Podsumowanie dekady: TOP 100 zagranicznych płyt 2010-2019

2.jpg

Musimy się wam przyznać - ze wszystkich czterech podsumowań dekady to chyba jest naszym ulubionym. Mnogość twarzy muzyki ostatnich 10 lat jest tak wielka, że przekopywaliśmy się przez wszystkie te krążki z gigantyczną frajdą.

Ale zanim sprawdzicie całą setkę, przypomnijcie sobie nasze inne podsumowania lat 2010-2019:

Przed nami jeszcze grudniowe zestawienie najlepszych polskich płyt, a tymczasem wjeżdżamy w edycję zagraniczną:

1
Miejsca 100-51
blueslide.jpg

100. J.Cole - Born Sinner

99. Forest Swords - Engravings

98. Carly Rae Jepsen - E.MO.TION

97. Rihanna - ANTI

96. A$AP Rocky - AT.LONG.LAST.ASAP

95. Nicolas Jaar - Space Is The Only Noise

94. Billie Eilish - WHEN WE ALL FALL ASLEEP, WHERE DO WE GO?

93. Childish Gambino - Because the Internet

92. Tyler, The Creator - Goblin

91. The Internet - Purple Naked Ladies

90. Kaytranada - 99.9%

89. slowthai - Nothing Great About Britain

88. Lil Wayne - Tha Carter V

87. Drake - Thank Me Later

86. Flatbush Zombies - Vacation In Hell

85. SOPHIE - Oil Of Every Pearl's Un-Insides

84. Kendrick Lamar - Section.80

83. John Talabot - fin

82. BadBadNotGood & Ghostface Killah - Sour Soul

81. Future - The Wizrd

80. A$AP Mob - Cozy Tapes vol. 1

79. Wiz Khalifa - Rolling Papers

78. Denzel Curry - Zuu

77. XXXTentacion - 17

76. Stormzy - Gang Signs and Prayer

75. Arca - Arca

74. Drake - If You're Reading This It's Too Late

73. Freddie Gibbs & Madlib - Bandana

72. Chief Keef - Finally Rich

71. The Roots - How I Got Over

70. Solange - A Seat At The Table

69. Mac DeMarco - Salad Days

68. Kanye West - The Life Of Pablo

67. Amnesia Scanner - Another Life

66. 21 Savage - I Am > I Was

65. J.I.D. - DiCaprio 2

64. Clams Casino - Instrumental Mixtape

63. Lil Peep - Come Over When You're Sober, part 1

62. Tame Impala - Lonerism

61. Arctic Monkeys - AM

60. Grimes - Art Angels

59. Playboi Carti - Die Lit

58. Jamie XX - In Colour

57. Rosalia - El Mar Querer

56. Jay Z - 4.44

55. Kendrick Lamar - DAMN

54. Beyoncé - Beyoncé

53. 21 Savage & Offset /&Metro Boomin - Without Warning

52. Chance The Rapper - Coloring Book

51. Mac Miller - Blue Slide Park

2
50. Beyoncé - Lemonade
Beyonce-Lemonade.jpg

Pozornie to jedynie spowiedź zdradzonej i wku*wionej dziewczyny, która wychodzi z domu, aby porozbijać samochody kijem baseballowym. Tylko i aż. Ale kiedy do produkcji dołączono obrazy czarnoskórych kobiet, każda popielata piosenka z Lemonade nabiera jaskrawych barw, a Beyoncé z wdziękiem umieszcza kwestie polityczne w kontekście osobistych wzlotów i upadków. To świadectwo kobiecej siły, to połączenie melancholijnych melodii z agresywnymi linijkami, to zjawiskowe współprace z Jackiem Whitem, Kendrickiem Lamarem, The Weekndem i Jamesem Blake. Wszyscy dokładają po cegiełce do tego przemyślanego projektu po to, by Beyoncé mogła stanąć na jego szczycie. I jest dynamitem, który wypowiada wojnę niewiernym mężczyznom, odpowiedzialnym głosem wszystkich kobiet i narratorką własnej historii, opowiedzianej w dwunastu odcinkach. Karina Lachmirowicz

3
49. JPEGMAFIA - Veteran
jpegmafia.png

To pozycja zdecydowanie nie dla każdego. Numery, które spodobałyby się większości i znalazły się na Veteranie moglibyśmy policzyć na palcach jednej ręki. Ale drugi album Peggy’ego najprawdopodobniej był tworzony z takim właśnie zamysłem – raper z Baltimore to obecnie chyba najjaśniej świecąca gwiazda eksperymentalnego rapu. A Veteran to jedna z najlepszych płyt tego podgatunku ever. Wielowarstwowe, niesztampowe beaty przeplatają się tu z bezpośredniością wersów i bezkompromisowością JPEG’a. Veteran jest czasem śmiertelnie poważny, czasem pastiszowy, a czasem zdaje się intencjonalnie irytować odbiorcę numerami podszytymi muzyczną ironią. To w końcu płyta, która od początku do końca trzyma w napięciu i nie pozwala na chwilę wytchnienia. Niełatwe wydawnictwo, będące wyznacznikiem dla dobrego eksperymentalnego, psychodelicznego rapu na poziomie. Kamil Szufladowicz

4
48. Death Grips - The Money Store
death.jpeg

Kluczem do odczytania propozycji Death Grips jest estetyka found footage, której przedstawiciele konstruują całość z znalezionych uprzednio, nieprzystających do siebie fragmentów innych dzieł. Money Store przypomina album złożony z znalezionych na śmietnisku odpadków. To muzyka radykalna, skrajnie brudna, odpychająca natężeniem hałasu, rozrywającymi uszy elektronicznymi i noise’owymi samplami oraz koszmarnymi tekstami niechlujnie rapującego Stefana Burnetta. Ale czy nie za podobną obskurność masy pokochały punk rocka? Pod Money Store mógłby podpisać się Harmony Korine – to ta sama trashowa wrażliwość artysty, który piękna doszukuje się pod pierzyną brudu i wymiocin. Jacek Sobczyński

5
47. Denzel Curry - Ta1300
denzel.jpg

Ta13oo stanowi niepodważalny dowód na to, że próżno szukać drugiego takiego muzycznego kameleona jak Denzel Curry. To agresywny gangster strzelający rymami i nieprzewidywalny, kompletny muzyk, który łączy wszystkie swoje stylówy w pełnokrwistą, trzyaktową sztukę pełną emocji. Curry, pierwszoplanowy aktor, znajdzie się na chaotycznej scenie, zabije czarny charakter i cały spektakl będzie należeć do niego. Ale nie zapominajmy o wyrazistych rolach drugoplanowych - w tym JPEGMAFII, GoldLinka, JID, Billie Eilish czy ZillaKamiego. To zdecydowanie najspójniejsza produkcja 2018 roku i najmroczniejsze oblicze rapera, który niespokojnie nawija i sentymentalnie śpiewa o takich tematach tabu, jak choroby psychiczne, przemoc, samobójstwo, czy uzależnienia. Trzynastotrackowy projekt to dotychczas najlepsze dzieło Denzela, którym wysoko postawił poprzeczkę swoim kolejnym produkcjom. Karina Lachmirowicz

6
46. A$AP Rocky - LIVE.LOVE.ASAP
asaprocky.jpg

Prawie każda wielka kariera muzyczna ma swój mit założycielski w postaci materiału, który nie tylko imponuje poziomem, ale również coś zmienia. Rzadko zdarza się jednak, by kamieniem węgielnym był zarazem pierwszy krążek, a w tym przypadku właśnie tak się stało. Wydany niezależnie mixtape był bez wątpienia wielopoziomowym zjawiskiem zmieniającym optykę – od kwestii wydawniczych (promocja wykorzystująca Tumblra i dobrze rozumianą viralowość), przez muzyczne (odważne i bezwarunkowe przeniesienie stylistyki Houston do Nowego Jorku), aż po twórcze (ogromna praca i inspiracja wykonawcza A$AP Yamsa, która dała Rocky'emu możliwość zostania motorem zmiany stylistycznej m.in. na odrealnionych, zwiewnie ociężałych bitach Clamsa Casino czy SpaceGhostPurrpa). To było, jest i będzie coś. Krzysiek Nowak

7
45. SchoolBoy Q - Oxymoron
schoolboy.jpg

W podsumowaniu dekady nie mogłoby zabraknąć jednego z naczelnych śmieszków amerykańskiej sceny. Wybierając jedną pozycję z całej dyskografii Schoolboy’a nie mogliśmy zdecydować się na inny tytuł. Oxymoron to płyta, która określiła jego styl i ugruntowała niezaprzeczalną dziś pozycję. Schoolboy z 2014 to gangsterski do szpiku kości i bezkompromisowy raper o twardej skórze. Podczas gdy na przestrzeni ostatnich pięciu lat Kendrick Lamar, Drake, J. Cole czy Young Thug znaleźli swoich następców copycatów, styl Schoolboya nadal pozostaje nie do podrobienia. Rozpoznalibyśmy go po jednej nutce, a nawet mniej wystarczyłoby nam przy jakimkolwiek numerze z Oxymoronu. To istna kopalnia hitów: Gangsta, Collard Greens, What They Want, Studio, Hell Of A Night, Break The Bank, Man Of The Year… wymienilibyśmy spokojnie jeszcze kilka tytułów, ale nie będziemy zanadto słodzić, bo to przecież płyta, która jest surowa i niegrzeczna. I najlepsza w jego dorobku. Kamil Szufladowicz

8
44. M.I.A. - Matangi
mia.jpg

Kiedy w połowie poprzedniej dekady M.I.A. pożeniła folklor Sri Lanki z zachodnimi rave’ami i rapem, nagrywając z Diplo Piracy Funds Terrorism, a następnie Arular i Kalę, rzeczywiście wszczęła popkulturową rewolucję. Wydawało się, że dobiegnie ona końca w 2010 roku, gdy album Maya z 2010 roku został doszczętnie rozjechany przez krytykę. Trzy lata później nastąpiło jednak odkucie jak u TDF-a za czasów Elliminati. Napędzany światowym przebojem Bad Girls longplay Matangi to ogień Pendżabu na londyńskim parkiecie, wiksiarska medytacja i hinduistyczne nabożeństwo na cześć rytmu. Nikt jak M.I.A.! Marek Fall

9
43. Earl Sweatshirt - Doris
doris.jpg

Gdy pojawia się 16-latek, który błyskotliwością i skillem kasuje dużo starszych kolegów po fachu, to oczywiście powinno się go tytułować złotym dzieckiem. Historia Earla Sweatshirta, członka Odd Future, oczywista jednak nie jest, co zresztą znalazło swoje ujście w Doris, debiucie, który pojawił się po trzech latach od mixtape'u Earl. Ten bezkompromisowy album, wypuszczony już po zesłaniu do szkoły dla trudnej młodzieży w Samoa, spełniał funkcję katharsis. Był ciemną, zagęszczoną i muzycznie pokazującą fucka mainstreamowi opowieścią o trudnej nastoletniości, dla której (przez wzgląd na talent autora, wiraże osobiste i wydarzenia medialne) trudno znaleźć punkt odniesienia. Ostatecznie wyszła z tego rzecz szokująca w treści i skrząca się błyskotliwością. Krzysiek Nowak

10
42. Daft Punk - Random Access Memories
daft.jpg

Po co samplować klasyków, skoro można zaprosić ich do wspólnych nagrań? Oczywiście nie jest to możliwe bez odpowiedniego statusu - na przykład takiego, jakim szczycą się Daft Punk. Dlatego przy Random Access Memories współpracowali giganci ery lat 70., Nile Rodgers, Paul Williams i Giorgio Moroder, nadając całości uroczy w swoim retro-posmaku, kompozycyjny sznyt. I nagle okazało się, że w 2013 roku wciąż można przeskoczyć konkurencję tym, co nadawało ton parkietom 40 lat wcześniej; to nie są zbyt mocne słowa, skoro Daft Punk zgarnęli nagrodę Grammy za album roku. Jak mawiał wieszcz: disco kasety lepsze od kobiety. Jacek Sobczyński

11
41. Future - DS 2
future.png

Od zawsze problemem purpurowego barda była jego słabość do ilości ponad jakością, niczym nieskrępowana rzeka wydawnictw epoki Datpiffa. DS2 to pierwszy w pełni składny i przemyślany album Future’a, zlany syropem tunel mrocznych wrażeń i ciemnych żądz. Od tamtego momentu artysta z Atlanty tylko szedł do góry, a jego wpływy na młodsze pokolenie rozlewały się jeszcze szerzej. W jakimś sensie Future był duchem rapu tej dekady, a DS2 to - obok tegorocznego The WIZRD - jego arcydzieło. Paweł Klimczak

12
40. Mac Miller - The Divine Feminine
divine.jpg

The Divine Feminine nie jest bezpośrednim wyznaniem zakochanego, a Mac Miller niewiele w tym albumie mówi o sobie. Nie popisuje się tutaj też umiejętnościami w nawijce, czy flow - tak naprawdę więcej śpiewa, niż rapuje. Jednak jeśli ktoś w hip-hopie porwał się na przestudiowanie, a następnie opisanie wszystkich stanów miłości za pomocą słów i melodii, to najlepiej udało się to zrobić Millerowi z pomocą przede wszystkim Ariany Grande, która przewija się przez całą długość trwania płyty. Ten świetny album różni się od wydanego zaledwie rok wcześniej GO:OD AM, będąc trochę podrzuconym potajemnie liścikiem miłosnym, a trochę rozmową z kumplem o tym, co też działo się poprzedniej nocy. Karina Lachmirowicz

13
39. Earl Sweatshirt - I Don't Like Shit, I Don't Go Outside
sweatshirt.jpg

Kiedy Earl w wieku szesnastu lat wydał debiutancki mixtape, obwołano go nowym Nasem. Później jego kariera nie potoczyła się pewnie w taki sposób, jaki zakładali ówcześni pochlebcy, ale cytując Kaza Bałagane: pokaż, kto ma lepsza dyskografię. Thebe dorzucił do niej przed rokiem instant classic w postaci Some Rap Songs, ale pewnego rodzaju lost treasure pozostaje I Don't Like Shit, I Don't Go Outside. To deklaracja niepodległości antyidola, któremu równie blisko co do MF Dooma jest do slowcore’owców. Przynajmniej na poziomie emocjonalnym. Pech chciał, że posępny i introwertyczny longplay z 2015 roku ukazał się zaledwie tydzień po To Pimp a Butterfly. Ale właściwie - jakie to ma znaczenie? Marek Fall

14
38. The Internet - Ego Death
ego.png

Serce muzyki tej dekady najgłośniej biło w Los Angeles, gdzie na początku mijającej dziesięciolatki kolektyw Odd Future urządził konkretną bardachę. Ale taką, z której efektów korzystamy do dziś. Spośród wszystkich skupionych w Odd Future wariatów od samego początku zwracaliśmy baczną uwagę na Syd Tha Kyd i Matta Martiansa - dwójkę, która odłączyła się od reszty dość szybko, tworząc The Internet. Już debiutanckie, pełne elektronicznego, zamglonego r’n’b Purple Naked Ladies było świetne, ale dopiero na trzecim w kolejności Ego Death The Internet pokazali pełnią swoich możliwości, sięgając po żywe instrumentarium. Ta płyta to prawdziwy duch Miasta Aniołów, leniwego, skąpanego w słońcu, momentami romantycznego, często psychodelicznego. Zrobić album lekki, łatwy i przyjemny jest prosto - zrobić świetny album lekki, łatwy i przyjemny to już wielka sztuka. A takie właśnie jest Ego Death, pilotowane w dodatku przez Girl, dla niżej podpisanego track z żelaznego top 5 singli dekady. Jacek Sobczyński

15
37. Earl Sweatshirt - Some Rap Songs
earl.jpg

Earl Sweatshirt po śmierci ojca popadł w depresję, zmagał się z wewnętrznymi demonami, odwoływał koncerty, właściwie zniknął. Z niebytu powrócił wydając katarktyczny, patchworkowy album Some Rap Songs. - To przejmujący i introspektywny krążek podany w formie, która wszystkim od razu skojarzyła się z Madvillain, ale przywodzi też na myśl eksperymenty cLOUDDEAD i odsyła do egzystencjalnej filozofii Jean-Paul Sartre’a. Ten materiał nie trwa nawet 25 minut i sprawia wrażenie szkicownika czy pliku roboczego, ale równocześnie jest przecież najbardziej emocjonalnym i autorskim podejściem do formatu płyty rapowej od wielu lat. Instant classic – zachwycaliśmy się w zestawieniu 14 najlepszych zagranicznych płyt 2018 roku. Marek Fall

16
36. Joey Badass - 1999
1999.jpg

Mówienie, że to rok 2012 był dla amerykańskiej sceny rapowej niewątpliwie przełomowy, to spora nadinterpretacja. Słuchacze musieli jednak czuć, że już za moment środek ciężkości znajdzie sobie nowe miejsce, dlatego taki materiał jak 1999 Badassa mógł się im jawić jako jedna z ostatnich emanacji strefy komfortu, stanowiąca meldunek ze świata, gdy wszystko, dzięki mocy nostalgii, było podobno jeszcze spox. W tym momencie warto jednak dodać, że stało się tak, ponieważ Joey brzmiał nie jak neoficki epigon klasyki, lecz świadomy swojego muzycznego mindsetu nastolatek, który kocha dobitne linie, osobne stilo i wyjątkowo krwiste sample. Ten stary typ w skórze młodego typa odszedł zresztą później nieco od tego tru-podejścia, ale już na dobre proste skojarzenie będzie prowadzić odbiorców właśnie do tego wydawnictwa. I nie ma w tym absolutnie nic złego. Krzysiek Nowak

17
35. Flying Lotus - Cosmogramma
osmogramma.jpg

Zanim zdążył odpłynąć w stronę kosmicznego jazzu (a potem wrócić na bitowe łono), Flying Lotus zmienił muzykę elektroniczną. Unikalne połączenie sugestywności hip-hopowej produkcji z wrażliwością ukształtowaną przez gwiezdne wyprawy Alice Coltrane i Sun Ra nigdzie nie znalazło lepszego wyrazu, niż na Cosmogrammie. Z perspektywy czasu oszczędność środków użytych na tym albumie broni się lepiej, niż późniejsze rozbuchanie, a sam FlyLo jawi się tu jako alchemik dźwięku, efektywny do bólu i skupiony na jednym celu. Paweł Klimczak

18
34. Danny Brown - Atrocity Exhibition
danny.jpg

Szalony reprezentant Detroit wykroił sobie niszę w eksperymentalnym zakątku rapu, ale Atrocity Exhibition, sugestywny opis wzlotów i upadków narkoentuzjasty, wyciągnął go w centrum uwagi. Ten album to próba nawet nie tyle ujarzmienia swoich demonów, co przybicia z nimi piony, tańca na wodzie, bez umoczenia się, jak głosi jeden z utworów. Kreatywna produkcja, szeroki zakres flow Danny'ego, ciekawe i zabawne linijki - Atrocity Exhibition to jeden z najoryginalniejszych albumów rapowych dekady. Paweł Klimczak

19
33. Travis Scott - Rodeo
rodeo.jpg

To rzeczywiście jeden z najbardziej dopracowanych pod względem instrumentalnym albumów tej dekady, oferujący nocną, brzmieniową podróż przez Houston. Ambitne dzieło Travisa to, jak sam przyznaje, akustyczne opisanie jego stylu życia. Nad każdym numerem pracowało od dwóch do sześciu producentów, którzy doszlifowali każdą sekundę. I jak to słychać! Efekty wokalne, zniekształcone dźwięki i spowolnione melodie nadają Rodeo psychodeliczny klimat, do którego wpasowują się wyselekcjonowani goście, tacy jak Kanye West, Future, czy Chief Keef. To eksperymentalny, trapowy album na najwyższym poziomie, odpowiednio zapowiadający to, co Travis miał zaprezentować w dalszych etapach kariery. Karina Lachmirowicz

20
32. Young Thug - Jeffery
jeffery.jpg

W tej dekadzie mało było postaci, które bardziej polaryzowały słuchaczy światowego rapu niż Young Thug. I zupełnie to nie dziwi, bo chodzi o faceta, który nijak nie dawał się zaszufladkować, a do tego swoją działalnością muzyczną i medialną prowadził nieustanną grę z odbiorcą, krok po kroku depcząc ustabilizowany (i dosyć skostniały) światopogląd miłośników rymów i bitów. Nieokiełznana osobowość Thuggera najpełniej znalazła swoje odzwierciedlenie w Jeffery. W teorii kolejne name-checki w tytułach kawałków są jasnymi tropami interpretacyjnymi, w praktyce mamy do czynienia ze spójnym trapowym almanachem, kreatywnie i bezceremonialnie dopalającym wszystkie znane już przekształcenia flow i wybiegi dźwiękowe, jakie ten styl dał słuchawkom i głośnikom jak świat długi i szeroki. Szczytowy osiąg. Krzysiek Nowak

21
31. Drake - Take Care
drake.jpg

Take Care to jeszcze czasy, w których Drake nie był wynoszoną na piedestał światowej muzyki postacią. 2011 był za to dla Aubreya niezwykle ważny. Zaryzykujemy stwierdzenie, że to właśnie wydawnictwo z tamtego roku pozwoliło przetarło mu (i nie tylko jemu) szlaki do wielkiej kariery. Era przed Take Care to dominacja męskiego, mizoginistycznego wręcz rapu, a Drake, jako największy reprezentant danego stylu, pokazał, że da się inaczej. Że da się nawijać o emocjach, o miłości, porzuceniu, samotności, związkach i jednocześnie zachować twarz na rapowej scenie. Ten album miał zarówno hejterów, jak i zwolenników, ale dziś chyba każdy patrzy na Drake’a z 2011 z lekką tęsknotą. Płaczliwe zaśpiewy, smutne i wolne beaty, sporo elementów popowych i R&B, jeden polski akcent (Light-skin chick, first flight from Poland na Crew Love), no i oczywiście Drake-emocja. Take Care to w ogólnym rozrachunku bardzo równy, autentycznie emocjonalny i spójny album. Czy zasługuje na miejsce w pierwszej czterdziestce najlepszych albumów mijającej dekady? HYFR! Kamil Szufladowicz

22
30. Run The Jewels - Run The Jewels 2
run.jpg

Armagedon jest blisko, przyjdź do nas na boisko. Ciekawa sprawa z tymi Run The Jewels: trudno było w minionej dekadzie szukać składu, cieszącego się tak zgodnym uznaniem krytyki, ale równocześnie to też jeden z najbardziej niedocenionych bandów ostatnich lat. Być może zbitka dwóch charakterniaków - strzelającego punchem za punchem spadkobiercy dirty south i nowojorskiego boga rapowej alternatywy - na ciężkich, apokaliptycznych beatach to zbyt mocna rzecz dla mas. Być może. Dlatego te klejnoty lśnią tak mocno. Run The Jewels to antidotum na wszechobecne trapy, bamboszową gangsterkę czy truskulowców, którzy na klasycznym cięciu jazziku nagrywają ten sam album od 20 lat. Ten industrialno-anarchizujący dynamit jest naprawdę nie do podrobienia. Gdyby filmowy Joker słuchał rapu, słuchałby Run The Jewels. Jacek Sobczyński

23
29. Princess Nokia - 1999 Deluxe
nokia.jpg

Cenione raperki w latach dziesiątych XXI wieku rzadko bywały zjawiskami niszowymi – ba, te, które zdradzały potencjał hitmakingowy, bardzo szybko usadawiały się w ścisłym mainstreamie, zalewając listy przebojów mniej lub bardziej pop-rapowymi sztukami. Los tych zawodniczek, które nie przystawały do dość mocno skonkretyzowanego wzorca głównego nurtu, był za to zdeterminowany przez środowiskowe docenienie i milionowe odsłony, które w dużym kraju nie robią na nikim wielkiego wrażenia. Druga z sytuacji dotyczy Princess Nokii, która scala bandit queen i girl next door, z mocnym feministycznym zabarwieniem. Nieszablonowość doprowadziła ją do wydania 1992, a później wersji Deluxe, rzucającej nowe światło na tę postać. Ten follow-up to osobista, zróżnicowana podróż przez nowojorskie życie, naładowana agresywno-świadomościowymi linijkami bez hamulców, położonymi wachlarzem flow, który sam w sobie jest braggą. Wizytówka przez duże wow. Krzysiek Nowak

24
28. Tyler, The Creator - Flower Boy
flower.jpg

Dyskografię Tylera można czytać jak dobrą książkę ze skomplikowaną fabułą, w której następują nieoczekiwane zwroty akcji. Od mizoginistycznej świni i gruboskórnego faceta z czasów Odd Future po emocjonalnego, czułego estetę na Igorze - Tyler zmienił się nie do poznania. Zwykle takie przemiany pozostawiają nas z dysonansem poznawczym, ale w przypadku Okonmy jest zupełnie inaczej – cały ten proces wydaje się niezwykle naturalny i autentyczny. Flower Boy to moment pośredni między mocnym Cherry Bomb i uczuciowym Igorem. Płyta, którą Tyler niejako przygotował swoich fanów na nadejście swojego alter-ego z Igora. Krążek, na którym raper nieśmiało rozpoczął trwającą do dziś dyskusję na temat swojej seksualności przemycanymi tu i ówdzie dwuznacznymi wersami. Tu jest prawie wszystko. Spokojne, chillowe numery (Where This Flower Blooms), podnoszące na duchu tune’y (See You Again z Kali Uchis), a także świetne bangery (Who Dat Boy z A$AP Rockym). Kamil Szufladowicz

25
27. Blood Orange - Cupid Deluxe
blood.jpg

Tak jak w poprzedniej dekadzie ulubieńcy wymagających słuchaczy muzyki środka rekrutowali się z brooklyńskiego Williamsburga (James Murphy, TV On The Radio), tak w tej najważniejsze dźwięki dobiegały z położonego ledwie kilkanaście przecznic dalej Bushwick, gdzie mieszka Dev Hynes, pomysłodawca projektu Blood Orange. Najrówniejsza marka ostatnich lat? To możliwe. Niesamowicie misterne są te kompozycje Hynesa, oparte na syntezatorowym popie lat 80., ale i sporo czerpiące z rapu, soulu i folkloru. Jeśli dodać do tego osobiste, mocno zaangażowane teksty, niezwykle spójną całość (same okładki układają się w piękną sekwencję) i wyraźną plastyczność Blood Orange - Cupid Deluxe wręcz tętni duchem zdominowanych przez społeczność LGBT ulic Bushwick - otrzymamy jedno z najciekawszych i najważniejszych wydawnictw ostatnich dziesięciu lat. Jacek Sobczyński

26
26. FKA Twigs - LP1
fka.jpg

Tak powinno się odrabiać lekcje z klasyki! Tahliah Barnett pięknie przeszczepiła klimat trip hopu - czyli tego, czym żyła Anglia lat 90. - na przestrzenną elektronikę, zaprosiła do współpracy najlepszych eksperymentatorów dekady z Arcą, Devem Hynesem i Clamsem Casino na czele, a efektem jest jej elektryzujący debiut. Debiut rozedrgany, w swoim patosie bardzo teatralny, momentami surowy, momentami kojąco romantyczny. Debiut, który wydawał się na początku nieco nadmuchanym wydawnictwem, ale warto wrócić do niego po latach, by usłyszeć, ile tam się dzieje na przestrzeni tych 40 minut. To także jedna z niewielu płyt, która nie spolaryzowała głosujących w tym zestawieniu członków redakcji. Tu nie było tak, że ktoś dał 100 punktów, a ktoś 0 - praktycznie wszyscy przyznali LP1 stosunkowo równe, wysokie noty. Czyli tak powinna brzmieć muzyka uniwersalna. Jacek Sobczyński

27
25. Freddie Gibbs & Madlib - Pinata
pinata.jpg

Co z tego, że mijająca dekada żyła trapem, skoro i tak jedno z najlepszych wydawnictw dziesięciolecia wyszło od żywej legendy samplingu i tworzącego z nim doskonały duet truskulowego gangusa? Tak, Madlib i Freddie Gibbs to combo idealne - szorstkie zwrotki tego drugiego idealnie komponują się z tymi wygrzebanymi z winylowych odmętów samplami Madliba. Pinata jest ostentacyjnie nienowoczesna i absolutnie zajebista. Dzięki tej płycie nie musieliśmy bez sensu czekać na drugie Madvillain. Jacek Sobczyński

28
24. Jay Z & Kanye West - Watch The Throne
wtt.jpg

Nie wiemy, na ile to rap z serca, a na ile pokaz siły. Nie wiemy nawet, czy w dyskografiach obu tych gigantów światowej sceny Watch The Throne nie znajduje się w tej gorszej połówce. Nie szkodzi. Tak wygląda hip-hopowy Fashion Week: maksimum rozmachu i luksusu, jaki można wyciągnąć z tego gatunku. Jeśli rap zdominował muzykę ostatnich 10 lat, to Watch The Throne zdominowało rap. Jacek Sobczyński

29
23. Lana Del Rey - Born To Die
borntodie.jpg

Wynalazkiem ostatnich lat są gwiazdy porno, mające odpowiedzieć na zapotrzebowanie nerdowskiej czy alternatywnej klienteli. Przykładem jest choćby Sasha Grey, a więc dziewczyna, która gra w noise’owej kapeli i zaczytuje się w Angeli Carter. Prawdopodobnie na podobnej zasadzie wymyślono Lana Del Rey, ale niczego jej to nie ujmuje. Na początku dekady można było podchodzić do Born to Die z pewną podejrzliwością, ale ten zestaw utworów, łączących w sobie klasę Złotej Ery Hollywood i okołorapową zadziorność naprawdę pięknie się zestarzał. Pięknie starzeje się także sama Lana, której tegoroczne Norman Fucking Rockwell! udowadnia, że można być równocześnie industry plantem i ikoną piosenki popularnej. Marek Fall

30
22. Chance The Rapper - Acid Rap
chance-1.jpg

Nieobliczalny, kolorowy, zaskakujący, wciągający: to tylko kilka określeń na Acid Rap. Chance the Rapper wykazuje się tu niesamowitą elastycznością liryczną: opowieści z kwasowych tripów sąsiadują tu z ponurym raportem z Chicago pełnego przemocy, a produkcja jest kreatywna i pełna niespodzianek. Do ostatniej twórczości Chance’a można mieć sporo słusznych uwag, ale na poziomie Acid Rap był nietykalny, z potencjałem wykraczającym poza wszelkie normy. Paweł Klimczak

31
21. Migos - Culture
migos.jpg

Album jednocześnie zmysłowy i wybuchowy, harmonijny i chaotyczny, korzenny i futurystyczny. Jednym słowem – kompletny - tak pisaliśmy dwa lata temu o Culture. Można ich nie lubić. Można zżymać się na charakterystyczny, oparty na akcentowaniu pojedynczych wyrazów styl rapowania. Ale to oni byli najmocniejszym głosem Południa i to oni nadali ton temu, jak wyglądała mainstreamowa dekada w rapie. W tym zestawieniu sięgamy do przeszłości... ale ten przykład to już bardziej case tego, jak to wszystko będzie teraz wyglądać. Chyba że znowu wszystkim odbije na punkcie boom bapu. Jacek Sobczyński

32
20. J.Cole - Forest Hills Drive 2014
jcole.jpg

Jesteśmy przekonani, że w 2014 roku J. Cole zaskarbił sobie miano autorytetu wśród gargantuicznej liczby słuchaczy. Nawet niekoniecznie autorytetu muzycznego (choć takiego pewnie również), ale przede wszystkim autorytetu moralnego. 2014 Forrest Hills Drive to taki rapowy dekalog, tylko że zdecydowanie bardziej uwspółcześniony. Nagrywanie dziś albumu, na którym znajdują się prawdy o prawdziwych wartościach; przyjaźni; miłości; szacunku do drugiego człowieka, wydawało się przegraną sprawą. Bo przecież nikt nie zwróci uwagi na jakiegoś randomowego kaznodzieję, który nakazuje pielęgnować relację z bliskimi i mówi, że hajs nie jest aż tak ważny, prawda? Okazuje się, że nie, a 2014 Forrest Hills Drive pokryło się do dziś potrójną platyną bez żadnego featuringu. Taka sztuka nie udała się do tej pory żadnemu raperowi, a J. Cole zrobi to jakby od niechcenia. G.O.M.D., No Role Modelz i Wet Dreamz to już evergreeny, podobnie zresztą jak cały album. Zdecydowanie najlepsza pozycja w całej dyskografii J. Cole’a. Kamil Szufladowicz

33
19. D’Angelo & the Vanguard - Black Messiah
dangelo.jpg

Czasem mawia się, że dekada w muzyce to wieczność. Jak więc określić 14 lat? Właśnie tyle upłynęło między premierami Voodoo i Black Messiah. Powiedzieć, że to dużo, to nic nie powiedzieć, tym bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że D'Angelo to jeden z najbardziej propsowanych twórców w historii, bez podziału na gatunki. Ta absencja wydawnicza pokazuje ciemną stronę biznesu, który daje ci splendor, a przy tym wpycha cię w objęcia uzależnień i coraz to nowszych zgryzot. Ostatni krążek Amerykanina brzmi zresztą tak, jak powinien brzmieć album człowieka, który nie mógł sobie poradzić z zostaniem symbolem seksu i pościelowego vibe'u – nagrany z Vanguard materiał to zaangażowany polityczno-społeczny statement, dla którego akompaniamentem jest poszukujący, bogaty w hipnotyczne melodie soul, chętnie dający nura w dziedzictwo czarnej muzyki. Same dychy w kategorii najpiękniejszy i najbardziej przejmujący muzyczny message. Krzysiek Nowak

34
18. Travis Scott - ASTROWORLD
astro.jpg

Od Rodeo wiemy, że jest możliwy progresywny trap (art-trap?), forma łącząca bezpośrednią energię rapowego wygrzewu z wydumanymi konceptami aranżacyjnymi. ASTROWORLD niejako dopełnia tę formułę, dorzucając więcej psychodelicznych składników i przebojowego odczynnika - SICKO MODE to przecież ponadczasowy hit. W rapie nie brakuje konsekwentnie przeprowadzonych wizji artystycznych, ale Travis Scott wynosi swoje pomysły na inny, nieosiągalny dla pozostałych poziom. Paweł Klimczak

35
17. Brockhampton - Saturation I, II, III
brock.jpg

Po swoim debiucie płytowym w 2016 roku kolejne dwanaście miesięcy przyniosło Brockhampton trylogię, która odmieniła wszystko. Zyskali miano najlepszego rapowego boybandu, jaki kiedykolwiek istniał, i to nie bez przyczyny. Moglibyśmy wybrać jedną, najlepszą część Saturation, ale mija się to z celem, bo pełnię stylistyki i muzycznej idei Brockhapton oddaje cała trylogia. Niecodzienny projekt, który zgodnie z założeniami spajał wszystkich członków w jedną, estetyczną całość. Świetne produkcje Romila Hemnaniego doskonale zgrywały się z mocnym, etnicznym wokalem Merlyna Wooda; agresywną nawijką Joby; melodyjnymi refrenami Matta Championa; świetnymi zwrotkami Ameera Vanna; i ostatecznie – z ważnymi i wrażliwymi społecznie tekstami Kevina Abstracta. Saturation stało się muzycznym moodboardem 2017 roku i rozpoczęło falę niebotycznego hype’u na Brockhampton. Pokłady kreatywności tego składu zdają się być niewyczerpywalne, choć do dziś nie udało im się nagrać lepszego wydawnictwa, niż te sprzed dwóch lat. Kamil Szufladowicz

36
16. The Weeknd - Trilogy
the-weeknd-trilogy.jpg

Pierwsze mixtape’y Weeknda krążyły głównie w obiegu blogowym, opatrzone dziwną naklejką “alt-R&B“. Jak się okazało, to, co wtedy było podziemnym kombinowaniem, zdefiniowało brzmienie takiej muzyki na lata, a sam Weeknd został mainstreamową supergwiazdą. House Of Balloons jest zdecydowanie najlepszą kartą z tego zestawu, delikatnie balansującą między zdegenerowanym nihilizmem, a zdesperowanym romantyzmem. Ale praktycznie każde wydawnictwo z trylogii dostarcza nowych wrażeń i pamiętnych chwil. Paweł Klimczak

37
15. Anderson .Paak - Malibu
malibu.jpg

Sympatyczny muzyk z Kalifornii podbił serca swadą, naturalnością i żarliwością wykonań. Mimo wielu kolejnych prób, ciężko będzie mu przebić Malibu, album barwny, różnorodny i niesamowicie przebojowy. Kanalizując tradycje Motown, Staxa, ale i najróżniejszych form hip-hopowej produkcji, udało mu się stworzyć spójne i atrakcyjne dzieło, które katapultowało go do statusu jednego z najważniejszych artystów dekady. Malibu to klasyk muzyki z sercem. Paweł Klimczak

38
14. Tame Impala - Currents
tame.jpg

Australijczycy mogli skończyć jak wiele innych, revivalowych zespołów, które pojawiły się na scenie alternatywnej na przełomie dekad. Kto by przypuszczał na etapie debiutanckiego Innerspeaker, że stać ich na coś więcej niż sprawne przywołanie atmosfery Lata Miłości? Ewolucja Tame Impali okazała się jednak jednym z najchwalebniejszych wątków popkulturowej hagiografii 2010sów. Jak zrobić kwaśny synth pop z muzyki psychodelicznej przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, a z sezonowej ciekawostki – najbardziej wpływowy zespół świata? Zapytajcie Kevina Parkera. Marek Fall

39
13. Skepta - Konnichiwa
skepta.jpg

Jeśli twój krążek znajduje się na tej liście, zbierającej najważniejsze i najlepsze dokonania mijającej dekady, a ty nie jesteś Amerykaninem, to śmiało możesz nalać sobie szklaneczkę whisky i wznieść za siebie toast. Z czystym sumieniem zachęcamy więc do tego Skeptę, którego Konnichiwa to prawdziwe wydarzenie muzyczno-rynkowe. Ten album był pełnoprawnym hitem kolejnej fali grime'u, a dla gospodarza stał się windą do ogólnoświatowej kariery. Co ważne, winda ta zatrzymała się na wysokości wzroku Brytyjczyka dopiero wtedy, gdy na dobre wrócił do korzeni, przestając uciekać w radiowe klimaty, dużo łatwiejsze i nośniejsze. Surowość, hitowość, barsy... Tak, to jest dyskograficzny, ponadczasowy highlight. Krzysiek Nowak

40
12. Pusha T - DAYTONA
pusha.jpg

Dziesięć miesięcy temu przez aklamację obwołaliśmy DAYTONĘ najlepszą zagraniczną płytą 2018 roku. - Gdy forma albumu muzycznego powoli przegrywa nierówną walkę z tak lubianą przez serwisy streamingowe, koncepcją zbioru singli, Puszaty wydaje jeden z najbardziej spójnych albumów w historii rapu. Gdy raperzy prześcigają się w pogoni za najnowszymi rozwiązaniami i najmodniejszymi patentami produkcyjnymi, współtwórca sukcesu Clipse – przy wydatnej pomocy Kanye Westa – nagrywa krążek równie klasyczny, jak świeżypisał Filip Kalinowski i od tamtego czasu nic w naszym postrzeganiu tego materiału się nie zmieniło. Pusha T nie nagrywa rapu. Pusha T jest rapem. Marek Fall

41
11. A$AP Rocky - LONG.LIVE.A$AP
asap-rocky.jpg

Ta płyta jest tak schizofreniczna, jak cała mijająca dekada. Przecież chłop napakował w niej absolutnie wszystko - od cloudrapu po doskonały kolaż rapu z EDM, jest trap, jest klasyczny sampling, jest pop, jest wreszcie opus magnum krążka, klawiszowe Phoenix… A przy tym gdzieś tam z boku czuć tę bezczelną pewność siebie młodziaka, który wjeżdża z pełnowymiarowym debiutem jak do siebie, jednego z tych nowofalowych raperów, jacy na fashion weekach czują się jak w domu. Gdyby przedstawić komuś, kto dopiero wyszedł z hibernacji, na czym polegał wiatr zmian w rapie mijającej dekady, wystarczyłaby tylko płyta LONG.LIVE.A$AP. Jacek Sobczyński

42
10. Frank Ocean - channel ORANGE
orange.jpeg

Coming out Oceana w otwartym liście na tumblrze było ogromnym wydarzeniem nie tylko ze względu na to, że to jedno z pierwszych tak osobistych wyznań na temat orientacji seksualnej muzyka, ale też dlatego, że Frank natchnął innych do opowiedzenia swoich historii. Chwilę po tym wydał channel ORANGE. Ocean trafił na nagłówki z powodu swojej seksualności, ale trafił do historii z powodu swojej muzyki. Jego debiutancki album to najbardziej ekscytujący przełom w gatunku R&B ostatnich lat - napisano na Geniusie. To błyskotliwa produkcja, niepodobna do żadnego innego albumu R&B, a nieodwzajemniona miłość to jedynie ułamek kwestii, które są w niej poruszane. Frank opowiada o prostytucji, czy używkach, wcielając się w różnorodne postaci, od ubogiego ojca, po narkomana, a wszystko utrzymuje w nostalgicznym, dekadenckim klimacie Los Angeles. Karina Lachmirowicz

43
9. Vince Staples - Summertime'06
staples.jpg

Summertime ’06 to najodważniejszy i najdojrzalszy debiut ostatnich lat. Pozbawiony złudzeń Vince spowolnionym krokiem oprowadza po najciemniejszych zaułkach północnego Long Beach. Nie ma tam hitów, ba - atmosfera od początku jest gęsta, a on nie dawkuje opisów nieprzewidzianych atrakcji, których można dotkliwie doświadczyć. Summertime ’06 to surowa mieszanka, wzmocniona produkcjami Clamsa Casino, No I.D, a nawet samplem z Nie jesteś moja Czesława Niemena, z żadnej strony nienadająca się do mainstreamu. Zdawkowe opisy gorzkich przeżyć młodego chłopaka, takich jak śmierć nastoletniego przyjaciela, dilowanie, gangsterka, czy napięcia rasowe, opatrzone są motywem reality show, oglądanego przez bogatą, białą rodzinę. Ten album można postawić na jednej półce z good kid, m.A.A.d city. Karina Lachmirowicz

44
8. Childish Gambino - Awaken, My Love
gambino.jpg

Donald Glover to człowiek wielu talentów, który idealnie oddawał zeigeist kończącej się dekady. Od Community po Atlantę, od Because the Internet po Awaken, My Love! - czego by się nie imał, było wspaniałe. Szczególnie ten ostatni album, który sięgał po wzorce przeszłości (soul, funk), by opowiedzieć bolączki teraźniejszości, okazał się być wielkim sukcesem. Spora zasługa przypada obecności jednego z największych przebojów dekady, Redbone. Ale nawet bez niego to kapitalna płyta. Paweł Klimczak

45
7. Tyler, The Creator - IGOR
igor.jpg

Wspominaliśmy już o spojrzeniu na dyskografię Tylera jak na pewien rozwojowy timeline. Nie wiemy, czy Igor to finalna wersja tego gościa, ale na pewno nie mielibyśmy nic przeciwko, gdyby tak się stało. Występujący na scenie w jaskrawych, luźnych garniturach raper z blond peruką na głowie i niezwykle szybkich okularach o obłym kształcie to postać, której potrzebowaliśmy. Estetyka Igora jest bowiem jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna. To, co zrobił Tyler na Igorze to coś, czego nie mogliśmy się po nim spodziewać. Krążek mógłby spokojnie być soulową płytą, gdyby nie proweniencja autora. Przytłaczająca słuchacza uczuciowość, rozedrganie emocjonalne, niepewności i zawiłości piętrzą się na wydawnictwie z każdym kolejnym utworem, by w końcu znaleźć ujście – w zrozumieniu zamysłu i estetycznej całości. Pomimo młodego wieku Igora, postanowiliśmy dać mu bardzo wysokie miejsce, bo to płyta odważna, przełomowa, świetnie brzmiąca i refleksyjna. Tylerowe 10/10. Tak będzie brzmieć następna dekada. Kamil Szufladowicz

46
6. Kanye West - My Beautiful Dark Twisted Fantasy
mbdtf.png

W pierwszej dekadzie XXI wieku niemal każda płyta, której gospodarzem był Kanye West, była znakomita i zmieniała grę na długie lata wprzód. W drugiej już tak fenomenalnie nie było, rzecz jasna poza dwoma przykładami – i właśnie powiemy o pierwszym z nich. W roku 2010 na świat przyszedł owoc romansu wizjonerstwa, szaleństwa i zadufania, któremu nadano jedno z najbardziej adekwatnych imion w historii, czyli My Beautiful Dark Twisted Fantasy. Ani wcześniej, ani później nie ukazał się album tak bardzo ujawniający geniusz produkcyjno-wykonawczy swego gospodarza – ten bizantyjski, ociekający bogactwem i błyszczący wielopiętrowym zmysłem muzycznym materiał to mistrzostwo sztuki kompilowania i przetwarzania motywów z silnym autorskim stemplem. Bezczelna, epicka doskonałość. Krzysiek Nowak

47
5. Kamasi Washington - The Epic
theepic.jpg

Jazzowi puryści mieli spory problem z Kamasim - zarzuty o przereklamowanie towarzyszyły podważaniu umiejętności. Nie przeszkodziło to temu, żeby sukces The Epic przekuł się na nowy narybek fascynatów i fascynatek jazzu. Dawno nie było artysty, który potężną jazzową tradycję i jej różne odcienie - od spirytualnej po Herbie-funkującą - wydestylował do nowoczesnej i przystępnej formy. Trzypłytowy album zapoczątkował nową erę zainteresowania jazzem i był bezpośrednim powodem sporej popularności np. sceny londyńskiej. Paweł Klimczak

48
4. Frank Ocean - Blond
blond.jpg

W ciągu ostatniej dekady Frank Ocean stworzył całkowicie osobniczy sposób funkcjonowania w branży muzycznej. Pozostając artystą enigmatycznym i właściwie nieobecnym, dostarczył dwa albumy, które zapewniły mu kultowy status. Można było sądzić, że po tym, jak przygotował Channel Orange trudno mu będzie przeskoczyć samego siebie. Tymczasem on wykonał pamiętny szwindel z Endless, a zaraz potem – zasłuchany w The Beatles i Beach Boys czy zapatrzony w Jamesa Blake’a i Justina Vernona – wydał na wskroś wsobny i minimalistyczny materiał, na którym udało mu się połączyć żywioły Marvina Gaye’a i Elliotta Smitha. I tak właśnie kończy się świat. Nie hukiem a skomleniem, pisał Thomas Stearns Eliot i najwyraźniej miał rację. Marek Fall

49
3. Kendrick Lamar - To Pimp A Butterfly
topimp.jpg

To Pimp a Butterfly to The Wall naszych czasów! Kendrick zebrał grupę doskonałych artystów i posiłkując się jazzowym dziedzictwem czy afroamerykańską ikonografią popkulturową nagrał spektakularny concept album, któremu na poziomie formalnym bliżej do prog rocka niż rapu spod znaku 2Paca, patronującego niejako temu wydawnictwu z zaświatów. Utwory na To Pimp a Butterfly zostały głęboko osadzone w realiach społeczno-politycznych 2010's i tworzą tak potężny zestaw, jak potężna jest sama historia. Marek Fall

50
2. Kanye West - Yeezus
eezus.jpg

I am unquestionably, undoubtedly, the greatest human artist of all time. That’s just a fact – takie słowa wypowiedział Kanye w jednym z wywiadów udzielonych przy okazji promocji Jesus Is King. I choć naturalną dla chyba każdego człowieka przy usłyszeniu takiego stwierdzenia reakcją jest jej natychmiastowe zaprzeczenie, to chcąc nie chcąc, jest w tym ziarno prawdy. Gdyby usunąć of all time i zastąpić of the past decade, to taka teza miałaby już zdecydowanie więcej zwolenników. Na drugim miejscu naszego zestawienia najlepszych płyt ostatniego dziesięciolecia postanowiliśmy uplasować Yeezusa. Album, który jak żaden inny od 2010 roku zmienił hip-hop. Przede wszystkim przez swoje niesztampowe, niespotykane innowatorskie podejście. Głębokie, elektroniczne i dystopijne wręcz produkcje łączą się tu z wku*wionym, nieprzejednanym Kanye Westem. Nowatorski, trudny, niesamowicie dobrze wyprodukowany, przełomowy. Album - niestety - na nasze trudne czasy. Kamil Szufladowicz

51
1. Kendrick Lamar - Good Kid, M.A.A.D. City
kendrick-lamar-good-kid-maad-city.jpg

Ilekroć słucham tej płyty, zawsze mam w głowie film Miasto Boga, bo to też podobny przykład wrażliwca, którego zbudowała paskudna dzielnica. Ale już pomijając cudowną, łączącą starą i nową szkołę warstwę muzyczną, pomijając Kendricka, który umiejętnie przeskakuje od figury chłopaka z Compton do uduchowionego romantyka i w obu tych postaciach jest szalenie naturalny - to wydawnictwo szalenie ważne także dlatego, że - he, he - potwierdziło starą zasadę: w rapie zawsze chodzi o przekaz. Żarty żartami, ale z Good Kid, M.A.A.D. City autentycznie zidentyfikowały się miliardy. To bezwzględnie najważniejszy głos całego pokolenia i choćbyśmy bardzo się starali, nie jesteśmy w stanie umieścić tego krążka na żadnym innym miejscu niż pierwsze. Jacek Sobczyński

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.