Kiedy powie, że podpisał kontrakt z FC Augsburg, może nie rzuci na kolana przyszłych teściów. Ale w średniaku Bundesligi były zawodnik Lecha Poznań będzie miał wszystko, czego potrzebuje, by dobrze zacząć karierę na Zachodzie.
Dwa i pół roku temu tylko testy medyczne dzieliły Roberta Gumnego od transferu do Bundesligi. Lekarze Borussii Moenchengladbach nie byli jednak zadowoleni z tego, co zobaczyli w kolanie zawodnika, a przyszłość niejako przyznała im rację. Dla piłkarza Lecha Poznań tamta niedoszła przeprowadzka wyznaczyła czas w karierze, w którym sporo rozterek przysparzał mu stan zdrowia. Szansa gry w lidze niemieckiej nie przepadła jednak bezpowrotnie. 22-latek związał się w środę aż pięcioletnim transferem z FC Augsburg. Choć teoretycznie znalazł się w tej samej lidze, do której miał trafić wtedy, w tegorocznym transferze inne jest praktycznie wszystko.
POMPA W GLADBACH
Przeprowadzce do Gladbach towarzyszyła wielka pompa. Gumny miał niespodziewanie zostać najdrożej sprzedanym piłkarzem w historii polskiej ligi. Borussia, choć wtedy akurat rozgrywała trochę słabszy sezon, w ostatniej dekadzie dość regularnie należy do czołowych klubów w Niemczech, często kwalifikując się do europejskich pucharów, a nawet do Ligi Mistrzów. Transfer był przeprowadzany w ostatnich godzinach styczniowego okienka. Polak miał być rozwiązaniem właściwie na już, bo choć przeskok pomiędzy Lechem a ambitnym klubem Bundesligi musi być spory, w Gladbach mieli wtedy na tej pozycji spore problemy i potrzebowali kogoś, kto kilka dni po podpisaniu kontraktu byłby w stanie je rozwiązać. Sprawa toczyła się na wariackich papierach i ostatecznie upadła.
WSZYSTKO INACZEJ
Nigdy z całą pewnością się nie dowiemy, czy dobrze się stało. Wiadomo jednak, że tym razem wszystko jest inaczej. Gumny nie przychodzi w trakcie rundy, lecz mając jeszcze chwilę na wkomponowanie się do nowego zespołu. Nie trafia do klubu, w którym dziesiątki tysięcy kibiców co tydzień marzą o nawiązaniu do dawnych lat, gdy ich zespół był najlepszy w Niemczech. Nie ma rozwiązać doraźnych problemów, tylko albo zostać prawym obrońcą na lata, albo zwrócić się kolejnym transferem. Wreszcie przychodzi w stanie zdrowia, który nie budzi żadnych wątpliwości. Jedynie forma samego piłkarza wydaje się gorsza. Wtedy Gumny był objawieniem sezonu. Błyskawicznie po powrocie z wypożyczenia do Podbeskidzia Bielsko-Biała przebił się do składu Lecha i świetnie zastąpił Tomasza Kędziorę. Wydawało się, że jego debiut w reprezentacji Polski to kwestia czasu. Drogi transfer do silnego klubu czołowej ligi świata wydawał się logicznym kolejnym przystankiem tej jadącym w szalonym tempie windy.
PRZYPADEK KAMIŃSKIEGO
Dwie operacje mocno wyhamowały Gumnego, choć o tej drugiej – przeprowadzanej we Włoszech – mówi się, że już ostatecznie rozwiąże problemy zdrowotne piłkarza. Nie mówimy już o robiącym furorę nastolatku, lecz o 22-letnim piłkarzu. Dobrym, ale już niezachwycającym w lidze. Wciąż bez debiutu w reprezentacji. Nawet w samym Lechu zdecydowanie więcej mówiło się ostatnio o innych kandydatach do sprzedaży. Świadczy o tym sama kwota transferu. Do Gladbach Gumny miał trafić nawet za osiem milionów euro. Teraz mówi się o transakcji ponad dwukrotnie tańszej. Co dobrze oddaje, jak zmieniła się rynkowa pozycja prawego obrońcy. Historia jego odejścia z Poznania trochę przypomina tę Marcina Kamińskiego, któremu w pewnym momencie też wróżono bardzo drogi transfer, a który ostatecznie odszedł za darmo. W tym przypadku Lech wyszedł finansowo lepiej. Zarobił nie tak dużo, jak mógł, ale jednak wciąż, jak na polskie warunki, całkiem sporo.
ŁAGODNA ŚCIEŻKA
O ile jednak dwa i pół roku temu ścieżka kariery Gumnego niebezpiecznie kręciłaby się wokół tej, którą wyznaczył Bartosz Kapustka, przechodząc do Leicester City, teraz Polak idzie znacznie łagodniejszym zboczem. Droga na szczyt jest tędy może nieco dłuższa, ale za to ryzyko nagłego odpadnięcia od ściany i runięcia w przepaść jest znacznie mniejsze. Jeśli można sobie wyobrazić możliwie bezbolesne przejście z ekstraklasy do Bundesligi, transfer na prawą obronę do FC Augsburg takim właśnie jest.
OKAZ ZDROWIA
Mowa o klubie stabilnym, który gra w lidze niemieckiej nieprzerwanie już od dziesięciu lat. Do europejskich pucharów awansował w tym czasie tylko raz. Kilka razy kręcił się w okolicach strefy spadkowej, ale raczej nie na tyle blisko, by musieć do ostatniej kolejki drżeć o utrzymanie. Jest jednym z tych niemieckich zdrowych klubów, które inne dość małe i niemające wielkich tradycji ośrodki stawiają sobie za wzór. Augsburg awansował do elity i zatrudnił dyrektora sportowego Stefana Reutera, który trafnymi wyborami personalnymi pomagał stopniowo umacniać pozycję klubu wśród najlepszych. Zespół ze Szwabii przestał być najbiedniejszym klubem w lidze i notorycznym kandydatem do spadku. Kilkakrotnie potrafił promować do lepszych klubów zawodników, ale też trenera, jak było w przypadku Markusa Weinzierla.
RĘKA DO LEWYCH
Szczególnie dobrze wyszukiwanie tanich okazji i sprzedawanie ich za duże pieniądze wychodziło w ostatnich latach w Augsburgu na lewej obronie. Matthiasa Ostrzolka, znalezionego w Bochum, sprzedano za trzy miliony euro do Hamburgera SV. Zastąpiono go wyciągniętym z Greuthera Fuerth Abdulem Rahmanem Babą, którego kupiła później z kilkukrotną przebitką Chelsea. W ostatnich latach tę pozycję zdominował Philipp Max, pozyskany z Karlsruhera SC. Pieniądze za jego środową przeprowadzkę do PSV Eindhoven ułatwiły Augsburgowi zainwestowanie w Gumnego.
TRZY LATA PROBLEMÓW
O ile na lewej obronie przez lata grali młodzi piłkarze z potencjałem rozwojowym, prawa była w Augsburgu przez siedem lat pobytu w Bundeslidze całkowicie zablokowana. Holender Paul Verhaegh był jednym z ojców historycznego awansu, z czasem został kapitanem i jednym z najrówniej grających zawodników w zespole. Łącznie uzbierał w Augsburgu ponad dwieście spotkań, wyznaczając standardy solidności na tej pozycji. Jeśliby w klubie wybierali jedenastkę stulecia, trzykrotny reprezentant Holandii niemal na pewno by się w niej znalazł. Kiedy jednak w 2017 roku skusiła go oferta Wolfsburga, Augsburg zaczął mieć problemy. Dziurę próbowano załatać ogranym w Bundeslidze Francuzem Jonathanem Schmidem, który jednak nie przyjął się tak dobrze, jak w SC Freiburg. Wychowankowie Raphael Framberger i Simon Asta także nie gwarantowali spokoju. Ściągnięty przed rokiem weteran Stephan Lichtsteiner w żaden sposób nie mógł nawiązać do formy z włoskich boisk. Doszło więc do tego, że o ile lewa obrona była tradycyjnie jedną z najsilniej obsadzonych pozycji w drużynie, o tyle prawa była notorycznie jej piętą Achillesa.
PROSTA DROGA DO SKŁADU
W przypadku Gumnego Augsburg poszedł tym razem drogą sprawdzoną po drugiej stronie boiska. Przestał próbować obsadzać prawą obronę doświadczonymi zawodnikami albo wychowankami, lecz postawił na obiecującego zawodnika ze słabszej ligi, który może się tam rozwinąć i pójść wyżej. Patrząc na obsadę pozycji prawego obrońcy w innych zespołach Bundesligi, nie było chyba miejsca w Niemczech, w którym korelacja siły klubu z łatwością przebicia się do pierwszego składu byłaby tak korzystna, jak w Augsburgu. Trener Heiko Herrlich próbował ostatnio ustawiać na prawej obronie Andre Hahna, jedną ze współczesnych legend klubu, który jednak wcześniej zwykle występował jako skrzydłowy. Na razie trudno rozstrzygnąć, czy to tylko tymczasowy eksperyment, czy zapowiedź stałego cofnięcia jednokrotnego reprezentanta Niemiec do defensywy. Nie zmienia to jednak faktu, że Gumny ma naprawdę dobre perspektywy na regularną grę w podstawowym składzie. Na Polaku nie powinna przy tym ciążyć zbyt wielka presja. W Niemczech jest na razie postacią anonimową, a kwota transferu, niemieszcząca się nawet w czołowej dziesiątce najdroższych zakupów w historii Augsburga, też nie powinna być balastem.
OFENSYWNE WEJŚCIA
Styl gry drużyny też powinien Gumnemu pasować. Herrlich, który bez powodzenia pracował wcześniej w Bayerze Leverkusen, to trener chcący utrzymywać się przy piłce i grać kombinacyjnie. W Augsburgu nie we wszystkich meczach jest to oczywiście możliwe, ale były gracz Borussii Dortmund nie chce widzieć swojego zespołu tylko murującego bramkę i modlącego się o przetrwanie. W klubie z kolei są przywiązani do stylu, który dał im najlepsze wyniki w ostatnich latach, czyli opartego na szybkich atakach po przechwycie piłki. Herrlich stara się więc łączyć oba wyobrażenia, wiedząc, że miejscowa publika, ale też szefowie, chcą widzieć błyskawiczną grę do przodu, a nie jałowe wymienianie piłki od lewej do prawej czy bronienie się całą drużyną przed własną szesnastką. Od Gumnego na pewno będzie się więc oczekiwać bardzo częstego podłączania się do przodu i wspomagania ofensywy, co akurat powinno mu zdecydowanie odpowiadać.
PRZEWODNIK W SZATNI
Do tego dochodzi jeszcze czynnik, którego nie można lekceważyć, czyli obecność w szatni bardziej doświadczonego i znającego język rodaka. Rafał Gikiewicz nie tylko ma w Niemczech już wyrobioną jakąś markę, lecz przede wszystkim wie, czego w Bundeslidze oczekuje się od piłkarzy. Augsburg jest już jego czwartym klubem w tym kraju. Zdążył więc doskonale przesiąknąć tamtejszą etyką pracy, zwyczajami i oczekiwaniami. Będzie więc mógł w początkowej fazie nie tylko służyć Gumnemu tłumaczeniem kwestii językowych, ale przede wszystkim objaśnianiem tego, jak funkcjonuje niemiecka szatnia i klub. A to może znacząco ułatwić aklimatyzację.
WSZYSTKO W JEGO RĘKACH
W momencie tego transferu nie widać więc żadnych jego wyraźnych wad, słabych punktów czy potencjalnych punktów zapalnych. Nawet jeśli FC Augsburg nie brzmi tak atrakcyjnie, jak nazwy niektórych klubów, które kilka lat temu wymieniano w kontekście Gumnego, wydaje się dla niego idealnym miejscem. Nie dlatego, że będzie miał tam gwarancję odniesienia sukcesu. Ale dlatego, że to, czy go odniesie, będzie zależało tylko od niego. Nie sposób będzie ewentualne niepowodzenie zrzucić na czynniki zewnętrzne. Pozycja wyjściowa do startu do dużej piłki jest bardzo dobra. Tylko od 22-latka zależy, jak ją wykorzysta.