Pora skończyć tę zabawę. „Jurassic World: Dominion” jest po prostu męczące (RECENZJA)

Zobacz również:„Jackass” powraca! Pierwszy trailer nowego filmu to czyste szaleństwo
jurassic world.jpeg
kadr z filmu "Jurassic World: Dominion"

Zapoczątkowana w 1993 roku saga nie oferuje już praktycznie niczego ciekawego. Dajcie sobie spokój z tymi dinozaurami.

Co nie zmienia faktu, że Jurassic World: Dominion to blockbuster z ambicjami. Czego tam nie ma? Trochę z Bonda, trochę z Bourne'a, a trochę z Kina Nowej Przygody. Przez ekran przewijają się postacie zarówno ze starej, jak i nowej jurajskiej serii; mrugnięcie okiem do wychowanych na spielbergowskich klasykach jest bardziej niż oczywiste. Szkoda tylko, że w tym kotle nie buzuje od emocji.

Jak przez mgłę, ale pamiętam szaleństwo, jakie wywołał pierwszy Jurassic Park z 1993 roku. Poza nowatorskimi, jak na tamte czasy, efektami specjalnymi i naprawdę doskonale napisaną historią, film zadawał całkiem poważne pytania o ingerencję człowieka w naturę. Steven Spielberg prowokował, utrzymując, że nie do końca mamy możliwości, by zapanować nad tym, co sami nawyrabialiśmy. Jego sklonowane dinozaury obróciły się przeciwko swoim twórcom, a trzeba pamiętać, że generalnie klonowanie było w latach 90. nośnym tematem; trzy lata po premierze Jurassic Park na świat przyszła słynna owieczka Dolly. Druga sprawa – konflikt człowieka z nieznanym. Kiedy w latach 50. i 60., w erze Zimnej Wojny, Amerykanie bali się bomby atomowej, twórcy horrorów hurtowo wypuszczali do kin monster movies, gdzie w zależności od tytułu zmieniały się zwierzęta: Ziemię atakowały gigantyczne kraby, pająki, jaszczurki... I choć w latach 90. na świecie było względnie spokojnie, to Jurassic Park zwyczajnie przerażał, bo konfrontował nasz ludzki gatunek z czymś nieokiełznanym. A tu, po trzech dekadach, dinozaury są nieomal oswojone niczym koty i psy.

Klonowanie jest motorem napędowym także i tu, w Jurassic World: Dominion, łącząc historie bohaterów z obu serii. What is this, a crossover episode? Dokładnie tak, zresztą podobnie jak w ostatnim Spider-Manie. Tam jednak pajęcze trio fantastycznie się uzupełnia, tu nałożenie na siebie losów obu grup bohaterów sprawia wrażenie... No właśnie – czy chodziło o klasyczne zakończenie sagi, polegające na pakowaniu przed kamery kogo tylko się dało, czy o wydojenie z kasy na bilety dwóch generacji fanów kina o dinozaurach? Którakolwiek z tych odpowiedzi jest prawidłowa, nie wyszło za dobrze. Zwłaszcza mając w pamięci zarówno wspomnianego Spider-Mana. Bez drogi do domu, jak i obecnego jeszcze na ekranach Mavericka, czyli nowy Top Gun. W obu tych filmach nostalgia jest filarem, budującym zwartą, współczesną historię. Jurassic Park Dominion wygląda jakby stworzono je na zasadzie: postawmy tych wszystkich ludzi na planie i zobaczymy, co będzie.

Akcja pędzi przez cały glob, a my oglądamy i czujemy, że zmarnowano tu wiele wątków z potencjałem. Dramatyczna historia nastoletniej Maisie została spłaszczona do konwencji kina o porywaczach. Fabuła generalnie opiera się na zbiegach okoliczności i dość słabych powiązaniach pomiędzy poszczególnymi postaciami, a jak pomyśli się, ile zabawy mógłby z interakcji na linii człowiek-dinozaur wycisnąć Steven Spielberg, a ile udaje się Colinowi Trevorrowowi, reżyserskiemu wyrobnikowi, to ręce opadają.

Najgorsze, że Jurassic World: Dominion nie do końca odpowiada też na chyba najważniejsze pytanie – a co, jeśli faktycznie, my, jako ludzie, musimy nauczyć się żyć z wszechobecnymi dinozaurami? Spory apetyt robi całkiem nieźle skonstruowany, paradokumentalny początek filmu, ale potem, oczywiście, także i ten wątek ginie pod naporem akcji. A przecież, mając na uwadze dość antykapitalistyczną wymowę filmu, aż prosi się, żeby pociągnąć szerzej temat inżynierii genetycznej, która albo poprowadzi nas do utopii, gdzie te dwa gatunki nauczą się żyć bezkolizyjnie, albo nadejdzie regularna apokalipsa. To już poważniej do tematu podszedł Michael Crichton w sędziwym, kilkudziesięcioletnim dziś książkowym pierwowzorze całej serii. Zresztą podczas seansu łapałem się na tym, że nagle zaczynam idealizować nie tylko jedynkę z roku 1993, ale i dwie kolejne części starej sagi, filmy Spielberga i Joego Johnstona z lat 1997 i 2001. Tymczasem wtedy i dwójka, i trójka uchodziły za duże rozczarowania.

Niestety – temat dinozaurów rozpoczął i wyczerpał Steven Spielberg w swoim Jurassic Parku. Z tego nie da się już wyciągnąć niczego interesującego, dlatego, jak mówił Frank Drebin w Nagiej broni, to nie jest „do widzenia”, to jest „już się więcej nie zobaczymy”. Oby.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0