Zadowalacz nie jest diagnozą medyczną ani cechą osobowości mierzoną w psychotestach. Jest to nieformalna, lakmusowa etykieta, która usiłuje zabarwić szarości z czasów dzieciństwa. To historia Salomona, który z pustego nalewa poświęcając własne pragnienie i potrzeby. To też kawałek z narcyza, manipulanta… i każdego z nas.
Zaburzenie deficytu miłości własnej
People pleaser znane również jako self-love deficit disorder to zespół cech, które najczęściej występują u osób z osobowością zależną lub współzależną (nie mylić z uzależnioną, no chyba że głodnych emocji). To osoby, które wysyłają specjalne zaproszenie innym ludziom do przejęcia odpowiedzialności za ważne decyzje życiowe. Własne potrzeby nie są nawet na drugim planie, pozostają raczej za kulisami. Osoby te działają wedle wszelkiego życzenia, a nawet widzimisię. Niechętnie stawiają wymagania, nawet te najbardziej racjonalne. Charakterystyczna w tym ciężkim przypadku jest nadmierna obawa przed opuszczeniem i osamotnieniem.
Zadowalaczy charakteryzuje niskie poczucie własnej wartości, nieustanne poczucie winy i silna potrzeba akceptacji. Uszczęśliwiają innych własnym kosztem wierząc, że swoimi działaniami zapewniają sobie bezpieczeństwo emocjonalne – a jest dokładnie odwrotnie – tracą opiekę nad sobą. To krótkofalowa strategia działania, która na dłuższą metę może przynieść straty w ludziach. Usługobiorcy stają się równie zdezorientowani jak osoba żywo zainteresowana, i niepewni tego, kim tak naprawdę jest zadowalacz. To wszystko składa się na brutalną prawdę, że people pleaser jest po prostu kłamcą?
Aby zrozumieć (i potencjalnie współczuć) musimy wrócić do korzeni, dzieciństwa. Prawdopodobnie spotkamy tam obiekty-osoby znaczące, które wydawały się radykalnie i przerażająco niezdolne do akceptacji, odpuszczania i przebaczania. Zgłoszenie czy nawet delikatna sugestia, że nie mamy ochoty na czterodaniowy obiad babci, szczerość w kwestii nietrafionego prezentu, niewygodnego ubioru czy zmęczenia lub niepokoju, groziłoby nam unicestwieniem. Aby przetrwać, musieliśmy bardzo szybko reagować na to, czego oczekiwali od nas inni. Samo pytanie, czego naprawdę MOŻEMY CHCIEĆ I POTRZEBOWAĆ, stało się drugorzędne w stosunku do nieskończenie ważniejszego priorytetu: maniakalnego odgadywania pragnień tych, od których w tamtym czasie zależało nasze życie.
Nie zawsze było tak strasznie
Nauczyliśmy się kłamać również z miłości, z tęsknoty za relacją idealną, z chęci utrzymania depresyjnego rodzica w dobrym nastroju czy dla chwili wytchnienia we własnych fantazjach. Choć people pleaser nie ma płci to bycie zadowalaczką jest szczególnie mocno wspierane przez społeczeństwo. Ponadto te zachowania mogą wynikać z obawy, że nie jesteś wystarczająco dobry/a, chcesz uniknąć konfliktu lub nie masz poczucia własnej wartości.
Bycie miłym w stopniu niebezpiecznym opiera się na zadowalaniu innych przy jednoczesnym tłumieniu własnych potrzeb, pragnień, oczekiwań, uczuć i opinii w zamian za aprobatę, uwagę i miłość. Robimy wszystko (a nawet więcej), aby uniknąć konfliktu, krytyki, dodatkowego stresu, rozczarowań, straty, odrzucenia czy porzucenia. Chociaż wytrawni zadowalacze usprawiedliwiają swoje zachowania altruizmem, to papierkiem lakmusowym zawsze będą: EMOCJE. Jeżeli z pomocy innym wychodzimy naładowani, pełni energii, satysfakcji, zadowolenia i życia – jest OK.
Natomiast people pleaser, owszem zgodzi się pomóc, ale z całej sytuacji wyjdzie połamany, zmęczony, sfrustrowany i emocjonalnie wyczerpany. To dlatego, że zadowalacze stale przekraczają własne granice. Cała energia idzie zatem w eter: pozostają sobie sami, bezradni, nieustannie szukając bezpieczeństwa na zewnątrz – i koło się zamyka. Stajemy się coraz bardziej niespójni we własnych zeznaniach, krytyczni oraz pasywno-agresywni. Władają nami lęki, coraz częstsze napady wściekłości, gra pozorów, wieczne udawanie.
Chcemy być lubiani (za bardzo)
W tym trudnym przypadku usługiwanie innym to także nic innego jak zabezpieczanie własnych interesów. Nie chodzi o dobro drugiej osoby, nie ma też miejsca na budowanie zdrowej relacji. W skrajnych sytuacjach działania pochodzą z narcystycznych przesłanek i potrzeby kontroli oraz manipulacji. Jakkolwiek (nie)zrozumiałe są kręte ścieżki plizowania to w bardziej refleksyjnych momentach dorosłości możemy znaleźć z nich proste wyjście. Po pierwsze, należy uświadomić sobie, że otaczający nas ludzie prawie na pewno różnią się od tych, wokół których nasze lęki ewoluowały w dzieciństwie. Wypracowaliśmy schematy i nawyki wokół grupy ludzi, która nie była reprezentatywna dla całej ludzkości.
Po drugie, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane! Możemy naprawdę mieć dobre intencje, ale ukrywając prawdę narażamy wszystkich na niebezpieczeństwo. W pracy nie wyświadczamy nikomu przysługi, powstrzymując się od wątpliwości i zastrzeżeń. Pozostanie w związku z uprzejmości i ze względu na sentymentalizm słabo rokuje.
Wreszcie możemy być twórczy w przekazywaniu trudnych wiadomościach i nauczyć się mówić NIE na tysiące sposobów, a czasami nawet bez słów. Jako dziecko nie mogliśmy zniuansować wiadomości, teraz możemy być stanowczy we własnych poglądach, np. możemy odejść od partnera jednocześnie zapewniając go, jak wiele dla nas znaczył. Możemy także słuchać uważnie zdruzgotanej przyjaciółki powstrzymując się od złotych rad.
Ostatecznie możemy powiedzieć, że ktoś się myli bez sugerowania, że jest idiotą. Aby osiągnąć ten poziom wtajemniczenia musimy być przy sobie, podążać za drogowskazem własnych emocji i zgodnie z nimi robić sobie dobrze.
Komentarze 0