Postawili i się ustawili. Królowie zakładów bukmacherskich, którzy upolowali fortuny

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
xabi alonso.jpg
fot. Clive Brunskill/Getty Images

Dziadek stawiający pięćdziesiąt funtów na to, że jego wnuk zagra w reprezentacji. Ojciec wierzący, że syn-golfista zdobędzie mistrzostwo Wielkiej Brytanii i sięgający dzięki tej wierze po fortunę. Dekarz puszczający kupon za trzydzieści pensów, by zgarnąć pulę pół miliona funtów. Każdy z nich to łowca marzeń, ale i wielki farciarz. Zakłady bukmacherskie nie lubią takich typów spod szczęśliwej gwiazdy. Ale oni naprawdę istnieją. Stawiają i ustawiają się do końca życia.

Mick Gibbs nie mógł uwierzyć w to co się stało. Równo dwadzieścia lat temu mężczyzna ze Staffordshire, który na co dzień naprawiał dachy, wygrał w zakładach bukmacherskich pół miliona funtów. Jako że nie dysponował dużymi sumami, za które mógłby konstruować poważne zakłady, celował w „węże” – długie kupony, na których roiło się od różnych zdarzeń. Przy tego typu obstawianiu potrzebujesz olbrzymiego szczęścia. Jak jeden do ponad półtora miliona. Gibbs wysłał zakład za trzydzieści pensów. Jego szanse na wygraną wynosiły 0,0000006%. Kupon, na którym zwycięzca wytypował m.in. triumfatorów wszystkich czterech zawodowych lig w Anglii, zamykał finał Ligi Mistrzów. Bayern mierzył się z Valencią.

OLIVER KAHN NA RATUNEK

Nie był w stanie go oglądać, zaczęły mu puszczać nerwy. Poszedł więc na patio, od czasu do czasu tylko zerkał nerwowo przez okno na telewizor, na którym włączona była telegazeta z wynikiem. Bawarczycy wygrali w rzutach karnych. Piętnasty mecz wszedł. Od momentu postawienia zakładu minęło dobrych kilka miesięcy, został on bowiem zawarty w sierpniu 2000 roku. – Kiedy Valencia objęła na początku prowadzenie, zrobiło mi się niedobrze – mówił po spotkaniu na łamach jednej z gazet. W istocie Gaizka Mendieta trafił już w trzeciej minucie, a Bayern doprowadził do wyrównania dopiero po zmianie stron. To Oliver Kahn zapewnił mu fortunę. Niemiecki bramkarz zatrzymał strzał Mauricio Pellegrino w serii jedenastek.

Gibbs oszalał. To nie była jednak jego pierwsza wysoka wygrana, ale pierwsza aż tak wielka. Dwa lata wcześniej kupon zamykał mu Manchester United, w finale Ligi Mistrzów z Bayernem, i można się tylko domyślać, jak przeżył dramatyczną końcówkę na Camp Nou, gdy Teddy Sheringham i Ole Gunnar Solskjaer skradli serca kibiców z całej Europy. Gibbs wtedy „zaszalał”, stawiając 2,5 funta. Wygrana: 157 400 funciaków. Trafienia? Mistrzowie topowych pięciu lig w Anglii, triumfatorzy trzech najniższych lig w Szkocji, Leicester mistrzem w rugby plus parę innych zdarzeń.

WIARA W BLISKICH

Czasem jednak możesz pomóc szczęściu. Na przykład masz w coś nieskończoną wiarę albo wiesz coś, czego nie mają prawa wiedzieć inni. Jak Peter Edwards czy Gerry McIlroy. Ten pierwszy był tak szczęśliwy, gdy urodził mu się wnuk, że nie dopuszczał do siebie innej myśli niż dzieciak reprezentujący w przyszłości Walię. Tym chłopakiem był Harry Wilson, dziś 24-latek. Skrzydłowy urodzony w Wrexham próbował się przebić w Liverpoolu, obecnie gra w Fulham, zarabia duże pieniądze, ale 125 tysięcy wygranych przez dziadka to bez wątpienia jego największy sukces. Po odebraniu wygranej pan Edwards od razu udał się na emeryturę. W zabawę zainwestował 50 funtów.

Nazwisko McIlroy nie jest przypadkowe. To tata znanego golfisty, Rory’ego. W 2004 roku, kiedy zawodnik miał piętnaście lat, ojciec uwierzył, że pewnego dnia zgarnie główną nagrodę w British Open. Bukmacherzy byli raczej odmiennego zdania, płacąc za takie zdarzenie 500-1. McIlroy senior nie tylko sam zainwestował w kupon, ale namówił do tego swoich przyjaciół. W efekcie tata zgarnął 100 tysięcy funtów, szczęśliwi koledzy – 80 tysięcy.

Rzeczniczka zakładów Ladbrokes nie był szczęśliwa. – Nie jesteśmy szczęśliwi z powodu dużych strat, ale podziwiamy zdolność przewidywania taty Rory’ego i jego przyjaciół już dziesięć lat temu – powiedziała.

KRÓL WIMBLEDONU

Bywa i tak, że zwycięzca zakładu jest tylko teoretyczny, ponieważ... nie żyje. Jak Nicholas Newlife – jego nazwisko wskazywało na to, że po zgarnięciu ponad stu tysięcy funtów będzie mógł zacząć nowe życie, ale nie doczekał aż dopełni się zakład, jaki postawił w 2003 roku.

Newlife wierzył głęboko, że Roger Federer, triumfując na kortach Wimbledonu, dopiero zaczyna się rozkręcać. Postawił więc 1520 funtów na to, że Szwajcar w ciągu następnej dekady będzie miał na koncie siedem zwycięskich turniejów w Londynie. W 2012 roku stało się to faktem, jednak pan Nicholas nie żył już wówczas od trzech lat. Fortuna nie zmarnowała się jednak, trafiła do fundacji Oxfam i dzięki niej 10 tysięcy rodzin z zachodniej Afryki miało wyżywienie przez pełny miesiąc. To było wzruszające zamknięcie długoletniej historii.

Kiedy Leicester City zaczynało swój mistrzowski sezon, nikt nie wierzył w Lisy. Bukmacherzy również. Każdy kto postawił funta na tytuł dla ekipy Claudio Ranieriego mógł liczyć na pomnożenie go przez 5000. Śmiałków oczywiście nie zabrakło, a buki, widząc, że zespół z King Power Stadium naprawdę jest w stanie tego dokonać, zaczęły oferować tzw. cashback, czyli wcześniejszą wypłatę. To rodzaj „troski” o gracza, danie mu furtki do wyjścia z wygraną. Jeden z obstawiających wycofał się w marcu. Z postawionych 50 funtów wyciągnął 72 000. Gdyby wytrzymał ciśnienie do maja, miałby ćwierć miliona. Rywalizacja toczyła się jednak na styku.

SZCZĘŚLIWY LIVERPOOL

Adrian Hayward bacznie obserwował zachowanie Xabiego Alonso na boisku. Pomocnik Liverpoolu często próbował zaskakiwać bramkarzy rywali strzałami z dystansu. Adrian, kibic drużyny z Merseyside, postanowił więc, że postawi 200 funtów na to, że Hiszpan wpakuje gola z własnej połowy. Zbliżał się mecz pucharowy z Luton, a Hayward, który przez ponad ćwierć wieku chodził na Anfield, postanowił, że tego dnia spełni się jego sen.

Mecz trzeciej rundy FA Cup może być dużym wydarzeniem dla mniejszego klubu, ale dla Liverpoolu to kolejny dzień w biurze. W 2005 roku The Reds czekał wielki sukces w Stambule, ale dla Haywarda to spotkanie Luton Town na długo pozostało tym najważniejszym. Bukmacherzy płacili za spektakularny wyczyn Alonso 125-1 i kiedy pomocnik trafił do siatki, 25 tysięcy wylądowało w kieszeni kibica. – Obserwowałem go długo i po mojej głowie wciąż chodziła myśl, że w końcu tak strzeli – cieszył się Adrian. Radość była tym większa, że bramka padła w końcówce spotkania, kiedy Liverpool prowadził 4:3, a goście chcieli skorzystać z pomocy własnego bramkarza w polu karnym i doprowadzić do wyrównania. Nie udało się tego zrobić, golkiper nie zdążył wrócić między słupki, a Alonso wymierzył idealnie. 5:3, koniec meczu i początek euforii grającego.

To nie jedyna taka sytuacja w meczach z udziałem Liverpoolu. Pewien mieszkaniec niewielkiej miejscowości na Malcie wycisnął blisko 700 tysięcy euro z jednego postawionego, dzięki temu, że obrońca z Anfield Glenn Johnson strzelił zwycięskiego gola The Blues w końcówce spotkania.

41-latek miał zasadę: nigdy nie graj za więcej niż euro. Trzymał się jej konsekwentnie i tak było również w tamten weekend. Jego kupon zawierał 19 zdarzeń, mecz Premier League był ostatnim z nich. Rzecznik Williama Hilla przyznał, że w firmie nikt nie potrafi sobie przypomnieć, by ktoś wygrał zakład przy takiej kumulacji zdarzeń i tak niskim rachunku prawdopodobieństwa. Szczęśliwy obywatel Malty powiedział: – Nigdy wcześniej nie byłem fanem Liverpoolu, ale teraz już jestem.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.