młodzieżowych 10-letni Piotr podbiegł do mamy, by spytać, którą nogą ma wykonać rzut karny. Mama podała jedyną słuszną odpowiedź: „którą ci wygodniej”. Więc strzelił. Ale większość 10-latków na podwórku nigdy nie ma dylematu, którą nogą kopnąć. Nad wszystkimi polskimi boiskami, gdy piłka szybowała gdzieś z dala od bramki, dało się zwykle słyszeć hasło: „sorry, z lewej”. Tak, jakby miało to wyjaśniać każde nieudane zagranie. U Zielińskiego nie wyjaśniało.

— Była lekka różnica między jego nogami, ale od najmłodszych lat pracował, żeby prawa i lewa były równie mocne. Dziś różnice są minimalne — mówi Tomasz Bożyczko, trener reprezentanta Polski z czasów Zagłębia. Nie polegają jednak na tym, że jedna jest lepsza, a druga gorsza. Sam piłkarz twierdzi, że lewą strzela silniej, a prawą bardziej precyzyjnie.

PIŁKARSKI DOM

Praca nad techniką od najmłodszych lat to coś, co w tej historii wydaje się kluczowe. Zieliński nie miał południowych genów, ale miał otoczenie, które pchało go do ćwiczeń nad techniką. Czasem w bardzo bezpośredni sposób, jak wtedy, gdy ojciec dawał mu drobne na lody dopiero po wykonaniu kilkudziesięciu, a później kilkuset żonglerek, a czasem w pośredni, poprzez szukanie sobie miejsca w świecie, w którym zawsze był najmniejszy, najsłabszy i najmłodszy.

W domu miał trenera piłki nożnej, czyli tatę oraz dwóch przyszłych piłkarzy, czyli starszych braci. Tomasz, starszy od Piotra o dziewięć lat, uzbierał ponad 30 meczów na zapleczu ekstraklasy w barwach Miedzi Legnica i MKS-u Kluczbork. Paweł, starszy o cztery lata, ponad sto razy grał w najwyższej lidze w barwach Miedzi i Śląska Wrocław. Ojciec, trenując dziesięciolatków w Orle Ząbkowice Śląskie, zabierał często najmłodszego syna na treningi oraz mecze, w których brał udział, grając na karcie zawodniczej brata.

ZAWSZE WŚRÓD STARSZYCH

— Poznałem go w Miejskiej Górce na konsultacji rocznika 1992, na której był z dwa lata starszymi zawodnikami. Przed oczami mam zdjęcie z tamtego zgrupowania, na którym jest zdecydowanie najmniejszy ze wszystkich – wspomina Karmelita. Co jednak warte podkreślenia, Zielińskiego nigdy nie spotkało częste w przypadku mniejszych i późno dojrzewających zawodników wykluczenie z powodu kiepskich warunków fizycznych.

— Wszyscy byli świadomi jego potencjału Piotra i wiedzieli, że rywalizacja z rówieśnikami nie byłaby dla niego żadnym bodźcem rozwojowym. Potrzebna mu była konkurencja większych i silniejszych. Bardziej kreowała jego zmysł do gry. Zmuszała do ciągłego kombinowania na boisku i pokazywania potencjału. Gdy patrzy się dziś na jego grę, jego dryblingi, wszystkie rzeczy, które robi, są sprytne. W optymalnym momencie zmienia kierunek, tempo, zatrzymuje się. Otoczenie, w którym się wychował, na pewno na to wpłynęło. Skoro zawsze miał wokół siebie większych, szybszych, silniejszych, musiał znaleźć swój sposób, by się między nimi odnaleźć. Wykształcił w ten sposób inne postrzeganie przestrzeni i został zmuszony do tego, by uwidocznić predyspozycje i — nie boję się powiedzieć — talent — zachwyca się Karmelita.

RODZINNY WPŁYW

Kiedy trenerów Zagłębia zagaduje się o współpracę z młodym Zielińskim, używają sformułowania: „udało się go nie zepsuć”. Trudno znaleźć kogokolwiek, kto twierdziłby, że nauczył pomocnika Napoli techniki. — Odkąd pierwszy raz go zobaczyłem, już miał świetną technikę. Trzeba się z tym urodzić. Wiemy, że ma sportowe geny. Tata i bracia grają w piłkę. Podpatrywał ich jako najmłodszy i dążył, by przynajmniej im dorównać, a udało mu się ich przegonić — opowiada Bożyczko, u którego techniczne zapędy Zielińskiego nie były tępione.

— W tym wieku, w którym u nas był, nie można mu było zabronić bawienia się piłką. Zwłaszcza że jego sztuczki często były z korzyścią dla drużyny. Miał smykałkę do gry, a wraz z doświadczeniem całkowicie wyzbywał się efekciarstwa. Do tego w młodym wieku wyjechał do Włoch, gdzie rozwinięto w nim umiejętność współpracy z drużyną — podkreśla. Również Karmelita uważa, że tylko rodzina może sobie przypisywać zasługi za bajeczną technikę Zielińskiego. — Styl Piotrka to mieszanka naturalnych predyspozycji z tym, co wypracował z pierwszymi trenerami – dwoma starszymi braćmi i tatą. Te rodzinne rywalizacje były jego pierwszymi krokami, które rozpoczął bardzo wcześnie. Trzeba mieć dużo szczęścia, by wychować się w domu, w którym są trener piłki nożnej i dwaj piłkarze. Nie mam zielonego pojęcia, czy Piotrek bez tego podłoża rodzinnego byłby takim samym piłkarzem — zaznacza Karmelita.

ZNANA PEREŁKA

Kiedy rozmawia się ze skautami młodzieżowymi, którzy już wtedy pracowali w zawodzie, łatwo usłyszeć, że do znalezienia Zielińskiego wcale nie trzeba było być skautem. Wystarczyło tylko przez kilka minut oglądać mecz, w którym uczestniczył, by dostrzec jego bijący po oczach talent. — Od początku był na Dolnym Śląsku postrzegany jako perełka. Później dowiedziałem się, że także w innych częściach Polski już wtedy o nim wiedzieli. Gdy go spotkałem w Zagłębiu, zdecydowanie wybijał się ponad resztę chłopaków — mówi asystent trenera lubinian.

Czynnikiem, który dodatkowo przyspieszał rozwój reprezentanta Polski, były częste zagraniczne wyjazdy. Już gdy miał dziewięć lat, brat załatwił mu dwutygodniowe testy w Sparcie Praga. Po szkole podstawowej chciał go do siebie ściągnąć Bayer Leverkusen, w którego barwach grał w turnieju młodzieżowym, zwracając też uwagę Liverpoolu, Feyenoordu Rotterdam czy Heerenveen. Zachodnim klubom wpadł w oko jeszcze jako dziecko. Nic dziwnego, że pierwsze powołanie do reprezentacji Polski dostał już jako 14-latek, a zanim zaczął grać w seniorskiej drużynie, w młodzieżowych kadrach uzbierał ponad pięćdziesiąt występów.

TECHNIKA UŻYTKOWA

Olędzki ma trochę inne spojrzenie na to, czy do ocenienia potencjału Zielińskiego nie trzeba było skautów. — Zgadzam się, że był jednym z największych w tamtym czasie talentów w Polsce, tylko samo to jeszcze nic nie oznacza. Wielu piłkarzy — nawet bardzo utalentowanych w skali kraju — po kilku latach gra w III lidze albo w ogóle kończy z piłką. Zieliński miał predyspozycje, ale kluczowe było to, jak je wykorzystał — podkreśla skaut londyńczyków, który zauważa, że już wtedy reprezentant Polski potrafił używać umiejętności z korzyścią dla drużyny.

— Jego technika nie była typowo widowiskowa, taka, żeby pokazać się dziewczynom na trybunach, lecz polegała na prowadzeniu piłki w tłumie, w wąskich przestrzeniach i zagrywaniu obiema nogami. Miał bardzo dużą swobodę gry z piłką przy nodze. Biegł z nią tak szybko, jak bez piłki, co u nas jest rzadko spotykane. Łatwo przychodziło mu zmienianie kierunków, szybko rozwiązywał zadania na boisku. To nie było spektakularne, ale bardzo efektywne – ocenia.

ZASKOCZONE ZAGŁĘBIE

Nic więc dziwnego, że mistrzowie skautingu, za jakich przez lata było uznawane Udinese, zachwycili się potencjałem środkowego pomocnika wzorującego się na Zinedinie Zidanie. To klub z północy Włoch jako pierwszy przeszedł do konkretów. — Skaut Udinese odkrył go w jakimś młodzieżowym turnieju i był nim zauroczony. Gino Pozzo, właściciel klubu, który wiedział, że mam związki z Polską, zadzwonił do mnie i poprosił o porozmawianie z zawodnikiem i z jego klubem, żeby dowiedzieć się, jakie są szanse na jego pozyskanie — mówi Patrick Mork, szwedzki agent, mający polską żonę i dobrze orientujący się w tutejszym rynku.

— Przed rozmową z Zagłębiem Udinese powiedziało mi, że może na Zielińskiego przeznaczyć maksymalnie 500 tysięcy euro. Jak to w negocjacjach, zaczęliśmy jednak niżej. Powiedziałem w Lubinie, że Udinese może zaoferować sto tysięcy. Reakcja dyrektora sportowego mnie zaskoczyła. Spytał, czy naprawdę mogą za niego dostać aż tak dużo — wspomina były menedżer Zielińskiego. O ile w Zagłębiu wiedzieli, że mają perełkę, o tyle nie zdawali sobie sprawy ze skali talentu. Ani nie byli przyzwyczajeni do tego, że ktoś chciał oferować za 15-latków pięciocyfrowe kwoty w euro. — W efekcie to Udinese było zaskoczone, że dostało taki talent tak tanio. A Zagłębie tak się cieszyło, że nawet nie wpisało sobie procentu od następnego transferu — mówi Mork. Biorąc pod uwagę, że po pięciu latach Udinese sprzedało go Napoli za 16 milionów euro, Miedziowych ominęła w ten sposób spora sumka.

NIEPOLSKA TECHNIKA

Kiedy agent odbierał telefon od Pozzo, jeszcze nie znał Zielińskiego i był zaskoczony, że znany klub chce wydać takie pieniądze za juniora z Polski. Jednak gdy zobaczył, o kim mowa, błyskawicznie zmienił zdanie. - Miał niesamowitą technikę, wyróżniał się, jego sposób gry był zupełnie inny niż pozostałych polskich juniorów — mówi Szwed. Zdanie, że ma technikę południowca, mu się jednak nie podoba.

— Ma bardzo dobrą technikę, ale tego można się nauczyć w różnych miejscach świata. Jari Litmanen jest Finem, a znakomicie operował piłką. Nie trzeba być Brazylijczykiem, by doskonale to opanować — zaznacza. Co ciekawe jednak historia z Lubina w pewnym sensie powtórzyła się w Udine. Wprawdzie klub z Friuli solidnie na nim zarobił, jednak ludzie tam pracujący mają do dziś poczucie niedosytu, że nie zrobił tam większej kariery. — Trenerzy pierwszej drużyny nie dali mu odpowiednio dużo czasu, skupiając się na doraźnych potrzebach — dzielił się przemyśleniami skaut Andrea Carnevale w rozmowie z “The Athletic”.

ZABAWA NA PODWÓRKU MARADONY

Najważniejszy morał z historii o technice Zielińskiego to jednak to, że mówienie o genach, uwarunkowaniach kulturowych, szerokości geograficznej czy wpływie słońca to tylko wymówki. Trzecie miejsce pod względem zanotowanych asyst w Serie A, drugie, jeśli chodzi o kreowanie sytuacji zakończonych bramkami to dowody, że Zieliński stał się w minionym sezonie w Napoli piłkarzem efektywnym, z którego umiejętności zespół ma wiele pożytku. Ale z naszej perspektywy najbardziej nietypowa jest jednak ta czysto ciekawostkowa klasyfikacja założonych siatek. Najczęściej zabawiający się w ten sposób z rywalami zawodnik Serie A na co dzień gra na stadionie im. Diego Armando Maradony. I jest Polakiem.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.