Najbardziej wyczekiwany debiut tego roku na naszej scenie zdążył już pokryć się złotem, ale my na Letnisku czujemy się trochę jak ta ekipa z Midsommar po opędzlowaniu kwasów.
Dotychczasowa kariera Kinniego – podsumowana właśnie pełnoprawnym wydawnictwem w barwach SBM Label – budzi reakcje, które można by skomentować właśnie popularnym obrazkiem Persian Cat Room Guardian.
Wunderkind od Rozmazanej kreski pierwsze kroki stawiał w Gugu, ale został niejako odpuszczony przez Szpaka. Wybuch popularności zastał go więc pod skrzydłami SBM-u, gdy w ramach draftu SBM Starter ukazał się jego flagowy singiel. Tym sposobem zawojował TikToka i w pół roku wykręcił na YouTubie ponad 20 milionów wyświetleń. Na początku 2022 roku Kinny oficjalnie podpisał kontrakt z wytwórnią, co zostało uczczone publikacją Świętego Graala – Benz-Dealera Quebonafide, zakupionego w formie NFT od Forxsta. Niedługo później rozpoczął się blitzkrieg SBM-u w postaci drugiej odsłony Hotelu Maffija. I przy wszystkich zastrzeżeniach dotyczących niedostatków charyzmy czy ograniczonego spektrum ekspresji – Kinny wyróżniał się udanymi refrenami czy chwytliwymi one-linerami. Ale czas pokazał, że już w Pałacu Krzykosy nieszczęście wisiało w powietrzu. To właśnie tam narodził się młody harcerz (WTF?!), a eksponowany komizm – wówczas nawet intrygujący – okazał się potem mocno wątpliwy. Schody zaczęły się wraz z rolloutem Letniska, gdy dwudziestokilkulatek w kapelutku wykonał salut rzymski na Popkillerach (WTF#2?!), a przed samą premierą albumu zabłysnął utworem WCHJ; w warstwie muzycznej – żart w podobie Grilla u Gawrona, w warstwie lirycznej – wtórny analfabetyzm, wyczucie narracji zbudowane na imieninowych dowcipach plus mocna kontrowersja społeczna (WTF#3?!). Makao i po makale.
I w takich momentach wjeżdża jakaś kompletna bezsilność w konfrontacji z tym uniwersum. Tak, jak bezsilność wjeżdża – już konkretnie – w konfrontacji z samym Letniskiem. Bo na chłopski rozum – Kinny Zimmer ze swoją powierzchownością, charakterystyczną blazą i szerokim wachlarzem umiejętności (właściwie cały materiał wyprodukował sam; gdy trzeba było, stawał za kamerą); z uchem do beatów i wyczuciem melodii powinien być gwiazdą urban; idolem nastolatek, reprezentującym international level. Ale ta szansa zostaje w dużej mierze zaprzepaszczona – często wskutek zupełnie niezrozumiałych decyzji artystycznych czy wręcz autosabotażu.
Trudno – na przykład – przejść obojętnie wobec tego, że Letnisko sprawia wrażenie napisanego na kolanie; na zupełny odpier*ol. I nie chodzi o żadne oczekiwanie poważnej literatury czy mitycznego przekazu – tylko o bardziej skrupulatne podejście albo rodzaj supervisingu, który mógłby ograniczyć te wszystkie częstochowskie rymy, wymęczone punchliny i naiwno-infantylne wprawki, mrożące… krew w żyłach. Cały dzień, całą noc trwa zabawa/I nie ma, że uciszy nas głupia baba; Nadal mój największy idol to mój dziadek/Umrę młodo, muszę mu zostawić spadek (nota bene – powtórzenie rymu z Golec uOrkiestry); Chodźmy nad jezioro, nawet jak nie pozwolą/Ty mi dałaś dłoń, a ja ci dałem swoją.
I znowu kwestia patrzenia przez palce, ale nawet biorąc poprawkę na to, że Letnisko to dzieło newcomera – doskwiera, że Kinny nie do końca był w stanie urozmaicić swojego delivery, wystawić nogi poza strefę komfortu, rozwinąć postaci. W efekcie, o ile w mniejszych dawkach – na featach i w refrenach – on bywał intrygujący, na przestrzeni ponad 40 minut staje się przewidywalny i nużący. Zbyt często sprowadza się przy tym do bohatera kreskówki czy mema na czym cierpi zresztą dramaturgia Letniska. Bez kitu – nie rozumiem o co miało chodzić w przebieraniu się za skauta, ale sam pomysł debiutu zamkniętego w ramach wakacyjnego concept-albumu wydawał się trafiony. Tyle tylko, że całą spójność trafia szlag, gdy już w drugim utworze (Jazda) narrator stroi groźne miny (będąc w tym zupełnie niewiarygodnym), a w dalszej części pojawiają się skrajnie nietrafione żarty w postaci Bierny420 i wspomnianego WCHJ…
Najwdzięczniejszym momentem Letniska jest chyba bezpretensjonalny opis przejażdżki rowerowej z Ostrego koła. Rozmazana kreska nie bez przyczyny stała się przebojem. Akurat ta wersja Benz-Dealera raczej nie spełniła oczekiwań, ale to i tak highlight z wyższego levelu. Intrygującym casem jest instrumentalne zamknięcie – Letnisko Main Theme, gdzie nagle wychodzi, że Kinny mógłby zrobić udaną płytę nubeatową. Ale – póki co – ma na koncie debiut, który okazuje się dość festyniarski; stanowiący raczej zbiór zalążków pod hype na TikToku niż zamknięty album. Ktoś zażartował, że Solar – wydając ten materiał – próbuje wprowadzić w życie własną przepowiednię o nadchodzącym końcu hossy, która przez dekadę napędzała naszą scenę hiphopową. I – pół żartem, pół serio – nie wydaje się to najgorszą puentą w tym miejscu.
Komentarze 0