Piłkarze wystarczająco dobrzy. Polacy w czołowych klubach Ekstraklasy

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Lech Poznań
Marcin Bulanda/Pressfocus

Filip Bednarek i Radosław Murawski grają w Lechu Poznań, bo nie podbili innych krajów. Jednak właśnie na takich zawodnikach, często uznawanych za przegranych, czołowe kluby mogą budować stabilizację.

Każdy klub inwestujący w akademię, wprowadzający młodzież do pierwszej drużyny i próbujący milionami z transferów dopompować budżet, mówi o potrzebie budowania historii sukcesu. Międzynarodowej marki, która robi za powszechnie rozpoznawalny certyfikat jakości i sprawia, że hasło “wychowanek Dinama Zagrzeb” skautom kojarzy się tak, jak innym ludziom “niemiecki samochód”, “francuski kucharz” albo “brazylijska modelka”. Wymaga to nie tylko inkasowania za piłkarzy sporych pieniędzy, ale jeszcze tego, by ci zawodnicy odnosili później sukcesy. Zadanie jest złożone, więc karkołomne. Pewnie dlatego mało komu w Polsce udaje się zbudować jakąś powtarzalność w wypuszczaniu w świat piłkarzy, którzy później nie toną.

Jeśli ktoś ma taką historię, to Lech Poznań. W wielkopolskim klubie, widząc zdolnego juniora, w każdej chwili mogą się odwołać do tego, jak wypada na tle różnych ich wcześniejszych wychowanków w analogicznym okresie. Kibice, którzy oglądali w ostatniej dekadzie aż piętnastu piłkarzy wartych potem milion euro lub więcej, też mają już jakieś punkty odniesienia. Ten zdolny środkowy pomocnik to bardziej Jakub Moder, Karol Linetty czy Rafał Murawski? Napastnik przypomina Dawida Kownackiego, Artjomsa Rudnevsa, Łukasza Teodorczyka czy może samego Roberta Lewandowskiego? Boczny obrońca idący do Bundesligi poradzi sobie jak Robert Gumny, czy jest ryzyko, że raczej jak Tymoteusz Puchacz? Niemal każdy rocznik ma tam swojego poprzednika, do którego dokonań musi dorosnąć. Jakub Kamiński ścigał się z dokonaniami Kamila Jóźwiaka, jak teraz Michał Skóraś próbuje doskoczyć do poprzeczki zawieszonej przez Kamińskiego.

Na tym tle skład Lecha Poznań, który wyszedł na trzecie grupowe starcie w Lidze Konferencji Europy z Hapoelem Beer Szewa, wygląda niepokojąco ubogo. Nie widać tam piłkarzy, za których ktoś znów chciałby zapłacić ponad dziesięć milionów euro. Albo chociaż połowę z tej kwoty. Pewnie trzeba spod tych rozważań wyłączyć Skórasia, który jest na tyle młody i doszedł do na tyle dobrej formy, że jeszcze może ruszyć do najsilniejszych lig zagranicznych. Ale i on, jak na talent z akademii Lecha, wydaje się jakiś taki bardziej przyziemny. Nikt nie mówi o pokoleniowym talencie. Zanim przebił się do ekipy z Poznania, trafił pod strzechy, na wypożyczenia do I-ligowego Bruk-Betu Termaliki Nieciecza czy Rakowa Częstochowa, który był wówczas ekstraklasowym beniaminkiem. Młodszy o dwa lata Kamiński już przyniósł dziesięć milionów, już asystuje w Bundeslidze, już był czołową postacią w mistrzowskim sezonie. No i nie musiał ogrywać się na wypożyczeniu. Od razu po przejściu z juniorów do seniorów został członkiem pierwszej drużyny, z czasem coraz ważniejszym. Talent Skórasia nie objawił się tak gwałtownie.

NEGATYWNIE ZWERYFIKOWANI

A pozostali? Filip Bednarek ciągle słyszy, że nie jest wystarczająco dobry i że klub w najbliższym oknie transferowym znów ściągnie nowego bramkarza. O reprezentację ocierał się jeszcze tylko kontuzjowany Bartosz Salamon. Radosław Murawski spróbował pograć za granicą, ale wrócił do Ekstraklasy, by być solidnym ligowcem. W Filipie Marchwińskim kiedyś widziano kolejnego przedstawiciela akademii Lecha, który wyjedzie za miliony, ale z każdą rundą to mniej prawdopodobne. Wciąż mowa o 20-letnim piłkarzu, jeszcze o statusie młodzieżowca, ale biorąc pod uwagę, że w Ekstraklasie debiutował już cztery lata temu, coraz bliżej mu do miana niespełnionego talentu. Rezerwowi w czwartek Artur Sobiech i Alan Czerwiński to też przedstawiciele tego samego gatunku. Wprawdzie niemal sto meczów w Bundeslidze to jak na polskie warunki przyzwoity wynik, ale Sobiech nigdy nie zdołał udowodnić, że jest piłkarzem na poziom ligi niemieckiej. 29-letni Alan Czerwiński nie grał dotąd za granicą. A ścieżka, którą pójdzie Filip Szymczak, nie jest jeszcze znana. Ograł się na wypożyczeniu w GKS-ie Katowice, dostaje szanse, ma 20 lat. Być może jego talent eksploduje. Jeśli nie, będzie jak kiedyś Paweł Tomczyk. I na tym już koniec listy krajowych zawodników w kadrze Lecha. Jeden potencjalny kandydat do sprzedaży, a poza nim piłkarze, którzy byli za granicą i jej nie podbili albo nie byli i już pewnie nie będą.

murawskiglowne.jpg
Emin Menguarslan/Anadolu Agency via Getty Images

RZEMIEŚLNICY Z CZĘSTOCHOWY

Tak samo sytuacja wygląda w innych czołowych polskich klubach, Lech nie jest wyjątkiem. Jeśli Raków Częstochowa ma na kimś zarobić spore pieniądze, to na Bośniaku Vladanie Kovaceviciu, Hiszpanie Ivim Lopezie czy Chorwacie Franie Tudorze. Polacy, owszem, też tam są. Ale niezbliżający się do poziomu reprezentacyjnego. Taki był jeden, Kamil Piątkowski, ale wyjechał za spore pieniądze. Patryk Kun, Mateusz Wdowiak, ostatnio Bartosz Nowak i Fabian Piasecki to piłkarze, którzy nawet w skali polskiej ligi nie byli uznawani za gwiazdy. Wdowiak był w Cracovii tym, który gdy nastąpiła eksplozja talentu Bartosza Kapustki na Euro 2016, opowiadał w telewizjach o swoim sławniejszym koledze. Kun miał 22 lata, gdy pierwszy raz trafił do Ekstraklasy, a regularnie zaczął w niej grać dwa lata później. Nowak ma 29 lat i rozpoczął dopiero czwarty sezon w karierze na najwyższym poziomie w Polsce. A Piasecki przed chwilą przegrywał rywalizację w Śląsku Wrocław. To nie są albo jeszcze do niedawna nie były, gwiazdy ligi.

POGOŃ SOLIDNYCH LIGOWCÓW

Na tego typu piłkarzach zbudowała się w dużej mierze w ostatnich latach Pogoń Szczecin. Damian Dąbrowski zdradzał kiedyś większy potencjał, ale wyhamowały go kontuzje. Ma 30 lat i nigdy nie grał w żadnym zagranicznym klubie, a w reprezentacji uzbierał jeden występ. Rok starszy Kamil Drygas nie ma nawet debiutu. Rafał Kurzawa to nigdy nie był zawodnik poziomu międzynarodowego, nawet jeśli zaliczył asystę na mundialu. Jakub Bartkowski, Paweł Stolarski czy Mariusz Malec to też piłkarze o renomie maksymalnie krajowej. W szczytowych momentach wybijał się Michał Kucharczyk, który krajowych trofeów uzbierał więcej niż występów w reprezentacji. A coraz bardziej do kategorii lokalnej gwiazdki zaczyna pasować Sebastian Kowalczyk. Jasne, Pogoń, jak Lech, też miała w ostatnich latach wybijających się piłkarzy przeznaczonych na sprzedaż, jak Jakuba Piotrowskiego, Sebastiana Walukiewicza czy Kacpra Kozłowskiego, a dziś Mateusza Łęgowskiego. Ale to raczej nie byli ludzie, którzy w danym momencie nadawali ton drużynie. Do innej kategorii należy jedynie Kamil Grosicki, który do Ekstraklasy wrócił, bo chciał, a nie dlatego, że musiał.

SZYBKA ADAPTACJA

Ci starsi Polacy, którzy zostali w polskiej lidze, często są traktowani jako przegrani. Ci, którym coś w karierze nie wyszło. Albo zawodnicy zbyt ograniczeni, by zainteresował się nimi ktoś poważniejszy. To zwykle pewnie prawda. Jednocześnie jednak to zawodnicy, przez swoją rzadkość, niezwykle cenni i potrzebni, a często niedoceniani. Realia ekonomiczne są takie, że albo czołowe polskie kluby będą mieć takich Polaków, albo nie będą mieć żadnych. A wydaje się, że nawet Raków po różnych próbach wzmacniania zespołu zobaczył, że czasem lepiej wziąć średniego zawodnika, który szybko się zaadaptuje, niż wyróżniającego się, ale w zupełnie innym środowisku. Jeśli chce się ofensywnego pomocnika i napastnika, którzy z dnia na dzień zaczną rywalizować o podstawowy skład, łatwiej ich znaleźć w Zabrzu i Wrocławiu, niż Osijeku i Coimbrze.

Raków Częstochowa
Łukasz Sobala/Pressfocus

IDEALNY KRĘGOSŁUP

Jednocześnie ci piłkarze, odpowiednio obudowani przez zawodników zagranicznych z półki cenowej, na którą mogą sięgać polskie kluby, nie są na tyle słabi, by przeszkodzić w realizacji celów sportowych. Bednarek kolejny już raz okazuje się dla Lecha ważny w pucharach, Murawski też na pewno nie zaniża poziomu. Raków z Kunem, Wdowiakiem i Nowakiem był o krok od fazy grupowej.

Jasne, im wyżej kluby zachodzą, tym bardziej widać braki każdego z tych piłkarzy i weryfikację poziomu. Ale Lech, Raków, Pogoń czy Legia w pierwszym kroku potrzebują zawodników, którymi będą w stanie regularnie i powtarzalnie dominować w lidze. A właśnie takie Bednarki, Murawscy, Kowalczyki, Kuny, Wdowiaki i Slisze idealnie nadają się do budowania kręgosłupa drużyny.

Ryzyko, że lada moment ktoś z nich trafi na Zachód, jest mniejsze niż u 18-latka, którego talent bije po oczach. Ale że drastycznie obniżą poziom z rundy na rundę, bo będą chcieli wrócić w rodzinne strony, jak często dzieje się z obcokrajowcami, także. Posiadanie w składzie kilku takich bardziej doświadczonych Polaków daje nadzieję na codzienną stabilizację, tylko od święta (kilka, góra kilkanaście razy w roku) przeplataną występem w pucharach. Nawet jeśli poziom tam okaże się za wysoki, mając taki, kręgosłup łatwiej będzie do nich wrócić za rok.

SENSOWNY KIERUNEK

Tego lata już tak wiele mówiło się o nieudanym transferze Damiana Kądziora do Lecha, że nie ma większego sensu do niego wracać. Ale wydaje się, że właśnie tacy zawodnicy są bardzo sensownym kierunkiem dla czołowych polskich klubów. Może nie rewelacyjni, ale dający nadzieję, że zaaklimatyzują się szybko i przez parę lat będą powtarzalnie przewidywalni. Dlatego czasem warto pociągnąć w górę jakiegoś Macieja Domańskiego, Dawida Abramowicza czy innego Jakuba Łukowskiego. Kibice będą pewnie narzekać, że to nie ten poziom i że to nie zawodnicy na podbój Europy, ale jest bardzo duża szansa, że dość szybko staną się niezauważalnie pożyteczni. Polskie kluby narzekają wprawdzie, że nie ma w Ekstraklasie wewnętrznego rynku transferowego i kluby rzucają zaporowe kwoty, ale zwykle dotyczy to sreber rodowych każdego klubu. Tak, jeśli Lech spróbowałby wyrwać Lopeza z Rakowa, a Raków Ishaka z Lecha, to faktycznie nie ma wewnętrznego rynku. Ale Nowaka, Kuna, Piaseckiego czy Augustyniaka mogli mieć też inni, na różnych etapach ich karier. Tyle że zwykle nawet na nich wtedy nie spojrzeli, bo to “nie ten poziom”. Bednarkiem i Murawskim Ligi Mistrzów podbić się nie udało (może także dlatego, że pierwszego z nich uznawano za zbyt słabego i wystawiono jeszcze słabszego bramkarza?), ale na walkę o wyjście z grupy Ligi Konferencji Europy są już wystarczająco dobrzy.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.