W kolejnej odsłonie naszego rankingu najważniejszych filmów grozy XXI wieku dominują filmy z pierwszej połowy minionej dekady.
Która, podobnie jak lata 2001-2010, stała pod znakiem horroru, ale o szerszym backgroundzie popularności tego gatunku pisaliśmy już we wstępie do części pierwszej zestawienia. Nie przedłużając - kolejna siódemka:
Wrota do piekieł (2009)
reż. Sam Raimi
fabuła: Młoda pracowniczka banku odmawia udzielenia kredytu potrzebującej Cygance. Ta w ramach zemsty rzuca na nią klątwę. Od tej pory dziewczyna jest nękana przez pradawnego demona.
dlaczego: Bo to Sam Raimi! Niewielu jest reżyserów, którzy tak dobrze czują podskórną absurdalność pozornie poważnego gatunku, jakim jest horror. Kino grozy tego twórcy jest mocno przerysowane, a on sam jest dalej tym samym zakochanym w produkcjach klasy B małolatem, który w latach 70. skrzyknął się z innymi zajawkowiczami tematu z Detroit, tworząc grupę filmową - w jej skład wchodził m.in. Bruce Campbell. Który chwilę później stał się najpierw gwiazdą Martwego zła (Sam Raimi nakręcił ten film w wieku 22 lat), a później całego nurtu b-movies.
Warto obejrzeć Wrota do piekieł, żeby poznać wzór współczesnego pastiszu kina grozy. To nie jest tak, że u Raimiego raz jest komedia, a raz horror - oba te gatunki mocno się przenikają, tworząc zupełnie osobny styl. A że film powstał chwilę po wybuchu kryzysu finansowego w 2008 roku, to reżyser nie oparł się też pokusie umieszczenia w fabule czytelnego komentarza społecznego.
Następny będziesz ty (2011)
reż. Adam Wingard
fabuła: Banda uzbrojonych, zamaskowanych morderców napada na letnią posiadłość pewnej rodziny. Sytuacja wydaje się beznadziejna, dopóki nie okazuje się, że jedna z ofiar zaczyna przejawiać zdolności obronne. A konkretniej - też potrafi zabijać.
dlaczego: Z dwóch powodów. Po pierwsze - bo niewiele było w ostatnich latach porządnych dreszczowców spod znaku home invasion, w których ktoś (lub grupa ludzi) atakuje dom z przerażonymi ludźmi wewnątrz; do tych ciekawszych, choć i tak nietrzymających się stricte prawideł gatunku, należą Creep i Furie, oba możecie obejrzeć na Netfliksie. A tutaj wszystko się zgadza, co więcej, całościowo jest to naprawdę inteligentnie opowiedziane. A po drugie - ze względu na reżysera, Adama Wingarda. Po premierze Następny będziesz ty i, zwłaszcza, Gościa, wyrósł na jedno z ciekawszych nazwisk amerykańskiego indie, twórcę specjalizującego się w jakościowych thrillerach z fabularnym twistem. Kwestia przejęcia go przez Hollywood była otwarta. I choć Wingard pokazał w tym roku swój wysokobudżetowy debiut, Godzilla vs Kong, to warto zadać pytanie, dlaczego stało się to tak późno. Może trochę zawinił nową wersją historii o wiedźmie Blair - szeroko zapowiadany film okazał się popłuczynami po Blair Witch Project i przeszedł bez echa. Ale nie ma co mówić o horrorze XXI wieku bez wspomnienia jego nazwiska. Poza tym to reżyser, który nawet nie skończył 40-tki. Wszystko (chyba) jeszcze przed nim.
Dom w głębi lasu (2012)
reż. Drew Goddard
fabuła: Piątka młodych ludzi postanawia spędzić weekend w położonym na odludziu domu. Kazdy, kto widział w życiu więcej niż jeden horror, wie, że to nigdy nie kończy się dobrze.
dlaczego: W przypadku Następny będziesz ty pisaliśmy o horrorach z fabularnym twistem. To przykład filmu, w którym zmyłka jest najważniejszym elementem fabuły. W zasadzie im dalej w las, tym mocniej widz łapie się za głowę i zastanawia - co u k***y? Poważnie, to jest ten sam poziom wariactwa, co Mother Aronofsky'ego. Tam jednak, gdzie twórcą Requiem dla snu upychał nieznośną metaforykę, Drew Goddard w swoim pełnometrażowym debiucie radośnie puszczał lejce i pozwalał, by film opowiadał się sam, a zabawa była przednia. To jest jeden z tych tytułów, gdzie po napisach aż chce się bić brawa. Jeden z najbardziej niezwykłych horrorów ostatniego 20-lecia!
Obecność (2013)
reż. James Wan
fabuła: Para badaczy zostaje wezwana przez przerażoną rodzinę. Coś terroryzuje ich dom i nie daje normalnie żyć. Coś, czyli - jak się okazuje - przerażający demon, najpotężniejsza zjawa, z jaką duet duchołapów miał kiedykolwiek do czynienia.
dlaczego: Bo to jedna z najpopularniejszych strasznych serii XXI wieku; całość zarobiła w kinach ponad 2 miliardy dolarów. James Wan (czyli człowiek, który wymyślił Piłę) nie bawił się w rewolucjonizowanie gatunku. Miała być naprawdę przerażająca opowieść o duchach - i jest. Wyszło tak, że film zbił popularność na przekazywaniu sobie pocztą pantoflową informacji o tym, że jeśli szukacie seansu z wliczonymi palpitacjami serca jako bonus, to tutaj jest właściwy tytuł. To o tyle ciekawe, że najważniejsze filmy grozy ostatnich dwóch dekad mniej lub bardziej, ale zawsze bawiły się konwencją, sięgając po recykling zgranych gatunkowych klisz i archetypów. Tymczasem James Wan podszedł do Obecności tak, jakby robił pierwszy horror w historii kina. I wygrał.
Babadook (2014)
reż. Jennifer Kent
fabuła: Matka i jej sześcioletni syn mieszkają w domu, który nawiedza tajemniczy potwór z kart książki - Babadook. Ale czy on faktycznie istnieje, czy jest tylko wymysłem niezdrowej wyobraźni?
dlaczego: W fabularnym debiucie Australijki Jennifer Kent pobrzmiewają echa psychologicznego horroru spod znaku Wstrętu Romana Polańskiego - boimy się, chociaż nie wiemy, czy jest czego. I czy bardziej nie powinniśmy współczuć głównej bohaterce. Ale Kent bierze się za kino grozy, by opowiedzieć o zjawiskach jak najbardziej realnych: traumie po utracie bliskiej osoby, postępującej chorobie psychicznej, uczuciu przygniecenia ciężarem macierzyństwa... Efekt doskonały, reżyserka niskim nakładem środków (część funduszy pozyskała ze zbiórki na Kickstarterze) wycisnęła, ile się da z zazębiających się gatunków horroru i dramatu psychologicznego, a mocno pomógł jej w tym polski operator Radosław Ładczuk (m.in. Jesteś Bogiem) - wszystkie te gry cieni i sekwencje skojarzeń pięknie nawiązują do wieloletniej tradycji straszenia na ekranie.
Coś za mną chodzi (2014)
reż. David Robert Mitchell
fabuła: W sennym miasteczku na młodych mieszkańców pada klątwa - tajemnicza siła prześladuje kolejne osoby, zarażające się podczas seksu. Dana osoba umrze, o ile nie przekaże w ten sam sposób klątwy innej osobie. Ale jeśli delikwent straci życie - złowroga siła atakuje na nowo poprzednią osobę.
dlaczego: Na papierze fabuła wygląda idiotycznie, ale oczekiwania rozjeżdżają się z rzeczywistością - na plus dla rzeczywistości. Coś za mną chodzi to skąpany w retro sznycie hołd dla VHS-owego kina lat 80., wyjątkowo oryginalny film, czerpiący z metafory seksu jako śmiertelnego zagrożenia. Co ciekawe, ofiarami klątwy padają ludzie młodzi. Jak to wytłumaczyć? David Robert Mitchell chciał w ten sposób podkreślić samotność nastolatków, którzy za moment przekroczą granicę, dzielącą młodość od świata dorosłych, ale nie wiedzą, czy dadzą sobie radę. Czyli trochę Donnie Darko, ale przeplatające się z teen-horrorem. I jeszcze jedno - warstwa muzyczno-wizualna. Ten film ogląda się jak fantastyczny, długi retro-teledysk z przepięknymi, plastycznymi kadrami. Niech to będzie dodatkowa rekomendacja.
Czarownica. Bajka ludowa z Nowej Anglii (2015)
reż. Robert Eggers
fabuła: Akcja filmu dzieje się w Nowej Anglii, a w jej centrum znajduje się rodzina, która z religijnych pobudek zostaje skazana na banicję z purytańskiej kolonii. Poza murami osady zaczyna się podwójny koszmar tej wesołej gromadki: są zmuszeni do życia na własną rękę, a na domiar złego trafiają w objęcia nieczystych mocy.
dlaczego: Bo to jeden z najlepszych horrorów psychologicznych ostatnich lat, wysmakowany tribute dla kina gotyckiego i dowód talentu Roberta Eggersa, który najpierw zachwycił świat kina Czarownicą, a parę lat później poprawił The Lighthouse. Pod przykrywką ascetycznego horroru kryje się feministyczny manifest. O ile Lighthouse to dominacja męskiego pierwiastka, The Witch traktowało w pełni o sile kobiet. Eggers doskonale operuje napięciem i opiera fundamenty filmu na domysłach i strachu przed nieznanym. To lubimy.