„Przed finałem Ligi Mistrzów miałem koszmary”. Mark Clattenburg specjalnie dla newonce.sport o długiej drodze na sędziowski szczyt (WYWIAD)

Zobacz również:Bawarski obyczaj: nie ekscytuj się, człowieku. Dlaczego Bayern nie miał zamiaru walczyć o Leo Messiego
fot. Dan Mullan/Getty Images

Takiego eksperta w sportowych programach w polskiej telewizji wcześniej nie było. Charyzma, konkrety, sukcesy i wiedza – Mark Clattenburg, który w każdy poniedziałek objaśnia widzom Canal+ kontrowersyjne sytuacje w magazynie „Jej Wysokość Premier League”, to sędzia z niesamowitym CV. Prowadził przecież finał Ligi Mistrzów i mistrzostw Europy. Przemysław Pełka, dziennikarz Canal+ tydzień w tydzień rozmawia z Markiem na temat bieżących sytuacji: fauli, spalonych, kartek, ale dla newonce.sport pogadał z Anglikiem o nim samym. Przeczytajcie, bo to niesamowita opowieść. M.in. o tym, jak przeżyć na boisku, gdzie jest dwudziestu dwóch facetów, którzy poprzednią noc spędzili w pubie, pijąc.

PRZEMYSŁAW PEŁKA (CANAL+): Jak to się stało, że w młodym wieku zamiast grać w piłkę zacząłeś sędziować mecze?

MARK CLATTENBURG: Miałem 16 lat, gdy poprowadziłem pierwszy mecz juniorów. W wieku 18 lat zacząłem sędziować seniorom. Wcześniej się nie dało. Musiałeś być pełnoletni. Z kolei gdy miałem 25 lat (wówczas był najmłodszym w historii sędzia na tym poziomie), gwizdałem w pierwszej lidze, czyli Championship. Tych 7 lat to był niesamowity postęp. W Anglii musisz przejść przez odpowiednie szczeble. Zaczynasz od „Sunday morning”, to futbol całkowicie amatorski. Potem jest liga sobotnia. Też amatorzy, ale już wyższy poziom. Trochę bardziej profesjonalna. No i wreszcie zaczyna się ścieżka kilku poziomów. W moim przypadku to była Northern League, poziom Conference. Potem wybierasz czy chcesz być sędzią głównym, czy asystentem. Ja chciałem być głównym, więc tym sposobem doszedłem do Football League, a w wieku 29 lat zadebiutowałem w Premier League.

Zawsze chciałeś być sędzią? W wieku, w którym zaczynałeś, chłopcy marzą o karierze piłkarskiej, a nie myślą o sędziowaniu.

Jasne, że każdy chce grać, ale ja byłem za słaby (śmiech). Każdy chłopiec marzy o karierze. Ja chciałem grać dla Newcastle United. Chodziłem ich oglądać co tydzień. Bywało też, że na wyjazdach. No cóż, nie byłem wystarczajaco dobry, więc podjąłem decyzję, że spróbuje czegoś innego. Jedną z najlepszych rad, jakie kiedykolwiek dostałem, była ta od mojego nauczyciela wuefu. Powiedział któregoś razu: „Mark, nigdy nie zostaniesz zawodowym piłkarzem, może spróbowałbyś z sędziowaniem?”.

Teraz, po latach, muszę przyznać, że to była niesamowita rada, bo nie sądzę, że mógłbym zobaczyć na żywo tak wiele wspaniałych stadionów na całym świecie, gdybym uparł się na karierę piłkarską. Mógłbym co najwyżej pooglądać lokalne stadiony i to raczej te amatorskie.

Powiedziałeś, że chodziłeś na mecze Newcastle. A sędziowałeś im kiedyś?

Tylko towarzyskie. Jestem Geordie, jestem z tego regionu więc cieszyłem się, że mogłem posędziować mecz pożegnalny Alana Shearera. Sędziowałem również pożegnalne spotkanie Stevena Harpera, bramkarza, który zawsze był zmiennikiem. Poprosił mnie o to. Sędziowałem też towarzyski mecz Newcastle z Juventusem. Wygraliśmy chyba 3:2. Po rzucie karnym. Wyszedłem potem wieczorem z przyjaciółmi do pubu i nawet nie kupiłem drinka, każdy był tak dumny ze mnie, że mi stawiano.

Każdy, czy to sędzia, czy dziennikarz, komuś sprzyja. Jest kibicem. Czy wy musicie w jakiś sposób deklarować komu kibicujecie, żeby władze sędziowskie miały rozeznanie i nie obsadziły cię w meczu ulubionej drużyny?

Kiedy byłem młody, w pierwszej fazie mojej pracy, było trochę inaczej. Byłem np. czwartym sędzią na meczach Sunderlandu, albo Newcastle. Nie było z tym problemu. Wtedy, bo teraz przywiązuje się do tego większą wagę. Władze starają się unikać tego, by sędziowie prowadzili mecze drużynom z tego samego miasta. Pamiętam kiedyś taką sytuację. Słyszysz jak mówię. Mam akcent z północy. A tu liczą się dwa zespoły: Sunderland i Newcastle. I pamiętam, że podszedł do mnie sędzia i pyta: „Komu kibicujesz?”, a byłem wtedy czwartym sędzią w meczu Newcastle. Nie chciałem mu powiedzieć, byłem trochę przestraszony, bo mógłby pomyśleć, że jakoś chciałem im sprzyjać. Graham Pol, bo on wtedy prowadził mecz też zapytał: „Mark, no dawaj, komu kibicujesz?”. Ja na to, że nikomu. „Jak nikomu? Każdy komuś kibicuje”. A ja uparcie, że nikomu. „Dobra, zapytam inaczej: której drużyny wyniki sprawdzasz w gazecie po ligowej kolejce?”. Mówię, ok. Sunderlandu. „Dlaczego ich?”. Bo muszę wiedzieć, czy zostali pokonani. „Zatem na 100% jesteś kibicem Newcastle”.

Sędziowałeś wiele ważnych meczów w swojej karierze. Finał igrzysk w Londynie, finał Ligi Mistrzów w 2016 albo finał EURO 2016. Który z nich określiłbyś mianem swojego największego osiągnięcia?

Myślę, że w każdej karierze ważne jest pokonywanie kolejnych stopni. Krok po kroku. Każdy rok sędziowania był osiągnięciem. Zawsze, przed każdym sezonem, starałem się ustawić sobie cel do którego dążyłem. Szczerze powiedziawszy, nie pamiętałem nawet o tym finale olimpijskim dopóki o nim wspomniałeś. Ale to było niezwykłe doświadczenie. Londyn. 90 tysięcy kibiców. Brazylia kontra Meksyk. W Brazylii świetni piłkarze. Na przykład Neymar. Wyjątkowy turniej. Ten był organizowany przez FIFA i był częścią mojej drogi na kolejny szczebel. W FIFA jest program awansów, a najwyższa półka jest dla tych, którzy mogą sędziować na mistrzostwach świata. Tak więc to był dla mnie ważny turniej. Ale zdecydowanie najważniejszy mecz to finał Ligi Mistrzów.

W 2016 roku w Mediolanie, Real Madryt kontra Atletico.

Tak. Wyjątkowość polegała na tym, że to był jeden mecz. Turnieje są świetne. EURO we Francji, w tym samym roku, było wspaniałe, ale głównie na samym początku. Potem wszystko staje się coraz trudniejsze. Po dwóch tygodniach masz już dość. Psychicznie czujesz zmęczenie. Wszystko jest monotonne. Jesteś już długo poza domem, a w tamtym roku naprawdę byłem poza domem mnóstwo czasu. Tak więc naprawdę trudno było zachować cały czas odpowiednią koncentrację. Chodziłeś w tych samych ubraniach, jadłeś cały czas to samo. Naprawdę to było nużące i coraz trudniejsze. Z jednej strony cieszyłem się, że sędziowałem finał, ale z drugiej wiedziałem, że następnego dnia jadę wreszcie do domu. Także radość była podwójna. Gdybym miał wybrać ten jeden mecz, to Real – Atletico.

Czułeś coś wyjątkowego przed takim meczem? Motyle w brzuchu? Czy jednak na tyle już byłeś doświadczony, że po prostu koncentrowałeś się na zadaniu?

Muszę się przyznać, że tydzień wcześniej oraz dzień przed meczem miałem koszmary. W tym roku sędziowałem też, trochę wcześniej, finał Pucharu Anglii i nie miałem dobrego dnia. Nie zaprezentowałem się na takim poziomie jak chciałem. Nawet nie chodzi o to, że popełniałem wielkie błędy, ale było kilka momentów, w których mogłem dać korzyść drużynie atakującej. Mogłem pozwolić bardziej wydarzeniom, żeby się „działy”. Za dużo ingerencji. Gdy szedłem odebrać medal po meczu, gwizdali na mnie zarówno kibice Manchesteru United, jak i Crystal Palace. Więc ten tydzień poprzedzający finał LM był dla mnie trudny. Jednak gdy mecz już się zaczął, to wtedy już pełna koncentracja. Chciałem sprawdzić w pierwszych minutach, jak ten mecz się potoczy i po pięciu czy dziesięciu minutach powiedziałem do moich asystentów: „Mój Boże, to jest niesamowite. Jak zaraz się nie uspokoją, to jestem w opałach”. Na szczęście trochę zluzowali, kurz opadł, zawodnicy stali się spokojni i mogliśmy prowadzić mecz. Nie powiem, że cieszyć się meczem, bo tego nie wolno robić. Jeden błąd i ludzie będą ci to pamiętać do końca życia. To zbyt duże wydarzenie. Musisz dbać o każdą decyzję. Emocje są ogromne. Kiedy gwiżdżesz po raz ostani, wiesz że już po wszystkim. Chcesz cieszyć się z pamiątkowego medalu. Tym razem, kiedy go odbierałem, słyszałem aplauz całego stadionu i to było na pewno bardzo emocjonalne przeżycie. Obaj trenerzy podeszli mi pogratulować. To naprawdę znaczyło dla mnie wiele. Zwłaszcza po tym co się wydarzyło tydzień wcześniej.

Ten rok 2016 był więc dla ciebie wyjątkowy. Same finały. Szczyt kariery.

Można tak powiedzieć, choć przygotowania zaczęły się dużo wcześniej. Powiedziałbym, że w 2013, może 2014. Zacząłem być bardziej skoncentrowany na pracy. Byłem też znacznie lepiej przygotowany fizycznie. W zasadzie codziennie chodziłem na siłownię. Miałem plan. Wszedłem na niesamowity poziom przygotowania. Kiedy zaczynałem gwizdać w Premier League, ważyłem 95 kilogramów. W sezonie 2014/2015 tylko 75! Znajdowałem się w życiowej formie. Byłem bardzo skoncentrowany i zdeterminowany. Chciałem tego bardziej niż czegokolwiek. Moja rodzina była biedna, więc także z tego powodu chciałem w życiu coś osiągnąć. I jestem dowodem na to, że jeśli pracujesz sumiennie, ciężko, możesz swoje cele zrealizować. 2016 był więc szczytem, ale jestem pewien, że gdyby nie to, co zrobiłem podczas tych 2-3 wcześniejszych lat, nie udałoby mi się tego zrealizować.

fot. Clive Brunskill/Getty Images

Wspomniałeś o przygotowaniach. Prawdopodobnie także podejście do zawodu sędziego na przestrzeni ostatnich lat uległo zmianie. Wszyscy, nie tylko piłkarze, żeby nadążyć, muszą być bardziej profesjonalni. Jak to się zmieniało w przypadku sędziów?

Zanim trafiłem do Premier League i sędziowanie stało się moim zawodem, pracowałem w przemyśle elektrycznym. Musiałem połączyć karierę sędziego ze zwykła pracą. Praktycznie wszystkie moje wakacje, które miałem u pracodawcy, poświęcałem dla futbolu. Wszystko wówczas było takie niesamowicie intensywne. Nie było czasu na nic. Czasami opuszczałem biuro po południu, żeby jechać na mecz. Wracałem o drugiej w nocy. Na 9:00 znów musiałem być w pracy. Robiłem co w mojej mocy, żeby przetrwać. Dziesięć filiżanek kawy, żeby nie zasnąć. Koszmar. Jeśli nie byłeś zawodowcem, znaleźć równowagę dla tych dwóch światów, to było wyzwanie. Miałem 29 lat i musiałem podjąć decyzję. Szczerze powiedziawszy, była ona dla mnie łatwa: chcę być profesjonalnym arbitrem. Płaca była bardzo dobra, więc podjęcie jej przyszło mi łatwo. Choć oczywiście były obawy. Po kilku latach sędziowania już raczej nie masz po co wracać do swojego starego życia. Jesteś za długo poza tamtymi sprawami, żeby płynnie wrócić. I wtedy zaczynasz myśleć. Ok, zostanę sędzią. Nawet może mi się udać, ale co później? To nie jest jak z piłkarzami, ze możesz być transferowany do innego klubu. Wystarczy, że nie wyjdzie ci parę meczów. Nie powiedzie się coś. Zostaniesz usunięty. I co wówczas? Znajdziesz sobie inną pracę? Trudna decyzja, z psychologicznego punktu widzenia. Choć z drugiej strony ta świadomość sprawiła, że wiedziałem, iż muszę być dobry, by się utrzymać. Ostatecznie niczym się nie różnimy od ludzi pracujących w innych zawodach. Mamy rodziny, mamy kredyty. Musimy pracować na utrzymanie. To wspaniała praca, ale to wciąż praca. Muszę zrobić wszystko, żeby jej nie stracić.

Czy jest coś takiego jak idealny mecz dla sędziego? A jeśli tak, to co musisz zrobić, żeby mieć takie poczucie?

Prawdę powiedziawszy, uważam, że mój finał Ligi Mistrzów był takim meczem. Wiem, że ludzie powiedzą: „co za bzdura!”. Ale z mojego punktu widzenia, tak było. Dlaczego tak twierdzę? Bo uważam, że idealny mecz to taki, w którym jest równowaga. Oba zespoły są traktowane dokładnie tak samo. Dostają te same decyzje. W tym meczu Real zdobył bramkę ze spalonego. To jest fakt i wcale temu nie przeczę. Żaden z sędziów tego nie widział. Nie była to jednak decyzja z gatunku tych subiektywnych. Uznaliśmy, że to fakt. Spalony. Wtedy nie było VARu. Jednak dwie minuty po przerwie miałem już do podjęcia decyzję, w której liczyła się interpretacja. Bardzo subiektywna ocena sytuacji. Czy był karny dla Atletico? Ta decyzja powodowała, że w meczu wracała równowaga. Atletico dostało szansę na wyrównanie po tym jak straciło bramkę ze spalonego. Przyznałem karnego. Spudłowali. To już ich problem, ale dałem im szansę. Zresztą, żeby była jasność. W mojej ocenie na nią zasłużyli. Tam był faul. Potem mecz potoczył się już bez żadnych perypetii. Ale co ważne – gdybym wtedy nie przyznał im karnego, to Atletico miałoby wrażenie, że gwizdałem przeciwko nim. W sędziowaniu tak bywa. Czasami nie masz na to szansy, ale jeśli ją masz, musisz dążyć do tego, żeby obie strony czuły się szczęśliwe. Żeby obie strony zaakceptowały twoje decyzje. To jest w mojej ocenie idealnie sędziowany mecz. W rzeczywistości nie ma takiej możliwości, żeby zagwizdać wszystko zgodnie z rzeczywistością. Jesteśmy tylko ludźmi. Popełniamy błędy. Każdy je popełnia. Tu damy zły aut, tam zły rzut rożny albo wolny. Nie da się zagwizdać wszystkiego dobrze, na sto procent. Dlatego najważniejsze jest, żeby obie strony w meczu czuły, że decyzje były wyważone.

Jesteś osobą, która większość kariery sędziowała bez pomocy technologicznych. Jednak zdążyłeś załapać się na VAR. Jak się zmieniło sędziowanie?

Zdecydowanie pomaga. Może nawet uratować karierę sędziego. Weźmy na przykład Martina Hansena. Gwizdał mecz Francja – Irlandia w barażach do MŚ. Nie dostrzegł ręki Thierry’ego Henry’ego. Jego kariera po tym błędzie została zniszczona. VAR rozwiązałby ten problem i zwyczajnie go uratował. Pewnie pojechałby na MŚ i miałby szansę na dobrą karierę. Nawet jeśli do tego momentu prowadził mecz doskonale. Ten jeden kluczowy moment zniszczył go. Natomiast zauważam problemy z VARem. Po pierwsze sędziowie stosują się do przepisów gry. Często decyzje podejmuje się jednak subiektywnie. Sędzia ocenia sytuację. Tak jak np. co tydzień rozmawiamy w Canal+ o zagraniach ręką. Tu często dochodzi do interpretacji przepisów. Wiele z nich w piłce opiera się na interpretacji. Ale najbardziej dyskutowaną sprawą, która także rodzi najwięcej emocji, jest spalony. Czasami marginalny ofsajd, trudny do wychwycenia gołym okiem. Rękawek albo bark już uznawany jest za spalonego albo nie. To mocno frustruje. Dobrze wiemy, bo było już sporo takich sytuacji, że za punkt odniesienia brano właśnie ostatnią część ciała, którą możesz zdobyć bramkę, czyli rękawek, a właściwie mięsień naramienny. Ale kłopot w tym, że to także najbardziej oddalona część ciała od stóp. Stopy są przecież najistotniejsze w trakcie biegu. Tak więc, piłkarz biegnie i jest lekko wychylony, a VAR zajmuje się mięśniem na ramieniu, który zawsze będzie bardziej wysunięty. To tylko rodzi problemy. Anulowano sporo bramek z tego powodu, mimo że to były minimalne różnice. Szczerze, to już nie ma nic wspólnego z piłką nożną. Piłka to gole. Gole, które są przez wszystkich akceptowane. A często nie uznawano bramek, które wyglądały na prawidłowe, dopóki nie zastosowano przy nich miary i użyto technologii 3D. To koniecznie trzeba zmienić. Być może trzeba rysować grubsze linie. Albo za punkt odniesienia brać stopy. Wiem, że FIFA chce całkowicie zautomatyzować podejmowanie decyzji w sprawie spalonego. Żeby wyeliminować czynnik ludzki. Chce być gotowa na MŚ w Katarze. W tym roku zacznie zapewne testy. Trzeba znaleźć rozwiązanie, które przede wszystkim będzie bardziej fair, a jednocześnie będzie zapewniać więcej bramek i co za tym idzie więcej rozrywki.

A jakie cechy musisz posiadać, żeby być dobrym sędzią? Oczywiście poza świetnym przygotowaniem fizycznym.

Musisz być szalony, że się na to piszesz…, ale tak serio – to trudna praca. Musisz mieć pewność siebie. Coś pomiędzy pewnością a arogancją. Dlatego, że piłkarze muszą czuć, że jesteś pewny tego co robisz. Podejmujesz decyzje i jesteś ich pewien. Jednak trzeba być ostrożnym, żeby nie zostać posądzonym o arogancję. Trzeba znaleźć równowagę. Musisz też mieć odpowiednie umiejętności zarządzania, żeby wiedzieć jak kontrolować mecz, jak zachować się w każdej sytuacji. Często bardzo delikatnej, której kibic lub komentator czy ekspert nawet nie znają. Może ten piłkarz ma chore dziecko, jakieś życiowe kłopoty, które mu ciążą i to przekłada się na jego zachowania na boisku. Musisz to rozumieć, być świadomym. Kontrolować emocje. No i rzecz jasna przygotowanie fizyczne. Zwłaszcza w Premier League. Tam jest niesamowicie. Tempo gry ogromne. Czasami po meczu przeglądałem jakieś powtórki i mówiłem sam do siebie: „Naprawdę?! Coś takiego się zdarzyło? W ogóle tego nie widziałem, nie kojarzę!”.

Czy pomagało ci podczas kariery to, że byłeś taki młody? Przez większą jej część byłeś w podobnym wieku co piłkarze, którym gwizdałeś.

Na początku na pewno nie. Patrzyłem na składy i okazywało się, że jestem najmłodszy. Ale później było pomocne. Po pierwsze – lepiej ich rozumiałem. Miałem już odpowiednie doświadczenie. Życie toczy się w pewnych cyklach. Kiedy zaczynałem sędziować, było zupełnie inaczej niż teraz. Zmieniło się całe pokolenie. Ale przez większość czasu pracowałem z piłkarzami, którzy dorastali w tym samym okresie. Myślę, że dzięki temu lepiej mogłem ich zrozumieć, a oni mnie.

A jest coś takiego styl sędziowania?

Mam wrażenie, że obecni sędziowie nie są liderami. Szefami. Młodsi, zwłaszcza teraz, bardziej chcą podpierać się VAR-em, ufają technologii. Pamiętam, że pojechałem na turniej FIFA do Kolumbii w 2011. Nie działał system komunikacji. W Bogocie z powodu kwestii bezpieczeństwa nie można było go używać. I wyobraź sobie, że większość arbitrów nie potrafiła sędziować. Nie wiedzieli jak! Nie mieli pojęcia co zrobić bez zestawu do komunikacji. Byli kompletnie pogubieni. Ja miałem szczęscie, bo wychowywałem się w czasie, kiedy go nie było. Nauczyłem się sędziować zanim go wprowadzono. To pokazuje, że ważne jest doświadczenie, ale jeszcze ważniejsza umiejętność adaptowania się do niespodzianek. Do nowych okoliczności. To młodsze pokolenie nie ma odpowiednich umiejętności życiowych. Jak sobie przypomnę moje początki w lidze Północnej, to zwyczajnie tam chodziło o to, żeby przetrwać. Przeżyć na boisku, gdzie jest dwudziestu dwóch facetów, którzy poprzednią noc spędzili w pubie, pijąc. Trzeba było przetrwać, ale to przy okazji dawało ci odpowiednie umiejętności, żeby być dobrym zarządcą na boisku. Moim zdaniem młodsi sędziowie zbytnio teraz polegają na technologii VAR.

Szacunek u piłkarzy. Musisz go mieć, bo inaczej jesteś na straconej pozycji?

Oczywiście. Jeśli w trakcie meczu oni akceptują to co robisz, to także uspokaja trybuny. Kibic myśli sobie: skoro piłkarze to akceptują, to pewnie sędzia ma rację. Ale jeśli szacunku nie masz, to piłkarze szybko to wykorzystują. Naciskają cię na kolejną i kolejną decyzję. Kwestionują. Próbują zaleźć ci za skórę. Próbują na ciebie wpływać.

A propos, jacy piłkarze byli trudni do sędziowania?

Chyba najczęściej miałem jakieś sprawy z Craigiem Bellamy’m. Nie dlatego, że to zły człowiek, ale jak wchodził na boisko, to się zmieniał. Nie umiałem z nim współpracować. Bardzo trudny przypadek. Pokazałem mu kiedyś czerwoną kartkę, gdy grał dla Manchesteru City. W meczu z Boltonem. Nigdy mi nie wybaczył. Pamiętliwy był. Ucieszyłem się, jak grał dla Newcastle, bo nie musiałem mu już sędziować. Jak odszedł, znów miałem z nim trudne relacje. W Europie na pewno trudnym graczem był Vidal. Miałem z nim kłopoty w meczu Bayern – Juventus. Byłem na początku mojej międzynarodowej kariery i źle sobie radziłem. Byłem młody, naiwny. Nie umiałem narzucić moich warunków i efekt był taki, że to oni zaczęli mną sędziować. Conajmniej dwie decyzje powinny być inne. Ale to był taki mecz-nauczka. Jeżeli zaś chodzi o zarządzanie wielkimi piłkarzami, to udawało mi się szybko ich przekonać. Messi, Ronaldo, Suarez. Tego typu piłkarze nigdy nie byli dla mnie problemem. Nawet jeśli Messiemu w meczu z PSG nie podobały się moje decyzje, akceptował je.

A byli tacy, których lubiłeś?

Pamiętam na przykład finał EURO. Cristiano Ronaldo zszedł z boiska z kontuzją, po faulu Payeta. Nie widziałem tego zajścia zbyt dobrze. Oczywiście to był faul. Pewna żółta kartka. Można dyskutować, czy nawet nie czerwona. Ale to finał Mistrzostw Europy, za tego typu przewinienie nie jestem pewien, czy czerwona nie byłaby przesadą. Ronaldo oczywiście nie był zachwycony. Wszyscy pamiętają jego reakcje przy linii bocznej. Ale już po meczu szedłem po schodach odebrać medal za finał i się na niego natknąłem. Próbował chwycić mnie za twarz, co oczywiście było raczej przyjacielskim żartem. Mówię mu: „Puszczaj, muszę iść na górę”. „No dobra, możesz iść”. Oczywiście był podekscytowany zdobyciem tytułu. Ale raczej takie relacje pamiętam też z boiska. Nie chodzi tu o jakieś preferencje dla piłkarza, ale zdrowe podejście, traktowanie. Lubił mnie, a ja sędziowałem mu bez żadnych kłopotów.

Dlaczego właściwie skończyłeś karierę sędziowską? Nawet obecnie w Premier League jest kilku starszych arbitrów.

Przed COVID-em sędziowałem w lidze chińskiej. Sezon tam zakończył się w grudniu 2019. Mieliśmy podpisać nowy kontrakt, a sezon miał wystartować w marcu następnego roku. W międzyczasie wybuchła pandemia i sezon się nie rozpoczął. Po pewnym czasie ustalono, że rozegrają go w wersji skróconej, ale jednocześnie anulowano kontrakty sędziom obcokrajowcom. Ten okrojony sezon dokończyli już tylko chińscy sędziowie. Problemem było to, że nie byli nam w stanie załatwić wizy. Mniej więcej w tym samym czasie dostałem telefon z UEFA z pytaniem czy nie interesowałaby mnie posada szefa sędziów w Grecji. To bardzo podobna praca, jaką już wykonywałem w Arabii Saudyjskiej. Jedyna różnica polegała na tym, że tam miałem tylko zapewnić im doświadczonych sędziów obcokrajowców, a tu zadanie polega na kształceniu i poprawie jakości miejscowych arbitrów. Teraz dostałem okazję, żeby rozwinąć moje umiejętności w zarządzaniu, ale także aby lepiej zrozumieć futbol. Spojrzeć na niego z innej strony.

I jak się pracuje w Grecji, bo wszyscy dobrze wiemy, że sporo tam waśni, kłótni, a ludzie mają ogromny temperament?

Na razie mam szczęście, bo kibicom nie wolno wchodzić na stadiony. Tak ma być do końca sezonu, więc tych napięć jest znacznie mniej. Presja jest mniejsza niż się spodziewałem, ale nie pracuje się łatwo. Grecy maja inną mentalność. To zrozumiałe, wszędzie na świecie ludzie są różni. Do pewnych spraw muszę się przyzwyczaić. Ostatnie 8-9 miesięcy poświęciłem, żeby poznać lepiej ich kulturę. Myślę, że to doświadczenie przyda się w drugim sezonie pracy, który będzie dużo trudniejszy, gdy na trybuny wrócą kibice. W Grecji od pewnego czasu stosuje się zasadę, że na te trudne mecze zapraszani są sędziowie spoza kraju. Wynika to z tego, że kluby miały na pieńku z lokalnymi arbitrami. Było sporo tarć i stąd pomysł, który zainicjował mój poprzednik. Ja go kontynuuję. Szerszy plan zakłada jednak, żeby jakość greckich sędziów poprawić na tyle, by krok po kroku odchodzić od sędziów miedzynarodowych na rzecz miejscowych. Jestem jednak zdania, że taka wymiana sędziów ma sens. Może nie za często, nie co tydzień, ale to dobre. Zdobywasz doświadczenie, poszerzasz horyzonty. Sędziowanie w Grecji jest inne niż w Polsce czy w Premier League, czy w Chinach. Oj, tam było ciężko. Nawet nie ze względu na język, ale na nieprzewidywalność. Premier League jest przewidywalna. Wiem, gdzie poleci piłka, gdzie będzie podanie. W Chinach robili różne dziwne rzeczy, jak ręka w polu karnym bez żadnej przyczyny. Trzeba umieć się przełączać z ligi na ligę. Rozumieć kulturowe różnice.

Niedawno zaprosiłeś na prowadzenie derbów PAOK – Aris Szymona Marciniaka. Jak wypadł?

Od razu było jasne, że to bardzo trudny mecz. Lokalne derby. W pierwszym meczu sezonu mieliśmy bardzo duże problemy. Szymon Marciniak w mojej opinii dobrze rozumie grecką specyfikę, miejscową kulturę. Aris prowadził 2:0, powinien strzelić trzeciego gola. I zawsze tak jest. Zamiast zamknąć mecz, pozwolili dojść na 2:1, a potem w ostatniej minucie meczu został podyktowany przeciwko nim karny. Jak najbardziej słuszny. I skończyło się 2:2. Kibice Arisu byli źli, bo powinni byli wygrać mecz, a skończyło się remisem. Miałem okazję z nim współpracować podczas EURO. Byłem jego technicznym w meczu Islandii. Przypatrywałem mu się. Widziałem jego spory potencjał. Teraz musi postarać się jeszcze bardziej, bo młodsi sędziowie już naciskają.

Masz obecnie jakichś ulubionych sędziów?

Kiedyś wiadomo było, że Collina był najlpeszy. Bardzo dużo podpowiedział mi w kwestii zarządzania meczem, rozumienia gry. Teraz jest kilku ciekawych młodych sędziów. Polscy sędziowie zrobili w ostatnich 4-5 latach postęp. Dobrze sobie radzą w Europie. Holandia moim zdaniem przechodzi świetny okres. Danny Makkelie jest bardzo dobry. Anthony Taylor i Michael Oliver są krytykowani czasami za mecze w Premier League, ale zbierają bardzo dobre recenzje za spotkania międzynarodowe. Jest też grupa już doświadczonych arbitrów. Moim zdaniem świetny jest Bjorn Kuipers. On czuje grę, rozumie ją. To najważniejsza umiejętność najlepszych sędziów. Przepisów może nauczyć się każdy, ale prawdziwa umiejętność to kontrolowanie topowych meczów. Musisz umieć zdejmować presję, kontrolować emocje piłkarzy obu drużyn. Jeśli za bardzo narastają, musisz umiejętnie reagować, jakbyś spuszczał powietrze z koła. Oczywiście we właściwych momentach. Potem znów możesz pozwolić, żeby mecz płynął. Nie przeszkadzasz. Najlepsi to tacy, którzy umieją po prostu schłodzić emocje. Młodzi czasami chcą robić za dużo i często takie mecze wymykają się spod kontroli.

Rozmawiał Przemysław Pełka, dziennikarz Canal+

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Bez najmniejszego problemu skomentuje mecz Stali Mielec i NHL. Premier League - tam usłyszycie go najczęściej. Na co dzień w barwach Viaplay, w newonce gościnnie współtworzył Football Flashback i czasem występował w Kick Off. Na kawie i piwach zna się tak samo dobrze jak na piłce